Przez lata wyśmiewani za powtarzanie niczym mantry wyświechtanego frazesu "ten sezon będzie nasz", kibice Liverpoolu w końcu chodzą z podniesionym czołem. „The Reds” świetnie rozpoczęli obecny sezon, prezentując futbol niesamowicie wyrafinowany i punktując rywali niczym doświadczony pięściarz. Ostatnim zwycięstwem nad Manchesterem City i powiększeniem przewagi w tabeli Liverpool potwierdził mistrzowskie aspiracje. Czy to będzie TEN sezon?
Zdecydowana większość obecnych kibiców Liverpoolu nie pamięta ostatniego tytułu mistrzowskiego dla „The Reds”. Pamiętać nie może, bo w maju od wydarzenia minie już 30 lat. Szmat czasu, w trakcie którego zrodziły się ze trzy generacje kibiców. Sympatyków, którzy zaczęli wspierać zespół z Anfield Road z różnych powodów. Wszystkich jednak łączyło jedno wspólne marzenie – powrót mistrzowskiego tytułu do czerwonej części Merseyside.
W dążeniu do urzeczywistnienia marzenia powstało hasło powtarzane praktycznie co sezon przez kibiców „The Reds” – TEN sezon będzie nasz. Myślenie życzeniowe sympatyków niewiele jednak pomagało. Liverpool rozczarowywał raz za razem, mistrzowskie aspiracje grzebiąc zazwyczaj w okolicach marca. To wtedy szanse na tytuł pozostawały wyłącznie matematyczne, a wyświechtane hasło wracało na usta kibiców zespołu z Anfield Road, budząc śmiech i kpiny ze strony sympatyków drużyn, które znajdowały się w tabeli nad „The Reds”.
Liverpool jak doświadczony pięściarz
Z basenu przeciętności i niespełnionych ambicji Liverpool wyciągnął dopiero Jürgen Klopp. Dzięki niemieckiemu menedżerowi na Anfield Road odzyskali nadzieję, że TEN sezon niebawem nadejdzie. Po wygraniu Ligi Mistrzów i przegranym wyścigu o tytuł o zaledwie jeden punkt śmiechy kibiców rywali dobiegły końca, a nadzieja przerodziła się w pewność. W czerwonej części Merseyside nikt już nie wątpi. Wszyscy wierzą.
Pod wodzą Rafaela Beniteza, a później Brendana Rodgersa Liverpool dwukrotnie był bliski zdobycia mistrzowskiego tytułu. Po przegranym wyścigu o trofeum w kolejnym sezonie „The Reds” zamiast postawić decydujący krok, zawsze jednak notowali regres. Głównie z powodu odejścia gwiazd zespołu. W przypadku drużyny Jürgena Kloppa jest inaczej. Latem nikt z czołowych graczy nie myślał o opuszczeniu klubu. Liverpool stał się silniejszy o doświadczenia z poprzedniej kampanii i o sukces w Lidze Mistrzów. A co najważniejsze, pała żądzą rewanżu i po tytuł idzie jak po swoje.
— Liverpool FC (@LFC) November 11, 2019
Niemiecki menedżer często określa podopiecznych mianem mentalnych potworów. Nie bez powodu, gdyż Liverpool obecnie przypomina doświadczonego pięściarza. „The Reds” nie wdają się już w efektowną, lecz nieefektywną wymianę ciosów jak na początku pracy Jürgena Kloppa na Anfield Road. Obecnie zespół z czerwonej części Merseyside punktuje rywali, odnosząc kolejne zwycięstwa. Nie ma już heavy metalu w grze Liverpoolu. Są za to wyrafinowanie i niesamowita pewność siebie, która przytłacza przeciwników. Nawet mimo niekorzystnego rezultatu „The Reds” potrafią odwrócić losy meczu na swoją korzyść. To cecha prawdziwych mistrzów, która pozwoliła podopiecznym niemieckiego menedżera odnieść zwycięstwa nad Red Bullem Salzburg, Tottenhamem Hotspur czy Aston Villą. Cecha, której przez dekady brakowało zespołowi z Anfield Road.
To już teraz?
Po wypunktowaniu Manchesteru City i zwiększeniu przewagi nad najgroźniejszym rywalem do dziewięciu punktów nie milkną głosy, że sprawa tytułu jest (prawie) rozstrzygnięta. Ponadto eksperci porównują Liverpool do Manchesteru United prowadzonego przez sir Aleksa Fergusona. Drużyny absolutnie topowej, która wygrywała nawet wtedy, gdy prezentowała się poniżej oczekiwań. To wielki komplement dla zespołu Jürgena Kloppa. Komplement w pełni zasłużony. W morzu euforii jakby zapomniano jednak o tym, że sezon nie znajduje się nawet na półmetku. Przypominają o tym zawodnicy „The Reds” oraz niemiecki menedżer. Chyba jedyni, których nie zakryły (jeszcze?) fale morza euforii.
Mimo że na chwilę obecną wszystko przemawia za Liverpoolem, to wiele jeszcze może się wydarzyć. Intensywny terminarz w grudniu oraz styczniu nie oszczędzi zespołu z czerwonej części Merseyside. Gra na wielu frontach i dwóch kontynentach na pewno odciśnie piętno na drużynie z Anfield Road. Jak duże? To zależy od liczby poważnych urazów, które mogą, choć wcale nie muszą, się pojawić.
Unbeaten in 4️⃣6️⃣ league games at Anfield 👊 pic.twitter.com/FwVpyMSWE2
— Liverpool FC (@LFC) November 10, 2019
Jednak wszystkie problemy „The Reds” można oprzeć obecnie jedynie na potencjalnie niekorzystnej najbliższej przyszłości. Prawdziwy kłopot mają natomiast na Etihad Stadium. Strata dziewięciu punktów jest do odrobienia, ale pod warunkiem, że Liverpool zacznie się mylić, a Manchester City seryjnie wygrywać. Szczególnie to drugie trudno sobie wyobrazić. Statystyki dla ekipy Pepa Guardioli są nieubłagane. Przy założeniu, że „The Citizens” odniosą komplet zwycięstw we wszystkich pozostałych ligowych meczach, to zgromadzą sto trzy punkty, zapewne zdobywając wtedy mistrzowski tytuł. Tyle tylko, że wydaje się to obecnie nierealne. Bardziej prawdopodobne są za to kolejne potknięcia i powiększenie dystansu do lidera Premier League.
Dlatego obecnie wszystko przemawia za tym, że tak, to jest TEN sezon. Kampania, w której Liverpool powróci na mistrzowski tron. Kpiny ze strony kibiców rywali umilkną już na dobre, a świat zatrzyma się na dłuższy moment. Nie co dzień angielski klub zdobywa przecież mistrzostwo kraju po trzydziestu latach przerwy.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Porażkę z Liverpoolem bardzo przeżył Raheem Sterling. Do tego stopnia, że frustrację wyładował na Joe Gomezie już na zgrupowaniu reprezentacji. Według doniesień brytyjskich mediów defensor „The Reds” chciał przywitać się z atakującym, podając rękę. Zamiast uścisnąć dłoń, Raheem Sterling miał złapać Joe Gomeza za szyję. W nagrodę za kompromitujące zachowanie zawodnik Manchesteru City nie zagra w najbliższym spotkaniu kadry. Kwestia opaski kapitana dla atakującego też wydaje się już rozstrzygnięta. Trudno sobie wyobrazić, że gustujący najwidoczniej w gangsterskich filmach Raheem Sterling będzie wyprowadzał reprezentację Anglii z tunelu.
Raheem Sterling dropped by England for game with Montenegro after angrily confronting Liverpool's Joe Gomez at St George's Park today.
— paul joyce (@_pauljoyce) November 11, 2019
- W końcu przełamał się Watford. Trwało to nadspodziewanie długo, ale wygrana z Norwich City wywindowała „The Hornets” na trzecią lokatę od końca tabeli. Na Vicarage Road mają teraz dwa tygodnie oddechu przed kontynuowaniem trudnej batalii o utrzymanie. Po powrocie klubowych zmagań będzie wiadomo, czy pierwsze zwycięstwo było prawdziwą oznaką wiosny dla klubu z Vicarage Road.