Liverpool atakował, Liverpool się starał, ale nie potrafił zamienić żadnej sytuacji na bramkę. W meczu tak ważnym, jakim niewątpliwie był rewanż z Realem Madryt, po prostu trzeba zrobić coś więcej. Tym bardziej że była to jedna z ostatnich okazji, która mogłaby uratować sezon dla „The Reds”. Niestety, w drużynie Jürgena Kloppa trudno było znaleźć piłkarza, który potrafiłby wziąć odpowiedzialność na siebie i odwrócić losy meczu.
Świetny mecz w bramce z Madrytu rozgrywał Thibaut Courtois. Piłkarze z Anfield nie mogą argumentować swojej niemocy strzeleckiej dobrą formą belgijskiego bramkarza. Sytuacje były, nawet stuprocentowe, a mimo to nikt nie potrafił ich wykorzystać. Niemoc potęgował fakt, że nie zawiódł tylko jeden piłkarz, ale raczej cała drużyna.
🏁 | Dzisiejsze spotkanie było kwintesencją mijającego sezonu. Nawet jak gramy dobrze, forma ofensywna nie pozwala na uzyskanie zamierzonego wyniku. Podbój Ligi Mistrzów musimy odłożyć na (oby) przyszły sezon. Gratulacje dla Królewskich. #LIVRMA 0:0 #UCL
— LFC.pl (@LFC_pl) April 14, 2021
Ofensywne trio nie dotarło na mecz
Dziewięć strzałów i trzy celne. Nie jest to statystyka któregoś z zawodników, ale całej ofensywnej trójki Liverpoolu, czyli Mohameda Salaha, Roberto Firmino i Sadio Mane. Ten pierwszy zagrał dziś, jak na swoje wysokie standardy, bardzo słabo. Nazwanie strzału z kilkunastu metrów w pierwszej połowie w wykonaniu Egipcjanina stuprocentową okazją było adekwatne, gdyż 28-latek w Premier League przyzwyczaił nas do wykorzystywania takich sytuacji. W meczu z Realem Madryt górą w każdej sytuacji był jednak Thibaut Courtois.
Cieniem samego siebie jest także Roberto Firmino. Brazylijczyk był pewnym punktem w ofensywie Liverpoolu, a tymczasem częściej zawodzi, niż strzela lub asystuje. W poprzednim sezonie notował bramkę lub ostatnie podanie średnio co 156 minut. W obecnym zalicza udział przy bramce raz na 211 minut!
Coraz lepszym wyborem do zajęcia miejsca w ataku jest Diogo Jota, który niedawno wrócił po kontuzji i zdążył już zapisać się na strzeleckiej liście. Roberto Firmino nie był co prawda typem napastnika, który co mecz strzeli kilka goli. To zawodnik iście zespołowy, który ponad swoje dobro zawsze wybierze dobro drużyny.
Jednak w meczu z Realem Madryt nie było tego w ogóle widać. Statystyki 29-latka w tym spotkaniu to jedno wybicie piłki i ani jeden zanotowany odbiór oraz celność podań na poziomie 76%. Pasywność w obronie i bierność w ataku. To cechowało Brazylijczyka, ale także ostatniego z trójki, czyli Sadio Mane. Jeden, w dodatku niecelny, strzał na bramkę w wykonaniu Senegalczyka i… to by było na tyle. Trudno było pochwalić w tym meczu ofensywne trio za cokolwiek.
Wijnaldum i długo, długo nic
Liverpool oprócz świetnych napastników mógł pochwalić się także zgraną, twardą, ale zarazem finezyjną linią pomocy. Dziś oprócz Georginio Wijnalduma nie wyróżnia się nikt, ponieważ część pomocników jest kontuzjowana, a inni zmuszeni są grać w obronie.
Jordan Henderson, kapitan zespołu i lider środka pomocy, zmaga się z urazem pachwiny i na jego powrót jeszcze chwilę poczekamy. Nie oznacza to jednak, że przez absencję jednego piłkarza cała formacja powinna zawodzić. A niestety tak się dzieje.
Zawodzi najbardziej Thiago Alcantara. Hiszpan przechodził do drużyny Jürgena Kloppa jako mistrz Niemiec i zwycięzca Ligi Mistrzów. Swoimi umiejętnościami miał wznieść linię pomocy Liverpoolu na jeszcze wyższy, nieosiągalny dla innych klubów poziom. Tak się jednak nie stało, a 30-latek częściej jest hamulcowym niż głównym kreatorem klubu z Anfield.
Brakuje też Fabinho, który nie tyle zawodzi, ile nie ma szansy pokazać w pełni swoich umiejętności. Brazylijczyk wiele meczów w obecnym sezonie rozgrywa jako środkowy obrońca, a wszystko to spowodowane jest kontuzjami w defensywie. Nie można polegać także na rezerwowych, gdyż Alex Oxlade-Chamberlain czy Naby Keita rzadko kiedy okazują się wzmocnieniem w trakcie spotkania.
No van Dijk, no party
Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że obrona bez Virgila van Dijka jest źle zorganizowana, wybrakowana i po prostu słaba. Holender na początku sezonu zerwał więzadła w kolanie, jednak jego absencja nie może być usprawiedliwieniem na naprawdę słabą grę defensywy Liverpoolu. A zawodzą tam po prostu wszyscy.
Największy zjazd zaliczył bez wątpienia Trent Alexander-Arnold. Niech świadczy o tym fakt, że sezon temu, po 31 kolejkach Premier League, Anglik miał na swoim trzy gole i czternaście asyst. Teraz są to ledwie dwie bramki i cztery ostatnie podania. 22-latek nie tylko obniżył loty w ofensywie, lecz także w defensywie. Dwumecz z Realem Madryt był tego idealnym przykładem.
Prawy obrońca podarował gola Marco Asensio w pierwszym meczu, a w drugim często został ogrywany przez Viniciusa Juniora. Pasywność w obronie była naprawdę widoczna, gdyż Anglik w niektórych akcjach w ogóle nie był zaangażowany w bronienie własnej bramki, a jedynie stał z boku i przyglądał się akcjom przeprowadzanym przez „Królewskich”.
Nie można znaleźć lidera w ofensywnych piłkarzach, w pomocy próżno szukać osoby do kreowania sytuacji i podobny obraz mamy także w defensywie. Całość potęguje fakt, że wcześniej wspomniani Fabinho i Jordan Henderson w wyniku kontuzji podstawowych defensorów, czyli Virgila van Dijka, Joela Matipa i Joe Gomeza, musieli występować na środku obrony, gdyż Nathaniel Phillips czy Rhys Williams na liderów się po prostu nie nadają.
***
Trudno podsumować obecny sezon Liverpoolu. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów i z krajowych pucharów, a także 6. miejsce w Premier League to wynik zdecydowanie poniżej oczekiwań. Drużyna z Anfield przeżywa w tym roku więcej upadków niż wzlotów. Kontuzje to jeden z powodów, ale zawodzi przede wszystkim cała drużyna. Próżno szukać i znaleźć tu lidera, który potrafiłby unieść całą drużynę i jakkolwiek uratować sezon, czyli zakończyć rozgrywki ligowe w najlepszej czwórce. Co prawda jest Mohamed Salah, ale jego chimeryczność daje się we znaki, a bez odpowiedniego wsparcia od pomocników i obrońców zadanie wydaje się jeszcze trudniejsze.