Czy kogoś to jeszcze dziwi? Lech Poznań po raz kolejny rozczarował swoją postawą, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Kibice "Kolejorza" znowu czują upokorzenie, ale też wiedzą, że to nie jest pierwszy ani ostatni raz, kiedy muszą się wstydzić za własny klub. Czas już chyba przestać patrzeć na Lecha jako na zespół, który może realnie bić się o mistrzostwo. W tym klubie musi wiele się zmienić, żeby "Kolejorz" zaczął w końcu powiększać listę swoich trofeów.
Ligowy bigos to seria felietonów, w których będziemy skupiali się na najważniejszych wydarzeniach ostatniej kolejki Lotto Ekstraklasy. Tym razem bierzemy na tapet Lecha Poznań i jego fatalną postawę w ostatnich tygodniach.
Cele zarządu ≠ cele kibiców
Fanów Lecha najbardziej żal. Poznańscy fani są pełni pasji i kochają swój klub nad życie, ale to, co przeżywają obecnie, jest gorsze chyba nawet od tego, co czuli, kiedy „Kolejorz” spadał z ligi w sezonie 1999/2000. Wtedy nie było praktycznie na nic pieniędzy, a największe gwiazdy zespołu musiały odchodzić z klubu, bo pieniądze z ich transferów były potrzebne Lechowi, żeby nie zbankrutować. Teraz pieniędzy jest bardzo dużo, czym zarząd oczywiście musiał się pochwalić.
Co z tego, że finanse są fantastyczne? „Kolejorz” nie uczestniczy w zawodach ekonomicznych, tylko piłkarskich. Lech jest klubem, który powinien sięgać po puchary. Ostatnie poważne trofeum „Kolejorz” zdobył w 2015 roku! Cztery lata temu! Na zakończenie dwóch ostatnich sezonów Lech oglądał plecy Jagiellonii Białystok, czyli klubu, który z pewnością nie ma tak dużych możliwości finansowych jak „Kolejorz”.
Zdecydowana większość kibiców Lecha powie, że porażka z Włókniarzem Kietrz w II lidze (obecnie I liga) to był mniejszy wstyd niż takie porażki jak te z Miedzią Legnica w ostatni weekend. Potencjał „Kolejorza” jest ciągle marnowany i to fanów boli najbardziej. Ponadto kibicom coraz trudniej utożsamiać się z klubem. Nawet podczas największego kryzysu, kiedy Lech był w II lidze i nie był w stanie wrócić na najwyższy szczebel rozgrywkowy, fani mieli poczucie wspólnoty i byli przy swoim zespole. Teraz coraz trudniej im wspierać obecnego „Kolejorza”, bo widzą, że ten klub stał się maszynką do robienia pieniędzy.
Lech Rutkowskich to Amica bis, tylko że w dużym mieście. W Amice też nie było ciśnienia na trofea i między innymi dlatego temu zespołowi nie udało się zdobyć mistrzostwa mimo bardzo silnego składu. Trudno nie odnieść wrażenia, że zarząd traktuje Lecha jak kurę, która znosi złote jaja.
Wiele ludzi po przeczytaniu powyższych akapitów mogłoby odnieść wrażenie, że zarząd Lecha jest nieudolny. Nic bardziej mylnego. On po prostu ma swoje własne cele, które konsekwentnie realizuje. Stabilizacja finansowa i brak mistrzostwa Polski, które wiązałoby się z większymi wydatkami. Europejskie puchary mogą być, żeby Rutkowski II Walczący znowu mógł wciskać kity typu: „Byliśmy tak blisko mistrzostwa. Nie udało się, ale w następnym sezonie idziemy na majstra”. A nuż ktoś się na to nabierze.
Kibice Lecha chcą widzieć swój zespół na szczycie. „Kolejorz” ma toczyć naprawdę zacięte batalie i ma realnie pragnąć trofeów. Nie zawsze się uda, ale zaangażowania i walki do końca nie może nigdy brakować. Zarząd ma jednak zgoła odmienny pomysł na ten klub. 10(!) porażek w 25 ligowych kolejkach. To jest Lech Rutkowskich.
Nieskuteczna taktyka, fatalna gra
Od wielu lat jedyną rzeczą, jaka zmienia się w Lechu, są trenerzy. To oni zawsze są wskazywani przez zarząd jako główni winowajcy niepowodzeń. Kiedyś Lech miał opinię klubu o sporej cierpliwości do trenerów. W istocie tak było, bo nim Bakero czy Rumak zostali zwolnieni, to zdążyli się doszczętnie skompromitować kilka razy.
Z drugiej strony Jacek Zieliński, który zdobył z Lechem pierwsze od 17 lat mistrzostwo Polski, został zwolniony przy pierwszej nadarzającej się okazji. Równie szybko pozbyto się Macieja Skorży, który w rok zdobył z Lechem dwa trofea i awansował do fazy grupowej Ligi Europy. Nenad Bjelica, który obecnie notuje fantastyczne wyniki jako trener Dinama Zagrzeb, w Lechu nie mógł przepracować nawet jednego pełnego sezonu. Zarząd miał cierpliwość nie do tych trenerów, do których powinien ją mieć, a szybko pozbywał się trenerów, którym powinien dać drugą szansę. Nic w tym dziwnego. Jak zwykle wszystko na opak.
Trudno powiedzieć, jak wiele szans dostanie Adam Nawałka. Zarząd bardzo mocno walczył o niego i teraz raczej nie będzie chciał tak łatwo i szybko się pozbyć. Nawałka miał być dla Lecha wzmocnieniem marketingowym (to się akurat udało) oraz sportowym (to się nie udało). Były selekcjoner reprezentacji Polski, który do momentu rozpoczęcia mistrzostw świata miał fantastyczną kadencję w kadrze, miał pozbierać zespół, który był rozbity przez chaotyczne rządy Ivana Djurdjevicia, którego posada trenera Lecha Poznań po prostu przerosła.
Niestety Nawałce kompletnie się to nie udaje. Na Lecha Poznań pod wodzą Adama Nawałki po prostu nie da się patrzeć. Taktyka jest prosta – gra z kontry i murowanie dostępu do własnej bramki. Taka postawa jest niegodna takiego klubu jak Lech Poznań. Plan Nawałki na mecz z Miedzią runął już w 4. minucie spotkania, kiedy „Kolejorz” stracił gola po kuriozalnym błędzie Jasmina Buricia. Lech Nawałki nie potrafi grać w ataku pozycyjnym!
Oglądając spotkanie Lecha z Miedzią, można było odnieść wrażenie, że to „Kolejorz” walczy o utrzymanie, a Miedź o czołowe lokaty. Gospodarze grali szybciej, składniej, z dużo większym zaangażowaniem. Pod względem fizycznym i motorycznym Lech odstawał zdecydowanie. Podopieczni Dominika Nowaka oddali o 10(!) strzałów więcej niż „Kolejorz” i powinni wygrać znacznie wyżej. Dominik Nowak zdeklasował taktycznie Adama Nawałkę, który jeszcze kilka miesięcy temu był ulubieńcem Polaków. Trener przeciętnego klubu Lotto Ekstraklasy pokazał, jak przestarzałe jest podejście taktyczne trenera „Kolejorza”. Lech Nawałki preferuje futbol nudny, defensywny, pozbawiony radości z gry.
Co dalej?
Przyszłość Lecha nie rysuje się w kolorowych barwach. Nie ma co owijać w bawełnę – kibice Lecha muszą czekać na dzień, w którym obecny zarząd w końcu odejdzie. Maski opadły i już nikt myślący zdroworozsądkowo nie łudzi się, że z nim u steru można jeszcze coś wygrać. Trzeba pamiętać, że ci ludzie tylko tymczasowo zarządzają Lechem i pewnego dnia odejdą z tego klubu. Do tego czasu Lech będzie obiektem kpin i uciechy kibiców rywali.
Lech Rutkowskich nadal będzie wygrywał pojedyncze mecze, czasem może nawet kilka z rzędu. Tylko co z tego? Za tym i tak nie pójdzie nic więcej. Żaden sukces. Zarząd nadal będzie forsował swoją filozofię: „awans do pucharów w zupełności wystarczy”. Wciąż będą znajdować się kibice, którzy naiwnie będą wierzyć, że coś może zmienić się na lepsze.
Ostatnio Lech wygrał z Legią i Arką tylko dlatego, że rywale byli jeszcze słabsi niż „Kolejorz”. Mimo to część fanów uwierzyła, że Lech teraz ruszy w pogoń za czołowymi lokatami. Szybko zostali sprowadzeni na ziemię. Taki właśnie będzie Lech Rutkowskich. Czasem wygra kilka spotkań, by po chwili wszystko wróciło do normy. Cała ta sytuacja w Lechu Poznań to efekt wieloletniej pracy piłkarzy i zarządu. Trenerzy, którzy chcieli walczyć z tymi patologiami (Skorża, Bjelica), byli szybko zwalniani.
Kibice, widząc, że ich cele rozmijają się z filozofią klubu, przestaną chodzić na Bułgarską. Już teraz frekwencja jest najniższa od lat. Lech w niedzielnym meczu z Miedzią zrobił bardzo dużo, żeby podczas piątkowego spotkania przeciwko Górnikowi stadion świecił pustkami. Nie chodzi o wynik, ale właśnie o skandaliczną postawę piłkarzy. Na palcach jednej ręki (i to takiej mocno pokiereszowanej) można policzyć piłkarzy Lecha, którym naprawdę chce się walczyć i którzy nie są zblazowani.
W poprzednim sezonie kibice Lecha okazali swoją złość podczas ostatniego meczu sezonu. Jednakże jest coś gorszego od wściekłego kibica – obojętny kibic. Taki, który już nie wierzy i nawet się nie denerwuje. Tacy są teraz fani „Kolejorza”. Nikt już się nie złości. Kibice Lecha są obojętni niczym piłkarze. Poczucie bezradności przesiąknęło już wszystkich ludzi związanych z tym klubem.