Każdy produkt ma na swoim opakowaniu datę ważności i ta naklejona na zasadę podwójnych bramek na wyjeździe jest już tak odległa, że w środku opakowania tego niegdyś smakowitego produktu nie znajdziemy już niczego apetycznego, tylko charakterystyczną dla przeterminowanej żywności pleśń. Podwójne gole na wyjeździe to anachroniczna, niesprawiedliwa i nielogiczna zasada, która była wymyślana 50 lat temu w zupełnie innych i dla zupełnie innych warunków niż te obecne.
Wyjazdowe gole w europejskich pucharach są liczone podwójnie od 1965 roku. Dlaczego je wtedy wprowadzono? Otóż powody były wówczas dość logicznie, a i rozwiązanie wydawało się optymalne. Szukano innej niż trzeci mecz na neutralnym terenie czy rzut monetą metody rozstrzygania dwumeczów. Punktem przełomowym był ćwierćfinał Pucharu Europy (teraz te rozgrywki nazywamy Ligą Mistrzów) w sezonie 1964/1965, gdy Liverpool awansował do półfinału kosztem Kolonii w wyniku rzutu monetą. Absurd, prawda?
50 lat różnic
Czemu uznano, że w przypadku remisu w dwumeczu decydować będą bramki na terenie przeciwnika? Bo mecze wyjazdowe wtedy a dziś to dwie różne bajki.
Przede wszystkim warto zauważyć różnicę w sposobie podróżowania. 50 lat temu transport wyglądał o wiele inaczej i, przede wszystkim, zajmował więcej czasu niż obecnie. Często nie było bezpośrednich połączeń lotniczych między miastami, w których rozgrywano mecze, więc latało się z przesiadkami, co jeszcze bardziej wydłużało cały proces. Lotnictwo pasażerskie dopiero raczkowało i choć uznawano je za o wiele bardziej prestiżowe i elitarne niż teraz (bo mała grupa ludzi miała do niego dostęp), to nie było tak szybkie i wygodne.
Inna sprawa to fakt, że trudniej było się przystosować do sposobu gry rywala. A to dość istotne, bo faktycznie były spore różnice między kulturami gry w danych krajach i ligach. Dziś tego nie ma. Styl, sposób gry w wyniku globalizacji został zmieszany i coraz rzadziej łączymy go z narodowością.
Przygotowanie do spotkania też się różniło, bo brakowało obszernych baz danych na temat oponenta. Nie było programów, za pomocą których analizowało się poszczególnych graczy, a i siatki skautów w niczym nie przypominały tego, co mamy dziś. Nie dało się włączyć na DVD ostatnich dziesięciu gier przeciwnika, by go zanalizować, gdyż brakowało potrzebnej technologii.
Wiele wyjazdów było podróżami w nieznane. Szczególnie te dla klubów z zachodniej Europy, które wymagały wybrania się za Żelazną Kurtynę. Dla przykładu Manchester United nie wygrał ani jednego meczu wyjazdowego w Pucharze Europy w sezonie 1967/1968, a mimo to sięgnął po zwycięstwo w tych rozgrywkach (finał traktujemy jako mecz na neutralnym terenie).
Przez te niekorzystne warunki przyjezdne ekipy często murowały się za podwójną gardą, sondując drużynę przeciwną, co negatywnie wpływało na widowiskowość spotkań. A przecież w europejskich pucharach tak być nie mogło! Nie sposób było się dobrze na nie przygotować, więc w obliczu tych wszystkich argumentów pomysł, by gole na terenie rywala liczyć podwójnie, wydawał się sensowny. Skłaniał do tego, by, grając na obcym terenie, atakować, a więc zyskiwało na tym widowisko, a szanse się wyrównywały.
Era globalizacji – nowa rzeczywistość
No właśnie, w tamtych warunkach to było logiczne i jasne. Ale warunki się zmieniły, a zasady są ciągle te same. Mamy już mocno rozwinięte sieci skautów, są programy do analizy sposobu gry klubu, z którym przyjdzie nam grać, jak i jego graczy. Dobrze wiadomo, jak zagra oponent, jaki preferuje styl, co jest jego atutem, a co słabością.
Dziś drużyny piłkarskie to marki podparte wielomilionowymi budżetami, które nie mają problemu z podróżami, bo są w stanie bez zakłopotania załatwić sobie wygodne loty czarterowe w wybranych przez siebie godzinach z miasta, w którym mają siedzibę, do miejsca, w którym rozgrywać będą spotkanie w roli gościa. Niektóre mają nawet swoje własne maszyny, którymi podróżują po Europie czy po świecie!
Znamienne są tu słowa Juergena Kloppa po wypadzie Liverpoolu do oddalonego o 5 tysięcy kilometrów Kazania na starcie w Lidze Europy. Pytany przez dziennikarzy, czy tak daleka podróż ma negatywny wpływ na jego drużynę, odpowiedział tak:
– Jeśli podróżowalibyśmy samochodem lub pociągiem, to byłby problem. Ale spaliśmy w samolocie. Mam co prawda 48 lat, co nie jest pewnie najlepszym wiekiem, ale spałem dobrze w czasie lotu i rano w domu. Taki wyjazd to norma, jeśli chcesz grać w europejskich pucharach.
Sięgając do liczb
Problemem jest obecnie to, że zasada, która kiedyś miała wyrównywać szanse, obecnie przeważa na korzyść drużyn gości. Wszelkie przeciwności z przeszłości zanikły, a jednak nadal bazujemy na tych samych prawach.
Dowód? Na przełomie lat liczba domowych zwycięstw w europejskich pucharach zmalała. Badanie na ten temat przeprowadził EJOR (European Journal of Operational Research), który dowiódł, że gospodarze wygrywają coraz rzadziej. Obrazuje to poniższa grafika, która mówi nam, jaki procent pierwszych spotkań w dwumeczach pucharowych, był wygrywany przez gospodarzy.
Do tego można dorzucić kolejną liczbę: w kampanii 2013/2014 w Lidze Mistrzów 32% meczów w fazie pucharowej wygrywali przyjezdni. Dwa razy częściej niż chociażby w 1967 czy 1972 roku.
Ważnym pytaniem jest też to, które zadano w dalszej części badania, a brzmiało ono tak: jak zmieniają się szanse zespołu na awans, gdy grając pierwszy mecz w domu, traci gola. Wynik jest dość prosty. Gdy dwie ekipy o podobnym potencjale mierzą się ze sobą w dwumeczu, remis 0:0 w pierwszym starciu daje 46,7% szans na awans gospodarzowi pierwszego spotkania. Wygrana 1:0 powiększa ten procent do 65,3, ale już porażka 0:1 zmniejsza do 12,5%, co nie daje wielkich nadziei.
Każdy gol stracony w Lidze Mistrzów na własnym boisku to jak nóż w plecy
Jakiś czas temu odniósł się do tego Arsene Wenger, mówiąc: – Każdy gol stracony w Lidze Mistrzów na własnym boisku to jak nóż w plecy. W innej wypowiedzi dodawał: – Waga gola wyjazdowego jest zbyt duża w tym momencie i ta zasada jest teraz nieuzasadniona.
To wszystko sprawia, że tym grającym na własnym obiekcie, coraz bardziej opłaca się bronić dostępu do własnej bramki u siebie i atakować dopiero w rewanżu. W dodatku dochodzi do absurdalnych sytuacji jak w 2003 roku. Inter wówczas grał z Milanem w półfinale najbardziej elitarnych europejskich pucharów. „Rossoneri” pokonali „Nerazzurich” dzięki bramkom na wyjeździe i przeszli do finału, a przecież obie ekipy mają dom na tym samym stadionie, więc żadna ze stron nigdzie nie podróżowała. Ale i tak zastosowano rzecz jasna zasadę goli na wyjeździe.
Warto przywołać przy okazji opinię innych znanych i obeznanych z tematyką ekspertów. Oto zdanie byłego dyrektora technicznego UEFA, Andy’ego Roxburgha:
– Tę zasadę wprowadzono, by zachęcić gości do atakowania. Ale to, co się teraz dzieje, zupełnie odwraca ten trend. Obecnie podwójne gole wyjazdowe zachęcają gospodarzy do bronienia. Do ostrożności u siebie, której by nie było, gdyby nie ten przepis.
Podobnie mówił w 2009 roku Sir Alex Fersugon:
– Kiedy miałem mecz u siebie, myślałem sobie „Tylko nie strać gola”. Jeśli cofniemy się o 30 lat, kontratakowanie składało się z akcji jednego, dwóch graczy. Dziś w kontrze może brać udział nawet pięciu, sześciu piłkarzy, podając między sobą o wiele szybciej i zmieniając się płynnie pozycjami. To, co pomogło, to stan boisk. Teraz są fantastyczne, dzięki czemu o wiele łatwiej wyjść z defensywy za pomocą podań niż te 30 lat temu. Łatwiej kontrować i łatwiej z kontrataku bramkę stracić.
Jaka jest zatem alternatywa? Arsene Wenger proponuje, by liczyć gole normalnie i dopiero gdy dojdzie do dogrywki, która pozostanie bez rozstrzygnięcia, liczyć bramki wyjazdowe. To droga kompromisowa, bo osobiście Francuz jest za pełnym zniesieniem tej zasady, tak by w przypadku braku rozstrzygnięcia grać dogrywkę, a następnie rzuty karne.
Warto tu dodać, że to odnosi się do rozgrywek europejskich. W afrykańskiej Lidze Mistrzów czy w tych samych zawodach w Ameryce Południowej omawiana reguła nadal może być przydatna ze względu na większe różnice w wysokościach, klimacie oraz na o wiele dłuższy czas podróży.
Tak naprawdę nie powinnyśmy się spierać o to, czy zasada podwójnych goli na wyjeździe jest dobra czy nie, ale bardziej o to, jak ją zastąpić. Oraz zastanowić się, kto i kiedy zdecyduje się na jakieś konkretne zmiany w tej sprawie? Czy jest szansa na zmianę? UEFA już parę razy debatowała na ten temat, ale bez finalnych konkretów. Z ramienia FIFA jeszcze sam Sepp Blatter odnosił się do sprawy, gdy jeszcze był prezydentem FIFA, mówiąc: – Ten pomysł powstał w czasach, gdy mecz wyjazdowy był często przygodą. Gdy podróże były dłuższe, bardziej uciążliwe i występowałaby większa różnica w warunkach do gry. Teraz czas, by na nowo przemyśleć tę kwestię.
Nowy prezydent, Gianni Infantino, nie odnosił się jeszcze do sprawy, więc widocznie pozostaje nam czekać. Pytanie, czy impulsem do zmian znowu musi być błąd, duża pomyłka lub jakaś kontrowersja? Czy tylko w wyniku negatywnych zdarzeń jesteśmy w stanie wprowadzać reformy i innowacje do gry? Czas pokaże.
***
Argumenty za pozostawieniem zasady podwójnych goli na wyjeździe znajdziesz TUTAJ.