Eliminacji do mistrzostw Europy w 2020 roku nastał właśnie kres. Przed ostatnim grupowym spotkaniem niemal wszystko było jasne, bo raz, że Słowenia grała o pietruszkę, a dwa – Polska poza pozostawieniem dobrego wrażenia na kibicach nie mogła ugrać absolutnie nic. Marzeniem były bowiem koszyk nr 1 i korzystna pozycja startowa podczas losowania, jednak stało się ono na tyle odległe, że nawet Tom Cruise czułby się skonsternowany. Na szczęście tego samego nie można powiedzieć o Jerzym Brzęczku i jego podopiecznych, którzy – nie licząc kilku poważnych mankamentów – zagwarantowali kapitalne widowisko.
Gdyby nie piękny jubileusz i zaszczytne pożegnanie Łukasza Piszczka, ten mecz zapewne nie byłby tak wyjątkowy. Wiedzieliśmy, że reprezentacja Polski zagra na Euro 2020, a kadra Słowenii – cytując słowa Jerzego Brzęczka – zasiądzie wówczas przed telewizorami. Nie wiedzieliśmy jednak, jak ten wieczór będzie przebiegał choćby z powodu występu naszego 66-krotnego reprezentanta, dla którego dzisiejsze spotkanie po prostu warto było obejrzeć.
Łukasz Piszczek pokazał, że Polska za nim zatęskni
Każdy kibic po feralnym mundialu w Rosji jak mantrę powtarzał jedno pytanie: kto zastąpi Łukasza Piszczka na pozycji prawego obrońcy? A może raczej kto stanie się pełnoprawnym następcą piłkarza Borussii Dortmund? Wówczas namaszczenie zarówno od dziennikarzy, jak i samego zawodnika jednogłośnie otrzymał Bartosz Bereszyński. I, niestety, ale w warunkach bitewnych stracił ten tytuł na rzecz Tomasza Kędziory (12 występów za kadencji Jerzego Brzęczka), który na ten moment jawi się jako nominalny prawy obrońca reprezentacji Polski. To on wszedł na boisko za Łukasza i on na przestrzeni całych eliminacji nie dał swojego statusu wyszarpać.
"Miałem okazję grać na 4 turniejach z reprezentacją Polski i reprezentować nasz kraj z dumą. Wszystkie chwile spędzone w kadrze zostaną na zawsze w moim sercu."
– Łukasz Piszczek
🥰🥰🥰🇵🇱🇵🇱🇵🇱 pic.twitter.com/MWqMnwJHnu
— SportoweMemy.pl (@sportowememypl) November 18, 2019
Ale czy widząc Kędziorę na najbliższym turnieju, nie będziemy czuli pewnego niedosytu? Oj, ależ jak! „Piszczu” TYLKO w ciągu 45 minut przypomniał, że w skali reprezentacji był i wciąż jest postacią unikalną. Polscy kibice zdecydowanie za nim zatęsknią, a niejedni niepoprawni optymiści wciąż będą czekali na jego powrót.
Sebastian Szymański – dziś narodził się piłkarz na lata
Nie ma przyjemniejszego odczucia dla kibica reprezentacji od tego, gdy najmłodszy zawodnik na placu strzela swoją pierwszą bramkę w barwach narodowych. A szczególnie w momencie, gdy tym szczęśliwcem jest ich wschodząca gwiazda. Sebastian Szymański – ktoś, kto od pierwszych powołań do kadry pod wodzą Jerzego regularnie udowadnia swój talent i przydatność. Mówiąc wprost, dzisiaj trudno sobie wyobrazić podstawową jedenastkę reprezentacji Polski bez 20-latka, który obok Kamila Grosickiego pokazuje niesamowitą odwagę, ale, co więcej, również boiskową inteligencję.
Gdyby to był debiut, pewnie nazwalibyśmy go debiutem marzeń, choć nawet to nie stoi na przeszkodzie, by mówić o Szymańskim jak o świeżej krwi. Krwi, która – skrywana pod orzełkiem na piersi – buzuje i z meczu na mecz nabiera kolorytu. Ten przeciwko Słowenii był szóstym Sebastiana dla reprezentacji Polski, a jako że owa liczba lubi przynosić szczęście, piłkarz Dynama Moskwa mógł do niego podchodzić z optymizmem… 4. minuta, gol z dystansu, stadion oszalał, meksykańska fala! Niedawny reprezentant drużyny młodzieżowej kończy eliminacje do Euro 2020 z bramką i asystą.
Brak Kamila Glika przywołał największe grzechy?
4. minuta spotkania mimo pozytywnych emocji przyniosła słodko-gorzki smak. Z jednej strony debiutancki gol Sebastiana Szymańskiego, ale z drugiej… bolesna strata naszego najbardziej doświadczonego defensora. Dosłownie. Kamil Glik zszedł z murawy ze złamanym nosem, a po dziesięciu minutach reprezentacja Polski straciła bramkę. Co niepokojące, już po pierwszej groźnej akcji słoweńskiej drużyny, którą z zimną krwią wykończył Tim Matavz. 30-latek zanotował trafienie w narodowych barwach pierwszy raz od 2013 roku!
Bramka wyrównująca wywołała niekorzystny wpływ na grę Polaków. Formacja defensywna nie przypominała monolitu potrafiącego zatrzymać mądrze grającą ofensywę, a funkcjonowanie pressingu przed polem karnym pozostawiało wiele do życzenia. Słoweńcy często posługiwali się dośrodkowaniami, które przy nieco lepszej celności mogły kończyć się czymś więcej niż wybijaniem przez obrońców.
I tutaj – mówiąc kolokwialnie – leży pies pogrzebany. Nasza reprezentacja, napakowana niczym byk widzący czerwoną płachtę, prezentowała się wyśmienicie jedynie przez pierwszy kwadrans meczu. Potem albo brakowało jej dokładności w rozegraniu akcji ofensywnych, albo kończyły się one indywidualnymi próbami skazanymi na stratę. Tym samym Słoweńcy zaczęli grać w piłkę i stwarzać zagrożenie, a podopieczni Jerzego Brzęczka dali Janowi Oblakowi 30-minutowy odpoczynek. Taka sytuacja, oprócz kilku mniej lub bardziej urodzajnych fragmentów meczu, trwała do końca spotkania. Jej skutki najbardziej dały się we znaki w 61. minucie, gdy Słoweńcy rozmontowali naszą defensywę w polu karnym po raz kolejny. Aż strach pomyśleć, ile bramek w taki sposób mogłaby strzelić reprezentacja o większej klasie.
Robert Lewandowski – to już nawet nie jest terminator
Ilekroć myślimy o najlepszych piłkarzach na świecie, mówimy sobie „Messi, Ronaldo, Neymar, Mbappe i… Lewandowski”. Tak, Robert Lewandowski! Napastnik Bayernu Monachium nie wpisał się na listę strzelców w meczu przeciwko Izraelowi, ale dziś, tak w ramach pożegnania ze Stadionem Narodowym, zrobił to w sposób fenomenalny. Ba, sam Lionel Messi nie powstydziłby się rajdu, który zaserwował kibicom kapitan reprezentacji Polski. A więc element nieodzowny i niemal niezawodny.
Dziś strzelił swojego kadrowego gola nr 61 (pod wodzą Jerzego Brzęczka szóste trafienie). Szóstki były dziś zatem szczęśliwe!
Nic lepszego już dziś nie zobaczycie 😱😱😱 @lewy_official #BallonDor pic.twitter.com/GvYBofV0Hv
— TVP SPORT (@sport_tvppl) November 19, 2019
Jakby tego było mało, kolejną fenomenalną akcją indywidualną Robert wypracował sytuację, po której Kamil Grosicki asystował przy bramce Jacka Góralskiego. Bramce, którą trudną byłoby powtórzyć nawet na PlayStation. „Góral” mógł dzisiaj cieszyć się podwójnie, bo tak jak Sebastian Szymański zanotował premierowe trafienie w narodowych barwach.
Po tym meczu na ustach każdego kibica nasuwają się tylko dwa słowa: kocham futbol. Polska reprezentacja zakończyła eliminacje w świetnym stylu. Stylu, którego brakowało, a który być może na dłużej (nie tylko na połowę meczu) nadejdzie. I nie ucieknie!
brawo Polacy, szkoda tylko murawy
Fakt, murawa była niestety tragiczna. Każdy z perspektywy trybun widział to doskonale nie po raz pierwszy i obawiam się, że nie po raz ostatni.