Nie lubię pytań, na które nie znam odpowiedzi. „O co chodzi z Lechem?” – zagaił niedawno kolejny już znajomy i po pięciominutowym wywodzie nadal nie czułem, bym odpowiedział na to pytanie. Niby coś o Maćku, coś o piłkarzach, o zarządzie też. Cokolwiek wymyślisz, będzie pasowało. Bo mądrego, który by zdiagnozował przyczyny tak złej formy sportowej tej drużyny, nie ma. Na szczęście wspomniany zarząd znalazł w końcu rozwiązanie. Rozwiązanie, które de facto stawia tylko więcej znaków zapytania wokół klubu.
Każdy z nas wie, jak to jest się zakochać, a te pierwsze szkolne miłości pamięta do dziś. Nawet będąc we w miarę prosperującym związku, gdzieś z tyłu głowy wraca się myślą do tej dziewczyny ze szkolnej ławki. Jak widać po włodarzach Lecha, takie zauroczenie nie znika nawet w statecznym wieku.
Poniekąd rozumiem takie zachowanie. Poniekąd każdy z nas – przez ww. względy – to rozumie. Postawcie się w ich sytuacji. Kończą niesatysfakcjonujący (#europejskiepuchary alert) związek z dziewczyną i w końcu mają szansę podbić do tej wymarzonej. Ona jest wolna, starsza, bardziej dojrzała, a w dodatku jeszcze ładniejsza po pobycie w ciepłych krajach. Świetnie się razem dogadują, stare uczucie wraca, szkolna ławka znowu popisana niebieskim atramentem od miłosnych wyznań. Jest Barry White, jest kolacja, jest wino, aż w końcu ona mówi „tak” dla wspólnej przyszłości.
Sezon Macieja Skorży w Lechu przejdzie z pewnością do historii tego klubu. Zapewne nawet zapisze się w naszej pamięci trwalej niż ostatnie trzy miesiące. W końcu na tytuł Poznań czekał pięć lat i sama feta mistrzowska pokazała, ile pierwsze miejsce na koniec sezonu znaczy dla tego miasta. Autor tego osiągnięcia jest jeden: Maciej Skorża, warto o tym pamiętać. Nawet jeśli za chwilę podpisał się także pod najgorszym startem zespołu mistrzowskiego w historii polskiej (czy tylko?) piłki.
Nie ma co udawać, że którykolwiek z nas wiedziałby, jak się zachować w takiej sytuacji. Jeśli na pytanie, co byś zrobił na miejscu zarządu Lecha, masz klarowną odpowiedź, jesteś dla mnie niewiarygodny. Maciej Skorża zasłużył bowiem zarówno na kredyt zaufania, jak i na zwolnienie ze stanowiska. Trzeba też przy tym uwzględnić rolę piłkarzy, których grono nie zmieniło się wcale tak drastycznie od tego, które zawodziło poprzedniego menadżera. Już nie mówiąc o członkach zarządu, którzy… no właśnie, co zrobił zarząd?
Na dziś wiadomo tylko, że „znalazł rozwiązanie”. Jakiekolwiek by ono było, wciąż jest to rozwiązanie. Wyjście z sytuacji o tyle osobliwe, że – zdaje się – krótkoterminowe. Napiszę: „Lech w trudnej sytuacji”, spojrzysz na to jak na oczywistość. Napiszę: „Lech jest naprawdę w trudnej sytuacji” – zaczniesz się zastanawiać. A na końcu tego procesu jest tylko jedno wyrażenie: „O, *cenzura*”.
Nie da się ukryć, że w Poznaniu zagrano va banque. Podpisanie kontraktu z Janem Urbanem w świetle postawionych mu celów (wygranie Pucharu Polski i zajęcie miejsca w pierwszej ósemce) rysuje ciekawy obraz sytuacji w Poznaniu. Albo Jan Urban awansuje do europejskich pucharów (bo o to wszystko się rozchodzi), albo Lech poszuka kogoś innego, tańszego. Prawdopodobnie w przypadku braku awansu do rozgrywek pucharowych w Poznaniu po raz kolejny zmuszeni będą rozpoczynać nowy-stary projekt.
Wszystko to cena zauroczenia. Nie jest żadną tajemnicą, że Maciej Skorża mógł w tym klubie więcej niż jego poprzednicy. Skorżowski pomysł przekształcenia modelu zarządzania klubu na bardziej „wyspiarski” (tzw. wengeryzacja Lecha) ścierał się z obraną przed laty ścieżką „polskiego Basel”. Widząc, że drużyna goni marzenie o mistrzostwie, myślę, że to nic dziwnego, że trenerowi pozwolono na zwiększanie zakresu władzy. Z początku ofiarę poniósł kierownik drużyny Dariusz Motała, potem drużyna, a na sam koniec Maciej Skorża.
Paradoks Macieja Skorży winien pojawić się zresztą w jakichś paranaukowych rozważaniach medycznych. Oto menedżer, który (wedle jego słów, gdy obejmował pracę w Lechu) pracuje dla europejskich pucharów, swoją pracą doprowadza do tego, że z Ligi Europy musi zrezygnować. Bohater tragiczny godzien postaci dramatycznych: od Antygony, przez Kordiana, po wiersze Baczyńskiego.
– Tu się świat nie zawali, gdy odejdzie trener, bo jest pewna myśl, która gwarantuje, że proces będzie trwał – mówił „Gazecie Wyborczej” trzy dni po zdobyciu mistrzostwa Maciej Skorża. O ironio, przez kolejne trzy miesiące ten świat wywrócił do góry nogami i wstrząsnął nim jak barman shakerem przed rozlaniem kojących mentalny ból trunków. Nic więc dziwnego, że zastępca Skorży w Lechu przy okazji pierwszego spotkania z mikrofonami tyle mówił o indywidualnych rozmowach z piłkarzami i pracą nad obudowaniem psychicznym zespołu.
Pracę ma niezwykle trudną. Stąd nic też dziwnego, że Lech zdecydował się akurat na zatrudnienie – nie patrząc na koszty – ostatniego dostępnego trenera z dorobkiem. Po upadku na dno ligowej tabeli przy Bułgarskiej leczyć będzie musiał psychikę piłkarzy, wiarę odwracających się kibiców, budżet klubu i przedłużenie własnego kontraktu.