Legia zwycięża, Prijović rozstrzyga pojedynek łysych koni


15 kwietnia 2016 Legia zwycięża, Prijović rozstrzyga pojedynek łysych koni
Grzegorz Rutkowski

Piłkarze Legii i Lecha wiedzą o sobie wszystko, począwszy od imiona dziadków od strony ojca, na drugim śniadaniu z czwartku skończywszy. Nic więc dziwnego, że mecz wyglądał tak, jak wyglądał. Ale rozstrzygnął go piłkarz w ostatnich tygodniach dla Legii kluczowy – Aleksandar Prijović.


Udostępnij na Udostępnij na

 

Kibice Legii nieźle śpiewają. Nieźle klną. Ale słabo dopingują. Szkoda, że do ich poziomu w pierwszej połowie dopasowali się piłkarze – nie dało się na to patrzeć. Może byłoby inaczej, gdyby Prijović był Zlatanem, a nie Prijoviciem. To chyba pierwszy piłkarz w polskiej lidze, który leżał po dwóch setkach. Arajuuri śmiało może się na niego obrazić – po takich podaniach trzeba zdobywać bramki!

I w końcu zdobył, ale może dlatego, że podawał Nikolić, a nie Arajuuri. A jak już jesteśmy przy Nikoliciu, to trzeba powiedzieć jasno: gdyby dwa miesiące temu stanął oko w oko z Buriciem, zaparzyłby sobie kawę, przegryzł ją ciastkiem, minął bramkarza i wpakował gola. A dziś trafił w golkipera „Kolejorza”.

Jeśli chodzi o Lecha, to strona kibicowska również nie zawiodła, dopasowując swoje przyśpiewki do inteligentnych szpilek w stronę Legii. Trenera Urbana chyba mało obchodziło spotkanie, bo w pierwszej połowie ani razu nie wychylił głowy z ławki rezerwowych. Ożywił się dopiero po przerwie, podobnie jak Lech, któremu nie dopisało szczęście – Nielsen trafił w słupek. Jeśli chodzi o boisko, to w ofensywie dramatycznie wyglądał Kadar, który przekraczając połowę boiska, zapominał, jak kopie się piłkę. Trzeba jednak oddać Węgrowi co Węgra – w defensywie było co najmniej okej.

Nowy nabytek Legii, Aleksandrow, biegał sporo, ale była to sztuka dla sztuki. Tak jak i cała Legia tracił koncentrację, gubił piłkę i gdyby na przeciwko nie grał bezzębny Lech, a zespół klasowy, to kto wie, czy nie bylibyśmy świadkami sensacji.

Zmianami straszył tylko trener Czerczesow. Kucharczyk standardowo biegał dużo i szybko, czasem, o dziwo, wprowadzał nieco spokoju, z kolei Guilherme, zdecydowanie podrażniony tym, że zaczął mecz na ławce, ożywił grę Legii. A Lech? Ani Jóźwiak, ani Kownacki nie dali nic. Kompletnie. Warto jednak odnotować to, że do gry wrócił Szymon Pawłowski, który kilka razy ośmieszył Jędrzejczyka. Zabrakło tylko jednego – tego co zawsze. Ostatniego podania.

Przykre jest to, że większą wrzawę wywołały oświadczyny na murawie niż popisy piłkarzy. Przyszłej młodej parze życzymy zdrowia, szczęścia i pięciuset złotych na każde dziecko.

Luźne wnioski pomeczowe skłaniają się o jednego. Legia jest dziś zespołem co najmniej o klasę lepszym. Pazdan i Borysiuk z pewnością oglądali sporo meczów Atletico, bo tak agresywnej gry w środku pola na polskich boiskach nie widzieliśmy dawno. Prijović ma na 100 metrów czas około 13 sekund, ale strzela bramki. I to różni go od napastników Lecha, którzy biegają szybko, ale bezproduktywnie.

Jeśli pierwsza połowa wyglądała tak:

to druga była o wiele, wiele lepsza. Legia zmierza po mistrza.

A Lech na pewno nie spadnie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze