Podopieczni Aleksandara Vukovicia dzięki zdobyciu krajowego mistrzostwa stoją przed kolejnym wyzwaniem – walką o elitarną Champions League. Jej pierwszym przystankiem będzie północnoirlandzki Linfield FC, który tak jak Legia Warszawa zainauguruje swoje tegoroczne występy w eliminacjach Ligi Mistrzów. Drużyna ta wydaje się stosunkowo łatwa do pokonania, gdyż w większości tworzą ją półzawodowi piłkarze. Czy Legia wykona swój premierowy krok w stronę piłkarskiego raju, dowiemy się tego wieczora.
Faktem jest, że warszawski zespół ma już za sobą pierwszy kontrolny sprawdzian swojej obecnej dyspozycji. Grająca wyjściowym składem ekipa serbskiego szkoleniowca bez trudu uporała się z niedawnym beniaminkiem pierwszej ligi – GKS-em Bełchatów, wygrywając aż 6:1. To wyjazdowe zwycięstwo pozwoliło jej przejść pierwszą rundę finału Pucharu Polski oraz dało sporą pewność przed domowym spotkaniem z Linfield. O tym, czy zobaczymy obecnego mistrza Polski w dalszej fazie gry o Europę, zadecyduje tylko jedno starcie. Legia nie ma zatem ani chwili do stracenia, a tym bardziej nie może sobie pozwolić na chwilę dekoncentracji bądź zbędnej kalkulacji.
Piątka goli z własnej woli – pierwszy mecz Legii
Nie ulega wątpliwości, że niedawna pucharowa konfrontacja „Wojskowych” z Bełchatowem była swoistym otwarciem nowego, zapoczątkowanego zwycięstwem pomistrzowskiego sezonu. O taki stan rzeczy postarała się Legia Warszawa, która w przekonujący sposób odprawiła z kwitkiem znacznie słabszego przedstawiciela zaplecza ekstraklasy. Na obiekcie GIEKSA Areny zwyciężyła w stosunku 6:1 i bez najmniejszego problemu zameldowała się w 1/16 finału Pucharu Polski. Co dodatkowo ważne – zaprezentowała się przekonywująco i skutecznie, co obfitowało w wiele podbramkowych sytuacji i sporą dawkę emocji. We wspomnianym spotkaniu szczególnie dużą rolę odegrały jej nowe nabytki, które już od pierwszych chwil pokazywały swoją boiskową przydatność.
W tym gronie należy przede wszystkim wyróżnić doświadczonego lewego defensora, Filipa Mladenovicia, który podczas swojego debiutu raz wpisał się na listę strzelców. Ponadto Serb zaprezentował sporo plasowanych zagrań, które przynosiły ogromne zagrożenie w szeregach znacznie słabszej defensywy bełchatowian. Na uwagę zasługuje również premierowy występ Artura Boruca, który po 15 latach ochoczo stanął między słupkami bramki polskiej drużyny klubowej. Występ ten nie będzie z pewnością zaliczał do wyjątkowo udanych, gdyż w jednej sytuacji dopuścił do utraty gola. Patrząc jednak na jego niedawną dyspozycję na Wyspach, można ze spokojem przyznać, że był to tylko niegroźny wypadek przy pracy.
Zdecydowanie najlepszym graczem pucharowej batalii był wychowanek stołecznego klubu, 18-letni napastnik, Maciej Rosołek. Piłkarz ten po raz pierwszy w karierze zanotował hat-tricka, zaliczając w dodatku asystę przy okazałym trafieniu skrzydłowego, Pawła Wszołka. Poza Mladenoviciem i Rosołkiem dzieła zniszczenia dopełnił wspomniany Wszołek, z kolei jedna z bramek została zapisana na koncie stopera „Brunatnych”, Michała Pawlika. Warto podkreślić, że z dobrej strony pokazali się m.in. zdobywca asysty Luquinhas oraz utalentowany wszechstronny (lewy/prawy) obrońca Michał Karbownik. Legia Warszawa zrobiła pierwszy krok do tego, by po trzyletniej przerwie (ostatni triumf – 2018) zdobyć prestiżowe trofeum rozgrywek Pucharu Polski.
https://www.youtube.com/watch?v=G-iWXttxL_s
„Weryfikacja będzie w meczach o europejskie puchary”
– Vuković przebudował zespół, odzyskał mistrzostwo Polski, sprawił, że Legia znowu gra atrakcyjnie, wprowadził młodzież. Stworzył drużynę na zdrowych zasadach, „rósł” z nią, a autorytet budował nie krzykiem, a prostymi środkami, tak deficytowymi w dzisiejszych czasach – sprawiedliwością i uczciwością. Od początku twierdziłem, że to właściwy i optymalny człowiek na tę pozycję w Legii. Po wielu niewypałach, nieudanych eksperymentach w końcu szansę dostali swoi i na pewno nie zawiedli. Choć weryfikacja będzie w meczach o europejskie puchary, bo tam są pieniądze, których Legii od trzech lat brakuje. Bez nich trzeba będzie sprzedawać, a nie co roku pojawi się Karbownik – mówi nasz dzisiejszy ekspert Adam Dawidziuk, redaktor portalu Legia.net oraz były dziennikarz „Przeglądu Sportowego”.
Europejskie puchary czas zacząć – Legia Warszawa vs. Linfield FC
Można wierzyć lub nie, ale obecny zwycięzca ekstraklasy podczas pierwszego meczu o Ligę Mistrzów będzie miał stosunkowo łatwe zadanie. Legioniści, których największym celem już od lat jest awans do fazy grupowej piłkarskiego raju, zmierzą się z północnoirlandzkim Linfield FC. Choć rywal ten dla większości obserwatorów wydaje się zupełnie nieznany, ma w swoich szeregach kilku naprawdę doświadczonych zawodników. Ekipa z Wysp Brytyjskich może się pochwalić m.in. obecnością w niej byłych piłkarzy angielskiej Championship, którzy stanowią ważne ogniwa. Wśród nich wyróżnia się lewy defensor Ryan McGivern, który na zapleczu Premier League rozegrał aż 48 spotkań.
Wspomniany reprezentant Irlandii Północnej to jeden z filarów defensywy półzawodowego klubu. Na miarę rodzimego futbolu wychowanek Manchesteru City jest ofensywnie grającym skrzydłowym potrafiącym występować także w roli stopera. Podczas minionego sezonu zaliczył zaledwie dziewięć gier, jednak mała liczba minut nie przeszkodziła mu w zdobyciu dwóch bramek. Innym kreatorem ofensywnej gry tegorocznego pierwszego europejskiego oponenta Legii jest jego największa gwiazda – środkowy napastnik Andrew Waterworth. Podczas ubiegłych rozgrywek strzelił trzynaście bramek, co dało mu miano najskuteczniejszego strzelca drużyny i trzeciego egzekutora krajowej Premiership. Co ciekawe – oprócz umiejętności strzeleckich posiada szeroki wachlarz zagrań przy stałych fragmentach gry, przez co jest nieprzewidywalny i trudny do upilnowania.
Linfield’s all time leading goalscorer in European competition – Andrew Waterworth (7) en route to Geneva to hopefully add to his tally of goals in the European arena. AFJ #OhAndyAndy pic.twitter.com/V8Qd80MHOC
— Linfield FC (@OfficialBlues) August 7, 2020
Krajowy potentat, kontynentalny słabeusz – Linfieldu ciąg dalszy
Jeśli chodzi o samą drużynę Linfield, w sezonie 2019/2020 odniosła krajowy triumf, kiedy to w 31 meczach zgromadziła 69 punktów. W rodzimej lidze słynie z wysokiej bramkowej skuteczności – w niedawno zakończonej kampanii potrafiła zaaplikować rywalom łącznie aż 71 goli. Warto podkreślić, że od lat zaliczana jest do największych potentatów połprofesjonalnej, północnoirlandzkiej piłki. Krajowe mistrzostwa są dla niej swoistą rutyną – w ponad stuletniej historii ma ich na koncie aż 54.
Patrząc jednak na występy Linfield w europejskich pucharach, trzeba niewątpliwie przyznać, że w ponadwiekowej przeszłości systematycznie prezentował się słabo. Zwykle kończył je już na drugiej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów bądź Ligi Europy, ulegając ostatnimi czasy zespołom z Grecji, Słowacji czy Szkocji. Jeszcze nigdy nie wystąpił w głównej fazie wspomnianych rozgrywek. Najbliżej tego celu był w sezonie 2019/2020, kiedy po wyjazdowej porażce z azerskim Karabachem Agdam odpadł w play-offach Europa League. W bieżącej edycji pucharów wystąpił już w jednym meczu, w którym był w stanie sprostać mistrzowi San Marino, Tre Fiori (2:0).
Jego kolejnym, niedoszłym rywalem miała być kosowiańska Drita Gnjilane, która na skutek zakażenia koronawirusem jej piłkarza została ukarana walkowerem. Sytuacja ta sprawiła, że Linfield otrzymał darmową przepustkę do kolejnej fazy eliminacji (1. rundy), w której czeka na niego Legia.
22 sierpnia 2019. Ostatecznie ani Legia, ani Linfield nie zagrały w Lidze Europy. Irlandczycy z północy w dwumeczu zremisowali z Qarabagiem 4:4, jednak tylko bramki zdobyte na wyjeździe pozwoliły Qarabagowi wyeliminować rywali. Jutro może być zatem ciekawie ;) https://t.co/GDrca8lROl
— Antoni Majewski (@to_amajewski) August 17, 2020
„Celem jest Liga Europy, a najlepiej Mistrzów”
– Mamy specyficzny czas, w trzech rundach o awansie będzie decydował jeden mecz. Pierwsze dwie Legia ma obowiązek przejść, od trzeciej trzeba też liczyć na szczęście w losowaniu. Choć może okaże się za kilka tygodni, że drużyna tak „zapaliła”, że nie trzeba będzie obgryzać paznokci? Zobaczymy. Na dziś wiem jedno, że Legia w obecnej konfiguracji daje nadzieję, że w końcu od 2017 roku, czyli rywalizacji z Ajaksem Amsterdam, polska drużyna wróci do poważnej piłki na poziomie europejskim. Celem jest Liga Europy, a to najlepiej osiągnąć awansując do ostatniej fazy eliminacji Ligi Mistrzów. Czy Legię na to stać? Tak – przyznaje nasz rozmówca.
Europa zbyt mocna dla Legii? – pucharowa przeszłość mistrzów
O tym, jak trudno było „Wojskowym” dostać się do grona elitarnej Champions League, świadczy ich postawa w kilku ostatnich eliminacjach. Zazwyczaj były one wieńczone mniejszym bądź większym blamażem, który w obliczu braku piłkarskiej jakości bądź dobrego wykorzystania umiejętności był rzeczą nieuniknioną. Szerokim echem odbiły się przegrane dwumecze z Astaną (2:3) i Dudelange (3:4), które w fatalnym stylu rozwiały marzenia o elicie. Przyjemnym wspomnieniem wydaje się tylko kampania 2016/2017, w której podopieczni Besnika Hasiego szczęśliwie zakwalifikowali się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Ówczesna Legia Warszawa, którą prowadził wtedy Jacek Magiera, wywalczyła cenny remis z Realem Madryt (3:3) oraz zapakowała czteropak Borussi Dortmund (4:8).
Dziś sytuacja obecnego mistrza Polski wygląda zgoła inaczej, o czym w ostatnim czasie mogliśmy przekonać się wielokrotnie. Zespół Aleksandara Vukovicia prezentuje się naprawdę solidnie, dając dobitny dowód na to podczas wysokiego zwycięstwa z Bełchatowem (6:1). W ubiegłej kampanii ekstraklasy słynął on z wysokiej bramkowej skuteczności oraz ponadprzeciętnej techniki, którą szkoleniowiec regularnie starał się skrzętnie doszlifowywać. Choć końcówka sezonu nie należała do zbytnio udanych, nie można zapomnieć o kontuzjach, które cyklicznie hamowały solidny warszawski kolektyw. Zostały one jednak w pełni zrekompensowane rozsądnymi transferami, które w myśl włodarzy muszą gwarantować efektywność w szeregach stale rozbudowywanej drużyny.
Letnie posiłki o rozpoznawalnych nazwiskach mają wszelkie podstawy do tego, by już niebawem liczyć się w walce o wyjściową jedenastkę. Pojawienie się reprezentanta Polski, doświadczonego skrzydłowego, Bartosza Kapustki oraz wyczekiwany powrót byłego golkipera Celticu, Artura Boruca, dają naprawdę spore powody do zadowolenia. Jeśli zagrają oni na swoim normalnym poziomie, warszawski team może być spokojny o osiągnięcie zamierzonych celów, przynajmniej na krajowym podwórku.
Ważnymi graczami legionistów powinni być nowo pozyskany napastnik, Portugalczyk Rafael Lopes oraz debiutujący w Polsce prawy defensor, Chorwat Josip Juranović. Aby jednak istniała możliwość dłuższego pobytu w pucharach, potrzebna jest owocna mobilizacja całej ekipy, co przed laty nie było takie oczywiste. Tylko z dobrym, pracowitym i zgranym teamem będzie można z czystym sumieniem rywalizować na europejskiej scenie.
„Tranfery ocenią się same”
– Transfery ocenią się same, na boisku. Oczywiście patrząc teoretycznie, to na razie bardzo dobre okno dla Legii, kawał dobrej pracy Radka Kucharskiego i współpracowników, wykonanej w poprzednich miesiącach. Legia pierwszy raz nie osłabiła się przed sezonem, a wzmocniła i to poważnie. Co więcej, nawet w przypadku straty Michała Karbownika będzie komu go zastąpić. Wiadomo, że to nieuniknione, więc zainwestowano już teraz. I bardzo dobrze. A niewykluczone, że to nie koniec. Podoba mi się droga, którą podążono w Legii w kwestii transferów. Uznane nazwiska, doświadczeni gracze, sprawdzeni. Plus Bartek Kapustka do odbudowy – stwierdza Dawidziuk.