Legia Warszawa nie wyprzedziła Wisły Kraków w korespondencyjnym boju polskich drużyn. Podobnie jak ona ma dziewięć punktów. Dziś warszawska ekipa przegrała 0:2 z Hapoelem.
Nie było to zbyt porywające widowisko. W powietrzu unosiło się widmo pietruszek, które po ostatnim gwizdku wejdą w posiadanie strony zwycięskiej. Może dlatego sytuacji widzieliśmy jak na lekarstwo.
Jest też drugi powód. Mocno eksperymentalny skład Skorży, który dał pograć dublerom. W efekcie zobaczyliśmy między innymi takich zawodników, jak: Choto, Astiz, Kiełbowicz czy młody Łukasik. Ten ostatni zaliczył kilka imponujących przechwytów, wyglądał nieźle.
Jeśli chodzi o bramkowe sytuacji Legii, nie ma co się rozpisywać. Dwa razy sprzed pola karnego uderzał Choto, oba strzały godne jedynie przemilczenia. Próbował też Gol, ale tym razem nie potwierdził nieprzypadkowości swoich personaliów.
W 33. minucie z rzutu wolnego bramkę zdobył Toama. Jego strzał, owszem, ładny, nieźle podkręcony, ale w środek. Skaba źle obliczył lot piłki, ani nie drgnął przy obronie tego strzału. Duży błąd. Możliwe, że był to jego ostatni mecz w barwach Legii, bynajmniej ta pomyłka go nie przekreśla. Po prostu odchodzi do Odense.
W drugiej połowie mecz bardzo się ożywił, szczególnie jeśli chodzi o poczynania legionistów, których najwyraźniej nie zadowalał awans po linii najmniejszego oporu. Próby Kiełbowicza, Radovicia czy Rybusa nie znalazły jednak drogi do bramki. W najlepszym wypadku lądowały w rękawicach Apouli.
W 62. minucie za dwie żółte kartki z boiska wyleciał Shish. Incydent ten miał jednak marginalny wpływ na oblicze całego spotkania. W 68. minucie efektowną bramkę mógł zdobyć Radović. Serb ładnie zwiódł rywala i uderzył sprzed pola karnego z krótkiej nogi. Minimalnie niecelnie. W 76. minucie jednak doszło do podwyższenia wyniku. Tuż przed polem karnym kapitalnie wyłożoną piłkę otrzymał Yadin. Uderzył wprost w okienko. Jedna bramka lepsza od drugiej. Legioniści byli w miarę aktywni, do samego końca próbowali wyszarpać bramkę. Nie udało się. Wszystkiemu winna pietruszka.