Pamiętacie sezon 2003/04 Ligi Mistrzów? Tak, ten, w którym w finale grały AS Monaco z FC Porto, a w półfinale odpadały Deportivo La Coruna i Chelsea. Pewnie wielu z Wam najbardziej w pamięci utkwiła ekipa Mourinho, bramka Costinhi na Old Trafford i pogrom, jaki „Smoki” sprawiły ekipie Deschampsa na ówczesnej Arena Auf Schalke w finale rozgrywek. Ja najbardziej pamiętam jednak spotkanie Deportivo z Milanem i słynne zwycięstwo Hiszpanów na Riazor 4:0. Postanowiłem sprawdzić, co słychać u bohaterów tamtego spektaklu i jak potoczyły się ich dalsze kariery.
Sezon 2003/04 był ukoronowaniem świetnej pracy Javiera Irurety w La Coruni i jednocześnie schyłkiem wielkiego „SuperDepor”. Drużyna, która zdobyła w 2000 roku mistrzostwo Hiszpanii, w kolejnych dwóch latach zostawała wicemistrzem, a w sezonach 2003 i 2004 zajmowała trzecie miejsce w tabeli. Do tego dochodzi oczywiście Puchar Króla, zdobyty w 2002 roku, czym zespół z Galicji kompletnie zepsuł obchody stulecia Realu Madryt na Santiago Bernabeu, a samo zwycięstwo określono jako słynne El Centenariazo. Do dzisiaj na samą myśl o tym wydarzeniu całemu madridismo jeży się włos na głowie i rozmowa zaczyna nabierać nieprzyjemnego tonu.
Wróćmy jednak do sezonu, w którym „Los Turcos” stali się prawdziwym postrachem w Lidze Mistrzów. Poniżej prezentuję Wam jedenastkę, którą desygnował Irureta na rewanżowe spotkanie z Milanem na Riazor, zakończone pogromem „Rossonerrich” 4:0.
Molina – Manuel Pablo, Romero, Naybet, Andrade – Mauro Silva, Sergio, Victor, Luque, Valeron – Pandiani.
Doskonale pamiętam to spotkanie i wyraz twarzy Carlo Ancelottiego, wskazujący na bezradność i kompletny brak możliwości jakiejkolwiek reakcji. Świetny zazwyczaj Kaka tego dnia był cieniem samego siebie, a druga linia kompletnie nie funkcjonowała. Paolo Maldini nie był sobą, a Szewczenko nie stworzył żadnego zagrożenia pod bramką Moliny. Po meczu Ancelotti nie był w stanie logicznie wytłumaczyć tej porażki. – Graliśmy dzisiaj przeciwko świetnej drużynie, przeciwko której popełniliśmy kilka błędów i która zagrała świetne spotkanie. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Deportivo zrobiło wszystko, co w ich mocy, żeby wygrać to spotkanie, a my po prostu nie mieliśmy swojego dnia – mówił po meczu włoski szkoleniowiec.
Javier Irureta określał to spotkanie jako „spełnienie marzeń” i „pierwszą połowę, jaką sobie wymarzył”. To właśnie w tej części spotkania, dzięki bramkom Pandianiego, Valerona i Luque, zespół prowadził już 3 : 0. W drugiej połowie dzieło zniszczenia dokończył legendarny Fran i zespół z Riazor zameldował się w półfinale. Warto podkreślić, że było to pierwsze spotkanie w historii Ligi Mistrzów, gdzie zespołowi udało się odrobić trzybramkową stratę z pierwszego meczu i awansować do następnej rundy. Wzbudza to jeszcze większy respekt wobec wyczynu zespołu z Galicji.
Oczywiście dzisiejsze Deportivo jest już cieniem drużyny sprzed dziesięciu lat, o czym pisałem zresztą tutaj. Jednak pewien sentyment został i w związku z tym chciałem Wam przedstawić historię piłkarzy, którzy tworzyli wówczas to wielkie „SuperDepor”. Na warsztat wziąłem wszystkich piłkarzy, którzy brali udział w tym słynnym spotkaniu. Zaczynajmy.
José Francisco Molina
Legenda Deportivo i… Atletico Madryt, w barwach którego rozegrał 189 spotkań na poziomie Primera Division w latach 1995–2000. W tym samym okresie zaliczył również dziewięć meczów w reprezentacji Hiszpanii, będąc trzecim bramkarzem mistrzostwach Europy w 1996 roku i mistrzostwach świata w 1998 roku. Pierwszym bramkarzem został dopiero na Euro 2000, jednak został obwiniony za porażkę z Norwegami 0:1 i od tamtego spotkania nie rozegrał żadnego meczu w reprezentacyjnym trykocie. Po mistrzostwach przeniósł się do Depor i był członkiem zespołu aż do 2006 roku, kiedy to odszedł do Levante, a jego miejsce zajął izraelski bramkarz Dudu Aouate.
Po dograniu jednego sezonu w Walencji, zakończył karierę i zajął się trenerką w… Villarrealu. Tam piął się w klubowej hierarchii sezon po sezonie, najpierw będąc trenerem drużyny „C”, po niespełna dwóch latach przejmując klubowe rezerwy. Swoją szansę otrzymał w grudniu 2011 roku, kiedy tuż przed świętami zastąpił w roli pierwszego trenera Juana Carlosa Garrido. Zespół był w poważnych tarapatach i znajdował się w strefie spadkowej. Molina miał za zadanie zespół z niej wyprowadzić, jednak niestety nie podołał i w ciągu trzech miesięcy wygrał zaledwie trzy spotkania. Podziękowano mu w klubie, Villarreal spadł, a sam Molina został trenerem rezerw Getafe. Co ciekawe, od maja 2014 roku prowadzi zespół z Hongkongu – Kitchee S.C. Do tej pory zdobył z zespołem mistrzostwo i puchar, ale w tym sezonie idzie im słabiej. Na ten moment zajmują piąte miejsce, mając rozegrane dwa spotkania mniej od lidera.
Manuel Pablo
Kolejna legenda klubu z Riazor. Z tą różnicą, że jest to nadal „żywa legenda”, która nie zawiesiła jeszcze korków na kołku. Ten 39-letni obrońca nadal znajduje się w szerokiej kadrze klubu, jednak jego rola na boisku została już zmarginalizowana i obecnie pełni raczej rolę grającego drugiego trenera, służąc bardziej swoją radą młodszym kolegom z drużyny. W tym sezonie nie zaliczył jeszcze minut, ale w poprzednim wystąpił w pięciu spotkaniach, zaliczając ponad 340 minut. Jak na status drugiego najstarszego zawodnika Primera Division – przyznacie, że bilans robiący wrażenie.
Obecnie bardziej skupia się na pomocy swojemu byłemu, klubowemu koledze Victorowi Sanchezowi ( o którym zresztą też będzie mowa) w prowadzeniu Deportivo i na ten moment trzeba przyznać, że idzie im doskonale. Zespół gra przyjemną dla oka piłkę i zajmuje szóste miejsce w tabeli, które przed sezonem kibicem wzięliby w ciemno, w obliczu ciągłej walki o utrzymanie i balansowania na krawędzi Primera i Segunda Division. Kto wie, może Manuel Pablo, oprócz grania w piłkę, ma również smykałkę do trenerki i pójdzie śladami byłych wielkich piłkarzy-trenerów.
Romero
Jeden z pierwszych tak nowocześnie grających lewych obrońców, którzy grę na połowie przeciwnika uznawali za tak ważną, jak grę w defensywie. Efekt? 14 bramek strzelonych w trakcie jego występów w La Liga i pierwszy skład na mistrzostwach świata w 2002 roku w barwach Hiszpanii. W Deportivo miał pewne miejsce do momentu, gdy nie został wygryziony przez Joana Capdevillę. Odszedł więc do Betisu Sewilla, gdzie po rozegraniu jednego sezonu w wieku 35 lat zakończył karierę.
Jorge Andrade
Z linii defensywnej ówczesnego Deportivo mógł zrobić zdecydowanie największą karierę, gdyby nie powtarzające się co jakiś czas kontuzje kolana. W 2007 roku odszedł do Juventusu Turyn za 10 milionów euro i przez dwa sezony dla „Starej Damy” rozegrał jedynie cztery spotkania, wskutek dwóch kontuzji, których doznał jedna po drugiej. Ostatecznie w kwietniu 2009 roku rozstał się z Juventusem i próbował swoich sił w Maladze i kanadyjskim Toronto – niestety bezskutecznie. Widząc to, Andrade postanowił zakończyć karierę i przez cztery lata szukał zajęcia, po czym dostał propozycję objęcia funkcji asystenta trenera w portugalskim Atletico CP (druga liga), którą pełni do dzisiaj.
Jest to bez wątpienia przykład piłkarza, któremu zdrowie nie pozwoliło osiągnąć więcej. Przez wiele lat był pewnym punktem portugalskiej reprezentacji (zwłaszcza na mistrzostwach Europy w ojczyźnie w 2004), a także kapitanem reprezentacji w latach 2006–2007.
Noureddine Naybet
Znana postać wszelkim fanom, wtedy jeszcze Championship Managera. Świetne statystyki w tej grze były odzwierciedleniem jego boiskowych umiejętności i faktu, że na przełomie wieków był zdecydowanie jednym z najlepszych obrońców na Półwyspie Iberyjskim. W Galicji spędził osiem sezonów, w trakcie których był podstawowym zawodnikiem i ostoją defensywy Deportivo. W wieku 34 lat zdecydował się na transfer do Londynu, gdzie został zawodnikiem Tottenhamu, spędzając w Anglii dwa lata, które przypominały, zwłaszcza w drugim sezonie jego gry, bardziej odcinanie kuponów od kariery, niż rzeczywistą grę o najwyższe cele. Mimo to zdążył zaliczyć 30 występów w Premier League przed zakończeniem kariery.
Czy zajmuje się teraz? W sierpniu 2007 roku został asystentem Henri Michela w roli szkoleniowca reprezentacji Maroka. Po zwolnieniu Francuza, pełnił rolę doradcy Ghallama Abdellaha, wiceprezesa Królewskiej Federacji Piłkarskiej Maroka, a w 2014 roku jego nazwisko przewijało się kontekście prowadzenia kadry narodowej. Pomysł jednak nie wypalił, a Naybet nadal zajmuje miejsce w szeregach marokańskiego związku.
Mauro Silva
Mistrz świata z 1994 roku, rozegrał w Galicji trzynaście sezonów i pamiętał jeszcze czasy, zanim zespół z La Corunii pałętał się w okolicach strefy spadkowej. Karierę zakończył w 2005 roku, wraz z Franem, mając 37 lat na karku. Przez wielu uważany za „brazylijską odpowiedź na Roya Keane’a był zdecydowanie mało brazylijski, a jego gra przypominała raczej pragmatyzm Dungi, jego partnera ze środka pola w trakcie mundialu w USA. Jak się okazuje, ten etos pracy przydaje mu się również po zakończeniu kariery.
Od tego czasu Mauro Silva stał się komentatorem bieżących spraw dla brazylijskich mediów, a w 2014 roku został zaproszony do współpracy z Carlosem Dungą jako „asystent trenera, który będzie uczestniczył w zgrupowaniach i pomagał przy meczach towarzyskich”. Miał zajmować się głównie atmosferą w kadrze, aczkolwiek z uwagi na to, że uważany jest za perfekcjonistę, jego rady miały być brane pod uwagę przez Dungę i Gilmara – drugiego z asystentów. Brazylijczyk to kolejny przykład zawodnika, który swoją przyszłość po zakończeniu kariery związał z funkcją trenera.
Sergio
Tego pana specjalnie nie trzeba przedstawiać. Kolejny członek „SuperDepor”, który został trenerem i na ten moment wydaje się, że to właśnie on ma największe szanse w tym fachu. W ciągu dziewięciu lat gry na Riazor zaliczył prawie 400 spotkań, a w 2010 roku przeniósł się do Levante (popularny kierunek byłych piłkarzy Deportivo). Po jednym nieudanym sezonie i zaledwie czternastu spotkaniach w Primera Division podjął decyzję o zakończeniu kariery i rozpoczęciu pracy jako trenera. W 2013 roku przejął rezerwy Espanyolu, gdzie jego praca zaczęła dosyć szybko przynosić efekty, a liczba wychowanków w pierwszej drużynie się zwiększyła. W 2014 roku został mianowany szkoleniowcem Pericos, zastępując po sezonie Javiera Aguirre, który nie sprawdził się w stolicy Katalonii.
Od tego momentu eks-deportivista radzi sobie całkiem nieźle, jeśli zważymy na fakt, że zespół w poprzednim okienku transferowym stracił szkielet drużyny (Sergio Garcia, Casilla, Vasquez), a mimo to drużyna prezentuje się naprawdę przyzwoicie, zajmując w tabeli dziewiąte miejsce i prezentując bezkompromisowy styl. Jednak największe gratulacje należą mu się za uwolnienie potencjału Marco Asensio, którego ustawianie w roli wolnego elektrona przyniosło już pierwsze efekty w Sevilli, gdzie jego podopieczni pewnie ograli miejscowy Betis 1 : 3.
Victor
Deportivista z krwi i kości. Kiedy w kwietniu przybył na Riazor gasić pożar po Victorze Fernandezie, mało kto wierzył, że niedoświadczonemu trenerowi uda się utrzymać zespół w Primera Division. Nie tylko udało mu się dokonać tej sztuki, ale w ciągu zaledwie pół roku stworzył zespół, który o swój ligowy byt nie musi się raczej martwić. Uratował dla Deportivo Lucasa Pereza, przywrócił równowagę w bocznych sektorach boiskach i poprawił grę obronną. Victor, jako urodzony zwycięzca, wpoił swoim piłkarzom filozofię wygrywania i zespół nawet z mocniejszymi rywalami jest w stanie poprzez ambicję nawiązywać wyrównaną walkę (vide spotkanie z Athletikiem Bilbao). Nie ulega wątpliwości, że jego sprowadzenie było strzałem w dziesiątkę i to, co miało się odbywać na zasadzie „make it or break it”, przerodziło się w prawdziwy, długofalowy projekt.
A sam Victor? Po odejściu z Deportivo w 2006 roku wylądował na sezon w Grecji, grając dla Panathinaikosu. Później wrócił do ojczyzny i rozegrał jeszcze sezon w Elche, po czym zakończył karierę w 2008 roku. Postanowił swoją przyszłość związać z trenerką, a po drodze do Deportivo był asystentem w Getafe, Sevilli i Olympiacosie, gdzie trenował zespół wraz z Michelem.
Albert Luque
Niespełniony talent. Po Deportivo przyszedł czas na Newcastle, gdzie kompletnie się nie sprawdził. Później nieudane epizody w Ajaksie i Maladze, po czym zdecydował się zakończyć karierę w wieku 33 lat. Co ciekawe, w 2014 roku został uznany przez „Daily Mail” za 42. najgorszego napastnika w historii Premier League. Straszny zjazd w dół jak na piłkarza, którego swego czasu transfer sondował nawet Real Madryt.
Juan Carlos Valeron
„Riquelme dla ubogich”. To właśnie w ten sposób, trochę ironicznie, określają go fani na Półwyspie Iberyjskim. No cóż, dla mnie Valeron był osobiście lepszym piłkarzem od Argentyńczyka, a już na pewno bardziej efektywnym. Potrafił zagrać piłkę w taki sposób, że niektórzy mogli pytać o prawa fizyki i czy one rzeczywiście istnieją. Faktem jest jednak, że mógł osiągnąć jeszcze więcej, jednak przeszkodziły mu w tym kontuzje.
Wychowanek Las Palmas, kolejno grał w Mallorce, Atletico Madryt, aż w końcu wylądował w Deportivo w 2000 roku, stając się z miejsca podstawowym zawodnikiem i najlepszym rozgrywającym na Półwyspie Iberyjskim. Przez trzynaście lat gry na Riazor rozegrał 328 spotkań, zaliczając 24 trafienia, ale nie ulega wątpliwości, że gdyby nie chroniczne problemy ze zdrowiem, piłkarz ten wylądowałby w którymś z największych klubów w Europie.
Był również liderem reprezentacji Hiszpanii na mistrzostwach świata w 2002 roku i Euro 2004.
Obecnie występuje w Las Palmas, do którego wrócił w 2013 roku i pomógł klubowi awansować ponownie do Primera Division w tym sezonie. Nosi miano najstarszego zawodnika hiszpańskiej ligi, jednak jego pozycja z racji wieku jest już mocno zmarginalizowana. Pełni już raczej funkcję dobrego ducha drużyny i pomaga zespołowi swoim doświadczeniem. Mimo to jego powrót do La Liga był niewątpliwie wielkim wydarzeniem, nie tylko w Hiszpanii.
Walter Pandiani
W zespole z Riazor zastępował Roya Makaay’a. Do klubu przyszedł w 2000 roku, jednak więcej czasu spędzał na wypożyczeniach. Dopiero w 2003 roku, po dobrym sezonie w Mallorce, wrócił do Depor na stałe. Po dwóch sezonach odszedł do Birmingham City, gdzie spędził dwa kolejne lata. Później w ciągu zaledwie ośmiu lat zwiedził siedem klubów (w tym ligę urugwajską), po czym wrócił do Europy i obecnie gra w Szwajcarii w barwach Lozanny. Swego czasu zasłynął krytyką Cristiano Ronaldo i stwierdzeniem, że „Portugalczyk powinien uczyć się od argentyńskiego napastnika, jak traktować rywali i odnosić się do nich z szacunkiem”.
Na sam koniec warto wspomnieć o trenerze. Javier Irureta odszedł z Deportivo w 2005 roku i już rok później trenował Betis Sewilla. Nie zagrzał tam długo miejsca i w 2008 roku przeniósł się do Realu Saragossa, gdzie trenował zespół zaledwie przez dwa miesiące. Niestety odniósł tylko jedno zwycięstwo, czego konsekwencją było zwolnienie, a zespół spadł do Segunda Division. W 2009 roku został dyrektorem sportowym Athletiku Bilbao, po czym po dwóch sezonach odszedł ze stanowiska. Od tego momentu nie zajmuje już żadnej pozycji związanej z futbolem.