Lechia Gdańsk dołączyła do Jagiellonii Białystok i 2 maja zagra w finale Pucharu Polski na Stadionie Narodowym w Warszawie. Gdańszczanie w swoim stylu skromnie pokonali dziś w Częstochowie tamtejszy Raków po bramce Artura Sobiecha z 18. minuty spotkania. Gospodarze praktycznie przez cały mecz dyktowali warunki na boisku, jednak finalnie niewiele z tego wynikło. Kolejny raz to minimalizm Lechii okazał się skuteczniejszy. Dzięki temu znowu w finale Pucharu Polski wystąpi zespół z Trójmiasta. W tym roku Arkę zastąpi Lechia.
Starcie liderów
Mecz liderów ekstraklasy i 1. ligi zapowiadał się bardzo interesująco. Obie drużyny w ostatnim czasie prezentują się znakomicie. Wystarczy wspomnieć serię 27 meczów bez porażki drużyny trenera Marka Papszuna. Serię, która swój koniec miała… cztery dni temu w Mielcu, gdzie zespół spod Jasnej Góry poległ po raz pierwszy od ośmiu miesięcy! Lechia natomiast od dłuższego czasu przewodzi tabeli ekstraklasy i coraz śmielej zmierza po upragnione mistrzostwo Polski.
Zarówno piłkarze z Gdańska, jak i z Częstochowy równie dobrze prezentowali się do tej pory w rozgrywkach Pucharu Polski. Szczególnie imponująco wyglądała drabinka lidera 1. ligi i eliminacja kolejno Victorii Sulejówek, Lecha Poznań, Wigier Suwałki i Legii Warszawa. Wyrzucenie za burtę „Kolejorza” oraz aktualnego mistrza Polski i obrońcy tytułu musi robić wrażenie. Kibice, którzy szczelnie wypełnili stadion w Częstochowie, liczyli, że do Lecha i Legii dołączy trzecia drużyna na literę „L”. Piękny sen Rakowa miał trwać dalej, dlatego gracze z Trójmiasta mimo roli faworyta musieli mieć się na baczności.
Lechia nadal swoje
Trener Piotr Stokowiec w porównaniu z sobotnim meczem ligowym z Lechem dokonał czterech zmian w wyjściowej jedenastce. W bramce swoją szansę otrzymał Alomerović, a oprócz niego pojawili się również Joao Nunes, Flavio Paixao i Daniel Łukasik. Trudno powiedzieć, że byli to zawodnicy rezerwowi, gdyż w tym sezonie to właśnie ci gracze bardzo często wychodzili na murawę od pierwszej minuty. Z kolei drużna Rakowa w najważniejszym meczu w tym sezonie wystąpiła rzecz jasna w aktualnie najmocniejszym składzie. Od pierwszych minut zagrali m.in. Kasperkiewicz, Schwarz czy Kun. W porównaniu do ostatniego spotkania ligowego w Mielcu nastąpiła tylko jedna zmiana. W bramce Gliwę zastąpił Szumski.
Mecz rozpoczął się od kapitalnej szansy dla gospodarzy. Blisko szczęścia był Niewulis, jednak jego strzał trafił w poprzeczkę. Pierwsze minuty zdecydowanie należały do graczy lidera 1. ligi, ale to lider ekstraklasy niespodziewanie zdobył bramkę na 1:0. Pierwszego i jedynego, jak się później okazało, gola po akcji Lukasa Haraslina zdobył Artur Sobiech. Kilka minut później strzelec bramki musiał opuścić boisko z powodu rozbitego łuku brwiowego. Sędzia Szymon Marciniak do pierwszej części gry doliczył aż sześć minut, jednak wynik nie uległ już zmianie.
Druga połowa ponownie toczyła się pod dyktando gospodarzy, którym nawet udało się doprowadzić do wyrównania. Niestety po analizie VAR bramka została anulowana, gdyż Schwarz przy strzale pomagał sobie ręką. Decyzja Szymona Marciniaka rzecz jasna spotkała się z wielką dezaprobatą kibiców gospodarzy. Kolejne minuty to ciągła dominacja gospodarzy. Lechia ograniczała się głównie do kontrataków. Ostatnie minuty to już prawdziwa „obrona Częstochowy” w wykonaniu… Lechii Gdańsk. I Lechia po raz kolejny pokazała, że potrafi się bronić i obronić wynik 1:0. Po 95 minutach sędzia Marciniak zagwizdał po raz ostatni i finał dla gdańszczan stał się faktem.
Lechia po raz kolejny w tym sezonie pokazała swoją pragmatyczną stronę. Tym razem przekonała się o niej drużyna zmierzającego do ekstraklasy Rakowa. Ekipa z Gdańska ze spokojem kontynuuje do bólu skuteczne założenia i po strzeleniu bramki nie pozwala rywalowi na odrobienie strat. Niemal bliźniacza sytuacja miała miejsce zaledwie cztery dni temu w Gdańsku. Po szybkiej bramce dla gospodarzy przeciwnicy z Poznania nie zdołali skutecznie ukąsić „Biało-zielonych”. Na 17 wygranych meczów w tym sezonie ligowym aż dziesięć kończyli oni z przewagą zaledwie jednego gola. W poprzedniej rundzie Pucharu Polski również w ten sposób wyeliminowali Górnika Zabrze.
Co najważniejsze, trener Stokowiec doskonale zdaje sobie sprawę ze stylu gry swojego zespołu, o czym powiedział po meczu z Lechem: – Naszą konsekwencją i dobrą organizacją, które są niewygodne dla przeciwników, potrafiliśmy skutecznie się bronić i stworzyliśmy też kilka dogodnych sytuacji do zdobycia bramki. Odpowiedział także na zarzuty o posadzenie na ławce Łukasika i Flavio, którzy odegrali kluczowe role w meczu w Częstochowie. Potwierdził tym samym zaufanie do zawodników z ławki: – Mamy plan na każde spotkanie, a decyzje personalne były dla mnie oczywiste. Tak czuję, a ten zespół i zawodnicy też wiedzą, co jest dla nich najlepsze. Rozmawiałem z Flavio i Danielem, oni rozumieją sytuację. Muszę przyznać, że dawno nie miałem tak świadomej drużyny.
Finał z Jagiellonią
W finale na Lechię czeka już Jagiellonia, która wczoraj pokonała Miedź Legnica 2:1. Po raz ostatni gdańszczanie zdobyli Puchar Polski w 1983 roku. Po 36 latach będą mieli okazję powiększyć swoją gablotę o drugie trofeum, a być może kilka tygodni później również o mistrzostwo Polski. Z kolei „Jaga” na krajowy Puchar czeka od dziewięciu lat. Kto tym razem wzniesie w górę to trofeum? Przekonamy się już 2 maja podczas finału Pucharu Polski na Stadionie Narodowym w Warszawie.