Lechia Gdańsk w poszukiwaniu spokoju w defensywie


Masa prostych błędów w obronie powoduje, że Lechia Gdańsk nie może wejść na ścieżkę zwycięstw

14 sierpnia 2025 Lechia Gdańsk w poszukiwaniu spokoju w defensywie
Piotr Matusewicz / PressFocus

Minusowe punkty i fatalna defensywa. Lechia Gdańsk nie ma łatwego początku nowego sezonu, nawet mimo posiadania najlepszego strzelca w lidze. Ofensywa z Tomasem Bobckiem na czele robi co może, by odnieść pierwsze zwycięstwo w sezonie, ale do tej pory nie udało się tego dokonać. Nawet strzelenie u siebie trzech goli w meczu z Motorem Lublin nie pozwoliło im cieszyć się po końcowym gwizdku. Sytuacja staje się krytyczna i trudno tu o optymizm.


Udostępnij na Udostępnij na

Bardzo wesoły futbol w defensywie od startu rozgrywek prezentuje Lechia Gdańsk. Przez tak przeciekającą obronę drużyna Johna Carvera nadal nie zdołała wygrać żadnego spotkania i okupuje ostatnie miejsce w tabeli z minusowymi punktami. Na nic zdaje się naprawdę fajna postawa w ofensywie, bo postawa w tyłach skutecznie niszczy cały wysiłek włożony w strzelanie goli.

Mecz z Motorem Lublin w minionej kolejce to było już apogeum błędów. Rozłożyło się to także na drugą linię, tak jakby panująca zaraza, zamiast się cofać, zaczynała wchodzić jeszcze głębiej. Był to zdecydowanie wieczór, w którym Lechia Gdańsk mogła przełamać złą serię z drużyną z Lubelszczyzny, ale strzelenie trzech goli nie wystarczyło. Jak często można było mieć największe pretensje do linii defensywnej, tak w tym meczu swoje dołożyła także druga linia. Rifet Kapić i Ivan Żelizko nie byli sobą i środek pola funkcjonował źle. Dodatkowo rozegranie rzutu wolnego przez kapitana, tuż przed golem z… rzutu wolnego dla Motoru, to kompletna wtopa.

Wiem, że znowu straciliśmy trzy gole. Zazwyczaj jest tak, że jak się traci trzy bramki, to wina spada na obrońców. Dzisiaj było jednak trochę inaczej, bo działo się to po stracie piłki i jako zespół byliśmy po prostu zbyt otwarci. Szczególnie w momencie, kiedy straciliśmy bramkę z rzutu wolnego, bo to wtedy my parę sekund wcześniej mieliśmy rzut wolny. Zagraliśmy podanie wzdłuż i przeciwnik je przejął. No i później ratowaliśmy się faulem i z tego był rzut wolny – powiedział John Carver na konferencji po meczu.

Regres jest mocno widoczny

Dwa remisy i dwie porażki z bilansem bramkowym 9:11 – taki dorobek ma Lechia Gdańsk po czterech kolejkach nowego sezonu. Daje to średnią 2,75 straconych goli na mecz i jest to oczywiście najgorszy wynik w lidze. Wszyscy w klubie mają prawo być mocno rozczarowani tą sytuacją. Rok temu, tuż po powrocie do PKO BP Ekstraklasy, Lechia w czterech kolejkach również zdobyła dwa punkty – ale straciła w nich siedem goli. Dawało to średnią 1,75 straconych goli na mecz. Różnica nie jest zatem mała.

Można jeszcze spojrzeć, jak wyglądał początek Johna Carvera w klubie. Biorąc pod uwagę cztery pierwsze spotkania, były to trzy zwycięstwa i jeden remis. Bilans straconych bramek? Zaledwie dwie. Brzmi to wręcz nieprawdopodobnie. Wtedy właśnie Anglik szybko zdobył sympatię wszystkich i było widać, że coś z tego może być. Tym mocniej szokować może obecna fatalna sytuacja w formacji defensywnej. Najgorsze jest też to, że nie widać tutaj światełka w tunelu, bo te zapalniki zbyt często się odpalają. Na nic zdaje się tu duża praca nad poprawą zachowań w obronie. Wiele traconych bramek jest efektem nagłego „odcinania prądu” i tu może chodzić zapewne o sferę mentalną.

Zły dobór rywali latem

Warto na moment wrócić do przygotowań przed startem nowego sezonu. Lechia Gdańsk cały czas trenowała na własnych obiektach i grała spotkania kontrolne na stadionie przy ulicy Traugutta 29. Tylko jeden mecz został rozegrany poza Gdańskiem i była to jedyna porażka – 3:5 z Motorem Lublin. To był właśnie pierwszy sygnał, że nie jest dobrze. Pozostali konkurenci byli z niższych lig i trudno było należycie wypracować schematy w obronie. Przez większość czasu Lechia nad tymi rywalami przeważała i samo tempo gry bywało momentami typowo wakacyjne.

Dla przypomnienia tymi przeciwnikami byli: GKS Tychy, Olimpia Grudziądz, Olimpia Elbląg i Chojniczanka Chojnice. John Carver przed startem sezonu otwarcie przyznawał, że skala trudności z tymi rywalami nie była odpowiednia i to niezbyt mu się podobało. Szybko się okazało, że miał rację. Zagubiona obrona musi teraz dostać czas, a gra z lepszymi może faktycznie coś tam w końcu zaskoczy. Straconego czasu jednak nikt im nie odda.

Nowi boczni obrońcy oceniani negatywnie

Latem w defensywie doszło do sporych zmian, a nadal trwają negocjacje z nowymi zawodnikami. Podstawą były zmiany na bokach. Dominika Piłę zastąpił Alvis Jaunzems, a Miłosza Kałahura na ławkę posadził Matus Vojtko. Obaj dosyć szybko byli dogadani z Lechią i w miarę szybko zaczęli trenować z drużyną podczas przygotowań. Gdy przyszło do rozgrywek ligowych, to ocena ich gry nie może być do tej pory pozytywna.

Szczególnie olbrzymie problemy ma były zawodnik Stali Mielec. Jaunzems już w pierwszym meczu z Górnikiem Zabrze zapadł mocno w pamięć. Łotysz przy pierwszym straconym golu zostawił po swojej stronie zbyt dużo miejsca, a potem – zamiast doskoczyć – nieumiejętnie blokował strzał. Na tym jednak nie zakończył i przy drugim straconym golu nie upilnował w polu karnym Jarosława Kubickiego, który dobił obronioną przez Bohdana Sarnawskiego piłkę. Ogólnie spóźnione reakcje Jaunzemsa na ataki rywali jego stroną mocno rażą w oczy. To też w ostatnim meczu wykorzystał przy pierwszym golu Motor Lublin, bo akcja zaczęła się właśnie po stronie Łotysza.

Matus Vojtko za to wygląda na nieco bardziej zdyscyplinowanego, ale niestety braki w koncentracji powodują, że też miewa dłuższe momenty zakręcenia. Na pewno zaczął sezon lepiej od swojego kolegi z drugiej strony boiska i lepiej rokuje na najbliższą przyszłość. W meczu z Lechem Poznań dołożył jednak swoją cegiełkę do przegranej. Przy drugim golu zbyt wolno zareagował na wbiegającego Filipa Szymczaka i skończyło się to dla niego niekorzystnie. Najgorsze spotkanie do tej pory rozegrał jednak z Motorem Lublin. Dłuższymi momentami nie potrafił pod presją podawać dokładnie i rywal to w końcu wykorzystał. Chwilę po strzeleniu wyrównującego gola, umiejętny pressing na Słowaka zakończył się drugim trafieniem. Podanie Vojtko zostało przecięte i koledzy nie zdążyli odbudować pozycji.

Obaj boczni obrońcy mieli w tym ostatnim spotkaniu udział przy strzelonych golach i to na pewno trzeba docenić. Ogólnie jednak patrząc na grę kombinacyjną, to zdecydowanie Matus Vojtko ma do tego większe predyspozycje. Jaunzemsowi w prostych sytuacjach potrafi odskoczyć piłka i często spowalnia ataki prawą stroną. Można mieć jedynie nadzieje, że to się z czasem zacznie zmieniać i zarówno Łotysz, jak i Słowak wejdą na równy i dobry poziom.

Środek obrony z mniejszą rotacją – a i tak bez ikry

Latem głównym celem było poszukiwanie nowych środkowych obrońców. Z klubu odpalony został Andrei Chindris, a po zakończeniu wypożyczenia do macierzystego klubu wrócił Loup-Diwan Gueho. Trochę trzeba było czekać na wzmocnienie w centralnej formacji, ale finalnie się to udało. Do drużyny dołączył Maksym Diaczuk wypożyczony z Dynama Kijów. Zawodnik na pewno z solidnym potencjałem, ale jego początek przygody w Lechii nie należy do najlepszych. Już w debiucie z Lechem Poznań, w tej szalonej drugiej połowie przy czwartym golu, nie upilnował Mikaela Ishaka i dał mu prostą pozycję do strzału po rzucie rożnym.

Prawdziwe apogeum błędów nadeszło jednak w następnym meczu z Cracovią. 22-letni Ukrainiec brał udział przy obu straconych golach, a pierwszego wręcz sprezentował – zagrywając zbyt lekko głową do bramkarza. Drugie trafienie można rozłożyć na kilku zawodników, a dużą rolę odegrał w tym Tomasz Wójtowicz, który na boku boiska dał rywalowi autostradę do dośrodkowania piłki. Diaczuk jednak zagubił się w polu karnym i nie upilnował rywala. Wtedy pierwsze zwycięstwo w sezonie było o krok, i to dodatkowo na wyjeździe. Ten mecz mocno przybił Ukraińca, o czym później wspominał John Carver.

Jak za to można oceniać pozostałą dwójkę stoperów? Obecnie kontuzjowany Bujar Pllana zagrał w dwóch pierwszych spotkaniach i niczego wielkiego nie pokazał. Z Górnikiem Zabrze rywale nie wykorzystywali jego błędów, ale już Lech Poznań zdołał tego dokonać. Trzecia bramka była głównie na konto Kosowianina, bo po zamieszaniu w polu karnym jego wybicie piłki było anemiczne. Elias Olsson dał się we znaki dopiero w meczu z Motorem Lublin, gdy Karol Czubak z łatwością go przestawił, kiedy strzelił wyrównującego gola. Szwed we wcześniejszym meczu z Cracovią miał za to udział przy strzelonym golu na 1:0, więc jest to jakiś pozytyw. Ogólnie jednak cała trójka dostępnych stoperów, a obecnie dwójka z racji kontuzji Pllany, to mało ekskluzywny wybór i tu potrzeba kolejnych wzmocnień.

Ofensywni zawodnicy mogą czuć rozczarowanie

Zawsze należy szukać jakichś pozytywów, a w tym przypadku jest to nawet bardzo proste. O ile Lechia Gdańsk jest najgorsza w lidze pod względem goli straconych, to znajduje się także w czołówce pod względem goli strzelonych. Dużą w tym oczywiście zasługę ma Tomas Bobcek, obecny lider klasyfikacji strzelców PKO BP Ekstraklasy. Słowak ma serię trzech meczów z minimum jednym golem, a w meczu z Lechem Poznań trafiał do bramki trzykrotnie. W poniedziałkowy wieczór zabrakło mu trochę skuteczności, bo spokojnie mógł wykręcić jeszcze lepszy wynik i być może dać te upragnione trzy punkty. Do gola dołożył jednak asystę, więc do niego wielkich pretensji mieć nie można.

Na pewno jest to ciekawa sytuacja, że drużyna mająca najlepszego strzelca i drugą najlepszą ofensywę w lidze zajmuje ostatnie miejsce. Daje to jednak przesłanki do tego, że gdy już faktycznie uda się jakkolwiek opanować problemy defensywne i Bobcek będzie zdrowy, to Lechia Gdańsk może nagle pójść mocno do góry w tabeli. Na razie jednak należy te problemy rozwiązać. Inaczej będzie tkwienie w przypuszczeniach i gdybologii. Na pewno motywacja w drużynie będzie wzrastać, bo już niedługo prestiżowe spotkanie derbowe. Bilety na mecz z Arką Gdynia rozeszły się migiem, więc przy zapewne 37 500 kibicach wypada wygrać i pokazać, że wykonywana praca daje efekty.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze

Ekstraklasą na nich!

Jan Urban na mecze z Holandią i Finlandią powołał czworo graczy z polskiej ekstraklasy. Troje z nich pojawiło się w drugiej części spotkania i powiedzieć trzeba - dali radę. Kto jeszcze na przestrzeni lat wyróżniał się grając w PKO Ekstraklasie?