Czwartkowy wieczór. Pogoda ładna, można na przykład iść z psem na spacer. Ale nie, grają nasi w pucharach, wypada obejrzeć mecz. Mimo wygranej Lecha „widowisko” nie należało do największych futbolowych przyjemności.
Videoton wyszedł na mecz ze świadomością, że choćby nawet chciał, to nie może. Lech uznał, że skoro można się nie przemęczać, to po co? Jeśli najaktywniejszą postacią meczu jest stoper (Roland Juhasz – długoletni gracz Anderlechtu), to o czym można więcej napisać? Od oglądania bolały zęby, niewiele zmieniły „momenty” – choćby bardzo sympatyczna bramka Tomasza Kędziory po ładnym uderzeniu z półwoleja.
Obrona jak się myliła, tak się myli. Burić jak był znakomity, tak jest i nadal. Skrzydła bezproduktywne, tradycyjnie nieco lepsze to z Pawłowskim. Dariusz Formella powinien się czuć dziwnie – gdy był w niezłej formie, prawie wcale nie grał, teraz, gdy snuje się bez celu po boisku – ma pewny plac. Logiczne…
Środek pola bez Karola to też nie zasieki, z których raz po raz padają strzały. Trałka zagrał na swoim poziomie (i dobrze), Dudka… niestety też. Thomalla w ataku nieustannie niewidoczny i bezproduktywny – to nowa generacja tzw. defensywnego napastnika. Mały plusik dla debiutującego Piotra Kurbiela – nie pokazał co prawda nic szczególnego, ale gorzej od kolegów nie zagrał.
Może jestem niesprawiedliwy, w końcu awans Lecha był tak oczywisty, że i wysilać się w grze nie musieli. Jednak trzeba sobie powiedzieć jasno – „Kolejorz” musi coś zrobić ze swoją grą, jeśli w grupie chce grać o punkty i awans, a nie doświadczyć lania podobnego do Legii sprzed dwóch lat. Czego sobie i Państwu życzę, kończąc ten krótki tekst.