Lech Poznań napisał historię w tym sezonie – 3. miejsce to zwieńczenie udanego sezonu


Lech Poznań może zaliczyć ten sezon do bardzo udanych

27 maja 2023 Lech Poznań napisał historię w tym sezonie – 3. miejsce to zwieńczenie udanego sezonu
Dawid Szafraniak

Lech Poznań drugi sezon z rzędu zrobił wielką rzecz. Napisał historię, nie zdobywając mistrzostwa. Dokonał czegoś, czego dawno nikt w polskiej piłce nie zrobił. Mimo że Raków zdobył mistrzostwo, Legia odrodziła się i zdobyła Puchar Polski, kibice Lecha z wielkim sentymentem będą wracać do sezonu 2022/2023. Nawet na 3. miejsce nikt nie może narzekać, bo to wielki sukces. „Kolejorz” oszukał przeznaczenie i nie zaznał pocałunku śmierci europejskich pucharów.


Udostępnij na Udostępnij na

Lech Poznań kończy sezon PKO Ekstraklasy na 3. miejscu. O ile w normalnych warunkach nikt by w Poznaniu nie był zadowolony z tego, tak jak kiedyś zapowiadał Piotr Rutkowski, że w Lechu zawsze walczy się o najwyższe cele, o tyle w tym sezonie miejsce na podium jest zwieńczeniem bardzo udanego sezonu. Dojście do ćwierćfinału Ligi Konferencji, zagranie tylu spotkań, tyle wyjazdów w całej Europie, były trudne chwile, ale na koniec ten medal jest symbolem sukcesu. Rok, po którym wszyscy mogą usiąść głęboko w fotelach i powiedzieć: zadanie wykonane. Zrobili coś, co wydawało się niemożliwe.

Wiecznie uśmiechnięty John van den Brom

Musimy pamiętać o tym wszystkim, co działo się jeszcze przed startem sezonu. Odejście Macieja Skorży zaskoczyło wszystkich. To z nim „Kolejorz” święcił największe triumfy, to z nim miał walczyć o laury także w Europie. Nagle wszystko się rozpadło. Trener, wokół którego budowano ten projekt, odszedł z powodów osobistych. Sytuacja ekstremalna, saga z wieloma trenerami. Ktokolwiek by przyszedł, stanąłby przed bardzo trudnym zadaniem. To John van den Brom wszedł do zespołu w zasadzie bez okresu przygotowawczego. Menedżer z doświadczeniem w europejskich pucharach, pracował w klubach lepszych niż Lech, preferujący ofensywny styl gry. To były aspekty, na które głównie zwracano uwagę przy wyborze następcy Macieja Skorży.

Po sezonie możemy stwierdzić, że John van den Brom wykonał 110% postawionego przed nim celu. Nie zdobył przy tym mistrzostwa. Były trudne chwile, gdy pojawiało się zwątpienie w byłego trenera choćby AZ Alkmaar, ale za każdym razem zespół wychodził na prostą. Po odejściu Skorży Piotrowi Rutkowskiemu nawet nie przyśniło się, że ten sezon może być aż tak udany. Negocjacje z Holendrem wyglądały trochę na zasadzie „John, mamy pożar, odszedł ulubieniec kibiców, mi się pali tylna część ciała, weź coś zrób z tym sezonem”. No i zrobił.

W mistrzowskim sezonie bardzo dużo mówiło się o Macieju Skorży. To była postać centralna tego projektu. Przez wszystkich ceniony i uwielbiany, któremu stworzono kadrę na jego warunkach. John van den Brom musiał pracować z tym, co miał. Nie mógł wybrzydzać i tego nie robił. Popełniał błędy, ale uczył się na nich. Musiał trochę wsiąknąć w to polskie piłkarskie piekiełko. Maciej Skorża osiągnął sukces przy wielkim wsparciu wszystkich. John van den Brom stara się trochę trzymać z boku. Mamy wrażenie, że w tym sezonie to piłkarze są bardziej doceniani niż trener, a to przecież John van den Brom z większości z nich zrobił „Panów Piłkarzy” na skalę europejską. Kristoffer Velde, Filip Marchwiński czy choćby Jesper Karsltorm, który pozytywnie zweryfikował się na arenie międzynarodowej. Dlatego uważamy, że warto bardzo docenić Johna van den Broma za ten sezon. Wręcz za mało uwagi poświęca się jemu. Wprowadził powiew zachodniej mentalności, co często słyszeliśmy na konferencjach. Praktycznie zawsze uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony. Chyba że ktoś mu mocno zajdzie za skórę, co pokazał w Radomiu.

Lech Poznań wytrzymał kondycyjnie

Przyszedł w beznadziejnym momencie, nie wszystko szło po jego myśli, ale na koniec to on triumfuje. Trochę za cicho jest o nim, bo bardzo dawno żaden klub nie zabrnął tak daleko w europejskich pucharach, łącząc to dobrze z ligą. I to zasługa całego sztabu. Antonin Cepek i Karol Kikut wykonali kawał dobrej roboty z przygotowaniem fizycznym, bo gdy „Kolejorz” powinien leżeć już ze zmęczenia, to leje przeciwników, w tym nowo upieczonego mistrza Polski.

Lech Poznań rozegrał w tym sezonie 54 spotkania. Końska dawka, której nie wytrzymał nawet cyborg jak Mikael Ishak. Rekordziści, jak Michał Skóraś, mają na koncie 52 mecze i prawie 4000 minut. Nie da się rozegrać takiej liczby spotkań na dużej intensywności. Po prostu muszą przyjść słabsze momenty. Nie mamy do czynienia z Manchesterem City. Wystarczy sobie przypomnieć inne drużyny, które dotarły do fazy grupowej europejskich pucharów w ostatnich latach. Mimo że nie doszły tak daleko, to i tak te drużyny dosłownie rozpadały się, grając co trzy dni.

W przypadku Lecha zdarzyły się słabsze mecze w lidze. Ale to było na zasadzie zimnego prysznicu. To był sygnał, że trzeba się ogarnąć i wziąć się w garść. Na koniec udało się z całkiem niezłą średnią punktową zdobyć medal – 1,76 punktu na mecz. Przecież to dopiero pierwszy raz, gdy Lech awansował do fazy grupowej europejskich pucharów i zarazem skończył sezon na podium w lidze. Doceniamy to bardzo. Innym klubem, który dokonał tej sztuki, jest Legia. Takie rzeczy w polskiej piłce nie zdarzają się często, a przecież „Kolejorz” również na wiosnę rozegrał sześć trudnych spotkań w Lidze Konferencji.

Lech przemierzył całą Europę

Razem w europejskich pucharach rozegrał 20 spotkań. Grę zaczynał na początku lipca, gdy wszyscy rozpoczynali wakacje, grał całą jesień, a swoje boje w Europie kończył już, gdy maturzyści kończyli naukę, czyli w kwietniu. Kto by pomyślał o tak długiej przygodzie z Europą po spotkaniu w Baku. Zgodnie ze słowami piosenki Krzysztofa Krawczyka poznaniacy przemierzyli cały świat – Europę w tym przypadku. Wzdłuż i szerz. Od Baku po Walencję. Od Florencji do znajdującego się w okolicach koła podbiegunowego Bodo. Podróże to kolejny element, który wpływał na zmęczenie. Wielokrotnie w piątek meldowali się w Poznaniu, a w niedzielę czekał na nich już ligowy rywal, który napalał się na Lecha od poprzedniej niedzieli.

Oczywiste jest, że mecze z Legią, Widzewem czy Wisłą Kraków są ważne dla kibiców w Wielkopolsce, ale chyba każdy kibice w Polsce powie, że solą futbolu są starcia z europejskimi drużynami. Na takim poziomie jak rywalizował „Kolejorz” zwłaszcza. Przypominamy, że ostatnią polską drużyną, która grała w ćwierćfinale europejskich pucharów, był Widzew Łódź 30 lat temu. W tym samym roku co kapitan Lecha Mikael Ishak przychodził na świat.

Nie wiadomo, ile będziemy musieli czekać na następny taki występ polskiej drużyny. Oby nie kolejne 30 lat, a spotkania z Fiorentiną, Djurgardens czy Villarrealem zapiszą się w historii Poznania. To były wielkie chwile. Kibiców i piłkarzy. Nieważne, że była to tylko Liga Konferencji, przez niektórych uważana za „Puchar Biedronki”. W finale tego „pucharu pasztetowej” będą się bić takie wielkie kluby jak Fiorentina i West Ham United.

Do tego ostatniego spotkania we Florencji warto się jeszcze odnieść. Po przegranej w Poznaniu 1:4 podchodziliśmy do tego meczu jako dobrej okazji do pożegnania się. Fajny wyjazd. Tego, co stało się na Stadio Artemio Franchi, nie spodziewał się nikt. Lechici uszyli Florencję. Kristoffer Velde i Filip Marchwiński zbyt dosadnie wzięli do siebie słowa: grajcie na luzie. Jak się skończyło, pewnie większość pamięta, ale większość i tak będzie pamiętać ten dwumecz jako „rozwaliliśmy tych Włochów na ich terenie”. Ten dwumecz świetnie obrazuje Lecha w tym sezonie. Wiele razy go już skreślaliśmy, a on zawsze się odradzał. Dosłownie jak hydra.

3. miejsce to zwieńczenie udanego sezonu

Liga Konferencji jest oczywiście ważna, ale niczym byłby ten sezon bez awansu do europejskich pucharach w następnym sezonie. Ciągłość jest bardzo ważna i ją udało się zachować, a przy okazji wskoczyć na 3. miejsce przed Pogonią. To jest wielka sprawa, że udało się połączyć te rozgrywki. To sprawia, że oprócz Rakowa i Legii także Lech może zaliczyć ten sezon do udanych. Nawet niedosytu nie czuć w Poznaniu.

„Kolejorz” często mecze ligowe musiał grać w zmienionym składzie, kombinować, oddychał rękawami, ale podołał temu zadaniu. Być może udało się to dzięki doświadczeniu van den Broma z grą na wielu frontach. Zresztą te rotacje przeprowadzone przez Holendra były bardzo częste, aż czasami wydawały się zbyt przesadne. Najwyraźniej wiedział, co robi, bo na koniec sezonu to Lech wyglądał najlepiej z wszystkich drużyn. Co pokazuje też, jak mocna została stworzona kadra.

Trochę bolą te mecze rozgrywane przy Bułgarskiej. Jednak nie przystoi mistrzowi Polski przegrać aż sześć spotkań na własnym terenie. Za łatwo rywale radzili sobie w Poznaniu. I to często rywale z dolnej części tabeli. Nie powinno mieć to miejsca. Lech musiał często borykać się z mocną cofniętą defensywą rywali. Rywale czuli respekt przed „Dumą Wielkopolski” i grali bardzo niskim pressingiem. Nie ma co ukrywać, polskie kluby nie czują się zbyt dobrze w ataku pozycyjnym, więc taka gra była na korzyść słabszych rywali. Takie już uroki bycia faworytem. Oddawane strzały, których Lech miał najwięcej spośród wszystkich drużyn, często kończyły się na dobrze ustawionym bramkarzu.

Ta drużyna jednak uczyła się skutecznej gry, gdy musi posiadać piłkę. W końcu „Kolejorz” ma najwyższy procent posiadania piłki w całej lidze. W ostatnich meczach sezonu już wygląda to o niebo lepiej. Lech 3. lokatę w lidze wygrał jednak dzięki defensywie – drugiej najlepszej w lidze. Tylko Raków stracił mniej bramek. Filip Bednarek ze swoją defensywą tworzyli monolit nie do przejścia.

Lech Poznań przez Rudkę prawie stracił sezon

Napomknęliśmy przed chwilą o Filipie Bednarku. Musimy niestety wspomnieć również o Arturze Rudce, którego Bednarek zastąpił w bramce. Nic w tym dziwnego, że jest po prostu słabym bramkarzem, ale Lech odpadł przez niego z dwóch rozgrywek. Ligę Mistrzów możemy jeszcze mu odpuścić. W Baku wszyscy się nie popisali, ale mecz ze Śląskiem Wrocław w Pucharze Polski idzie na jego konto. A wydawało się, że to mogą być jedyne rozgrywki, w których „Kolejorz” może powalczyć o trofeum.

To będzie bolało, bo Lech przez 30-letniego Ukraińca sprowadzonego z Pafos mnóstwo stracił. Zdarzają się niewypały transferowe, ale zazwyczaj nigdy skutki nieudanego transferu nie są tak opłakane. Wyjątkowe nieszczęście. Druga sprawa to oczywiście fakt, że zawiodły skauting lub – jak słyszymy – ludzka naiwność, na którą dali się nabrać działacze. Szkoda, że tak wyszło, bo możemy się zastanawiać, czy gdyby w tych dwóch spotkaniach na bramce stał Filip Bednarek, to losy „Kolejorza” mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Ostatecznie nie ma na co narzekać, ale oby jak najmniej takich transferów w polskiej lidze.

Lech Poznań dysponował silną kadrą

Na koniec warto wspomnieć o bohaterach tego sezonu. O jednym już wspomnieliśmy, czyli Johnie van den Bromie, który nadał temu zespołowi swój styl. Tak jak mówiło się zaraz po przyjściu Holendra, najwięcej w jego taktyce zyskują skrzydłowi. Michał Skóraś rozegrał fenomenalny sezon. Zmienił się nie do poznania. Wyszedł z cienia, wziął tego Lecha na swoje barki i w najważniejszych momentach nie zawodził. Kristoffer Velde to kolejny skrzydłowy, który notował bardzo dobrze liczby. Wręcz jeszcze lepsze od Skórasia. Jego zagrania czasami są niekontrolowane nawet przez niego samego, ale wystarczy spojrzeć na to, co robi pod koniec sezonu. John van den Brom dotarł do niego i jak wszystko wskazuje, zostanie w Poznaniu na dłużej.

Odpaliły niewypały – Lech Poznań i zawodnicy, którzy niespodziewanie stali się ważnymi ogniwami

Do grona skrzydłowych możemy również zaliczyć Filipa Szymczaka, który bardzo często grywał na bokach. Wychowanek Lecha zrobił ogromny progres pod wodzą van den Broma i razem z Veldem w następnym sezonie będą bardzo ważnymi ogniwami. O Mikaelu Ishaku nie musimy nawet wspominać. Nie był to może wybitny sezon w jego wykonaniu, ale jest to napastnik, który poniżej pewnego poziomu nie schodzi. W tym sezonie, mimo że końcówkę stracił przez boreliozę, zdobył we wszystkich rozgrywkach 20 bramek. Gdy już jesteśmy przy ofensywnych graczach, to należy wspomnieć o dwóch młodych zawodnikach, którzy po momentach krytyki pokazali, że stać ich na dużo. Afonso Sousa, mimo że podczas spotkania z Vikingur był wygwizdywany przez własnych kibiców, podniósł się i wniósł bardzo wiele, a Filip Marchwiński dał w końcu powody, żeby uwierzyć, że jeszcze może coś z niego być. Nie tylko jako rezerwowy.

W środku pola na wielkie słowa uznania zasługuje Jesper Karlstrom. O jego wielkiej klasie wiedzieliśmy od dawna, ale w meczach Ligi Konferencji z silniejszymi rywalami pokazał, że jest prawdziwym czołgiem i graczem nie do zastąpienia. Również Radosław Murawski w wielu meczach odgrywał bardzo ważną rolę, jako ten najbardziej defensywny i zabezpieczający linię obrony. Kilkoma kluczowymi podaniami popisał się również Kvekveskiri, który zamieniał się w De Bruyne. Warto też wspomnieć, że często Gruzin był wycofywany jako „szóstka”, by wyprowadzać piłkę z linii defensywy. Nowa rola od Johna van den Broma, którą odgrywał między innymi w Walencji.

Nie możemy zapomnieć o formacji, dzięki której Lech był w stanie dojść tak daleko. Antonio Milić stał się prawdziwą skałą w defensywie i udowodnił swoją jakość również w Europie. Duet stoperów tworzył z Bartoszem Salamonem lub Filipem Dagerstalem. Na słowa wyróżnienia zasługuje Joel Pereira, który imponował genialnymi dośrodkowaniami. Taki boczny obrońca to skarb dla takiego napastnika jak Ishak. W decydujących spotkaniach, gdy nie było można sobie pozwolić na żaden błąd, oni grali bezbłędnie. Wielkie mecze wygrywa się właśnie defensywą i tak robił właśnie „Kolejorz”.

Wrócić po swoje!

Teraz przed Lechem zadanie, aby powrócić na tron i ponownie założyć koronę mistrzowską. Potrzebne będą do tego wzmocnia, bo z „Kolejorzem” żegna się kilku ważnych piłkarzy, których strata może okazać się bolesna. Choćby w spotkaniu z Jagiellonią wystąpiło od pierwszej minuty trzech piłkarzy, którzy odchodzą, a wielu jest w tym momencie kontuzjowanych. Udało się podpisać już Filipa Dagerstala na stałe i zabezpieczyć lewą stronę przedłużeniem Barry'ego Douglasa, ale to z pewnością nie koniec ruchów Lecha.

„Dziękuję za europejskie podboje, w przyszłym sezonie wracamy po swoje”. Taką oprawę wywiesili kibice Lecha podczas ostatniego spotkania w sezonie. I taki będzie cel „Kolejorza”. Na razie cała Wielkopolska może powiedzieć „Lechu, dziękujemy za wspaniały sezon”.

Komentarze
Tom1982 (gość) - 11 miesięcy temu

KOLEJORZ NIGDY SIE NIE PODDAWAJ

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze