Lech Poznań i normalność? Łzy radości, które przemieniają się w łzy rozpaczy


Lech Poznań preferuje model zespołu, który najpierw rozkochuje kibiców, aby kilka miesięcy później ich totalnie zdołować

18 sierpnia 2022 Lech Poznań i normalność? Łzy radości, które przemieniają się w łzy rozpaczy
Dawid Szafraniak

Choroba XXI wieku? Depresja. Tejże depresji mogą nabawić kibice Lecha, dla których nie jest to przyjemne lato. Po raz kolejny przekonali się o tym, że w Poznaniu nie może być normalnie. Wahania nastrojów są szybsze od remontu centrum miasta, a Lech Poznań, zamiast przekuć mistrzostwo w sukces, popadł w katastroficzną zapaść, której końca nie widać.


Udostępnij na Udostępnij na

Kiedyś w programie u Kuby Wojewódzkiego Jan Rapowanie wypowiedział się, że lubi, gdy w jego życiu jest po prostu dobrze. Nauczył się już, że nawet gdy jest wyśmienicie, to zaraz będzie strasznie słabo. Myślimy, że Lech mógłby wziąć przykład z polskiego rapera. Po prostu cieszyć się, gdy jest dobrze. Bo po co to mistrzostwo, jak tu się takie rzeczy dzieją? „Kolejorz” ma ogromny problem z zarządzaniem sukcesem, a bez tego nie stanie się nigdy poważnym i dobrym jak na realia europejskie klubem.

Lech Poznań – po prostu dobrze

Co to znaczy, żeby w Lechu było dobrze? To źle, że zdobył mistrzostwo? Podejrzewamy, że gdyby skończyło się na jedynie wicemistrzostwie, to dzisiaj nie musielibyśmy oglądać takich kłopotów w lidze. Niestety, ale taka już jest rzeczywistość, że mistrzostwo jest zapowiedzią problemów w stolicy Wielkopolski.

Były rządy Mariusza Rumaka na ławce trenerskiej Lecha. Można mieć mieszane odczucia co do jego pracy, ale trzeba przyznać, że była względna stabilność. Być może nie było mistrzostw, ale każdy wiedział, że Lech spokojnie będzie w europejskich pucharach. No dobra, w ich kwalifikacjach, choć często tam się kompromitował. Myślę, że wielu kibiców wróciłoby do tych starych czasów, gdy „Kolejorz” był w czołówce, prezentował regularnie dany poziom, ale na dłuższej przestrzeni czasu niż sezon.

W Poznaniu należy przedefiniować trochę myślenie. Tu za każdym razem oczekiwane jest mistrzostwo. Mistrzostwo albo porażka. Tak zazwyczaj wszyscy do tego podchodzą. Ale czy wicemistrzostwo jest porażką? Na słynnej już konferencji, na której Piotr Rutkowski przedstawiał Ivana Djurdjevicia – tak swoją drogą to kibice, zamiast stać przy szatni po meczu z Vikingur, aby zganić piłkarzy, powinni zostać po meczu ze Śląskiem i zrobić wszystko, żeby nie puścić Serba do Wrocławia, ale o tym za chwilę – wspomniał także o pewnej rozmowie z piłkarzem, która wywołała u niego frustrację i oburzenie.

Obecny właściciel oprócz przytaczanych już wielokrotnie słów: — Ja się nigdy nie poddam, będę walczył dalej, powiedział także, że przyszedł po sezonie do niego jeden z zawodników i zasugerował, że trzecie miejsce to też sukces. I nie jest to brak ambicji, tylko logiczne myślenie. Lepiej mieć stabilną pozycję i co rok powoli ulepszać zespół, niż osiągnąć sukces, by następne lata bidować i być pośmiewiskiem. Być może jest to trudne do zaakceptowania, ale czasami trzeba brać to, co się ma. Lepszy rydz niż nic.

Europejskie puchary kością niezgody

Żaden z kibiców nie chcę oglądać takich scen jak te z meczu z „Wikingami” z Islandii. Pomijając już zachowanie kibiców z kotła, wyglądało to dramatycznie i 21 stworzonych szans tego nie zmieni. Dogrywka była już zatrważająca, a bardzo smutne było to, że gdyby to Lech Poznań odpadł, to wcale nikt by się tym nie martwił. Piłkarze z Islandii dostaliby jeszcze większe brawa. A tak John van den Brom wyszedł na pomeczową konferencję dumny z awansu i dostał argument, żeby utwierdzać wszystkich, że wszystko jest w porządku, ale wciąż przegrywamy.

Pomimo że w Poznaniu są europejskie puchary, to kompletnie nie czuć ich atmosfery. W tym momencie są tak potrzebne Lechowi jak śnieg w środku lata. Mecz z Dudelange. Nawet jak uda się awansować, to okej. Jeszcze więcej grania, ale zespół nie przyciąga kibiców na stadion. Na mecz z Luksemburczykami nie spodziewamy się więcej niż 10 tysięcy ludzi. Pod tym względem jest to bieda. Wiara straciła kompletnie już zaufanie do zarządu i Tomasza Rząsy.

Wychodząc na remontowany Stary Rynek, można usłyszeć głosy mieszkańców Poznania, że to już koniec, że nie są w stanie wytrzymać tego dłużej, po raz kolejny zmarnowano potencjał. Ludzie, którzy przychodzili na Bułgarską od 20 lat, zaprowadzali tam dzieci, nie wytrzymują. I to trzy miesiące po mistrzostwie na stulecie. Wręcz niebywałe. Kto się cieszy z tych pucharów? Przecież te mecze zaraz będą wyglądać jak sparingi. A uważamy jednak, że nawet na Ligę Konferencji, nawet na zespół z Luksemburga spokojnie mogłoby przychodzić 20 tysięcy. Wystarczyłoby, żeby „Kolejorz” zaczął grać solidnie. Zepsuto to kompletnie. Pod każdym względem. Jedynym meczem, podczas którego było czuć atmosferę święta związanego z grą w europejskich pucharach, był pojedynek z Karabachem. I za takim czymś tęsknią kibice.

John van den Brom stracił poparcie

Maciej Skorża odszedł z przyczyn niezależnych od klubu. Nie dało się go zatrzymać. Mówi się pech. Być może ze Skorżą na ławce wyglądałoby to inaczej. Ale czy wybranie Johna van den Broma na trenera było złą decyzją? Z perspektywy czasu napiszemy, że oczywiście, ale przecież po przyjściu Holendra wszyscy prolongowali ten wybór i mówili: „człowiek z lepszego świata”. On pracował w naprawdę wielkich klubach, z takim CV nigdy nie powinien znaleźć się w PKO Ekstraklasie. Aczkolwiek, tak to ujął Rafał Janas w Meczykach, jego holenderska myśl szkoleniowa w Poznaniu nie wypaliła. Tego zarząd nie przewidział.

Oglądając z boku van den Broma, można odnieść wrażenie, że to trener motywator. Taktyki w jego zespole za bardzo nie widać. Nie wprowadził jakichś nowinek do zespołu. Powtarza w kółko, że w końcu Lech zacznie wygrywać, ale nijak się to przekłada na rzeczywistość. Była seria dwóch meczów bez porażki, ale przyszedł mecz ze Śląskiem i wszystko poszło w dym. Przypomina to wszystko trochę rok 2020 i Dariusza Żurawia, mówiącego, że potrzebny jest jeden mecz na przełamanie.

John van den Brom pierwszą ofiarą? Kres Holendra jest już blisko

Nie oszukujmy się, w tym momencie Holender jest postrzegany w Poznaniu jako człowiek Tomasza Rząsy. Wszystko ładnie opakowane, nic się nie dzieje, zaraz się odkujemy, co by dały następne transfery. Gdy słyszą takie brednie, kibicom w Poznaniu odechciewa się przychodzić na mecze, dlatego być może dobrą opcją byłoby cofnięcie się parę lat i danie kolejnej szansy Ivanovi Djurdjeviciowi.

Lech Poznań stracił wszystko, co zyskał poprzednim sezonem. Odbudować będzie to bardzo trudno. Zakładając, że „Kolejorz” dostanie się do fazy grupowej Ligi Konferencji, będzie miał problemy w lidze. Nie kraczemy, ale pachnie najgorszym sezonem w erze Rutkowskich. A przecież ten miał miejsce zaledwie dwa lata temu i Lech zajął wówczas 11. miejsce. W mieście Przemysława powinni trochę ochłonąć i wystrzec się pychy. Każdemu zdarzają się słabsze sezony, ale Lech nie jest żadnym dominatorem, żeby zdobywać co rok tytuł, awansując przy tym do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Czasami trzeba powiedzieć: „dobrze jest, jak jest”. Jak na razie jednak Poznań do listopada będzie musiał żyć w dwubiegonówce.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze