John van den Brom pierwszą ofiarą? Kres Holendra jest już blisko


John van den Brom zalicza falstart na początku swojej przygody z Lechem, która niedługo może się skończyć

11 sierpnia 2022 John van den Brom pierwszą ofiarą? Kres Holendra jest już blisko
Dawid Szafraniak

Im większa góra, tym bardziej spektakularny wypadek. Lech Poznań sięgnął po grubą rybę – trenera, który miał kontynuować filozofię Macieja Skorży. John van den Brom jednak w żadnym stopniu się nie broni. Ani wynikami, ani grą. Doszło do paradoksu – być może jego dni w Lechu są już policzone, a przecież Poznań dopiero co popadł w hurraoptymizm po jego zatrudnieniu.


Udostępnij na Udostępnij na

Dziewięć spotkań, z czego sześć beznadziejnych, w których Lech skompromitował się na całej linii. Rozumiemy, że mistrz Polski może przegrać i odpaść z Karabachem Agdam, ale nie po takim czymś – bo tego, co się działo w Baku, nie nazwiemy nawet meczem, to była deklasacja poznaniaków. Stal Mielec i Wisła Płock to największe niespodzianki ligi, ale to jest „Kolejorz” – nie ma prawa przegrać z tymi zespołami przy Bułgarskiej. Nie usprawiedliwia go gra nawet co trzy dni.

John van den Brom – walka o posadę

Być może przegniemy trochę pałę, ale mecz z Vikingurem jest dla Lecha najważniejszy w tym sezonie. Jak do tego doszło – nie wiem. Jeśli John van den Brom odpadnie, to tak naprawdę można zamykać biznes, gasić światło i się chować. Można jeszcze walczyć o mistrzostwo, ale to taka nagroda pocieszenia. A i tak rywalizacja w lidze nie będzie łatwa, bo „Kolejorz” jest w fatalnej formie. I gdy tak oglądamy Raków, to trudno uwierzyć, że Lech z nimi powalczy.

Dlatego stawiamy mocną tezę. To mecz o posadę. Tak, wielki John van den Brom walczy o posadę w meczu z mistrzem nieliczącej nawet 400 tysięcy osób Islandii. Doszliśmy do takiego miejsca i nie jest to żadna abstrakcja czy wspominanie wpadki ze Stjarnan. To się naprawdę dzieje. Lech Poznań wygląda tak fatalnie, że u progu sezonu nie ma na czym opierać swojej wiary w przemianę.

Można by przymknąć oko na wyniki, gdyby faktycznie na boisku ze strony Lecha coś się działo. Gdyby wcześniej cisnęli niemiłosiernie Wisłą Płock i Stal Mielec. Ale „Kolejorz” wyglądał po prostu gorzej na murawie. Tak prezentuje się mistrz Polski prawie trzy miesiące po wzniesieniu trofeum? Na trzy mecze w lidze trzy razy pierwszy traci bramkę, a w drużynie nie widać żadnej reakcji. Dobra, z Zagłębiem coś się ruszyło. Ale sam fakt, że ciężko w tym momencie powiedzieć, w co gra Lech, nie działa na korzyść Holendra.

Zahartowani

Zahartowani. Tak o sobie mogą mówić kibice Lecha. Średnio co dwa lata przeżywają załamanie nerwowe. Raczej przeżywali, bo w tym momencie są zahartowani jak morsy. Nic ich już nie zdziwi. Nie zdziwiłby ich nawet widok Pepa Guardioli grającego defensywny futbol. Tak wygląda życie poznaniaka. Tu jest euforia, by zaraz miał przyjść wielki dołek, z którego znów będzie trzeba miesiącami wychodzić. Podkreślamy, na razie „Kolejorz” ma jeszcze szansę tego dołka uniknąć. Wystarczy wygrać z Islandczykami.

Na pozór proste zadanie, ale w tym momencie mało kto w to wierzy. Można upatrywać szansy w tym, że Amaral wyglądał w końcu chociaż przyzwoicie w Lubinie, w końcu dobry mecz rozegrał bramkarz – choć to raczej nie świadczy dobrze o zespole. Wrócili stoperzy, ale czy tę drużynę stać na odgryzienie się Islandczykom? Przypominamy sobie mecz na Islandii, w którym Lech nie istniał. Velde przewracał się o własne nogi, Amaral wyglądał jak chłopaczek z 5b, a środek pola został zjedzony przez rosłych „Wikingów” – mamy świadomość, że to nie będzie formalność.

Kluczem do wszystkiego będzie zdobycie pierwszej bramki. Lech nie umie się podnosić po ich stracie. W tym sezonie notorycznie traci je pierwszy – wtedy tylko dwukrotnie udało mu się zremisować. Druga sprawa, tym razem optymistyczna: „Kolejorz” w europejskich pucharach na własnym boisku jest na razie bezbłędny. Mecze z Dinamem i Karabachem są jedynymi spotkaniami, w których nie stracił bramki.

Oczekujemy czegoś więcej

Najbardziej irytuje nas w Lechu to, że brakuje w tym wszystkim pomysłu. Jakiegoś ryzyka. Pokombinowania, szukania nowych rozwiązań – a nie tylko katowanie Veldego na skrzydle. Nie widać żadnego planu. Na przykład wystawienia dwóch „dziesiątek” czy planu dla skrzydłowych, którzy ewidentnie nie wiedzą, jak grać, i są pod formą. Ciężko w ogóle określić, co „Kolejorz” chce robić z piłką.

W ataku pozycyjnym wygląda to nie najlepiej, a zapowiada się, że to właśnie w ten sposób Lech będzie musiał uporać się z Vikingurem. Obyśmy znów nie musieli oglądać dośrodkowań Joela Pereiry i Ishaka walczącego z islandzkimi wieżami. Łatwo przewidzieć przyszłość, w ten sposób Lech nie awansuje. Liczymy, że John van den Brom po półtoramiesięcznej pracy w końcu nam coś zaproponuje.

– Chcemy zagrać ofensywnie, ale ważna będzie także organizacja gry. Nie możemy stracić gola, nie możemy grać na dwie „dziesiątki” w postaci Joao Amarala i Afonsa Sousy – mówił trener Lecha na konferencji przed meczem z Vikingurem.

Coś tu się chyba gryzie – czyli co, lepiej w drugiej połowie ratować wynik, wprowadzając Sousę? Nie trzeba być trenerskim geniuszem, żeby wiedzieć, że to Lech będzie miał w tym spotkaniu piłkę, a kreatywność to nie jest drugie imię Murawskiego i Karlstroma.

John van den Brom – nikt spodziewał się takich kłopotów

Karuzela trenerska w Polsce jeszcze nie ruszyła. Dopiero co wróciły najlepsze ligi, a w Poznaniu już realnie mówi się o zwolnieniu trenera. Na poważnie zacznie się dywagować po odpadnięciu z Ligi Konferencji. Oczywiście nie życzymy tego zarówno „Dumie Wielkopolski”, jak i nowemu trenerowi. Jeśli tak się jednak stanie, Piotr Rutkowski będzie musiał usiąść z Tomaszem Rząsą w swoim pokoiku i podjąć jakieś decyzje. Rozumiemy, że trzeba dać czas nowemu trenerowi, ale on zaraz przegra cały sezon. Jeszcze nic poważnego nie wygrał, a zdążył zbłaźnić Lecha.

Mistrz Polski opiera swoje okno transferowe na wypożyczeniach? Lech Poznań wybiera tryb teraźniejszy i oszczędnościowy

Przed sezonem chyba nikt nie stawiał, że to akurat John van den Brom jako pierwszy stanie pod ścianą. Człowiek z klasy wyższej, bo tak wskazuje jego historia. Być może jego długofalowa praca się obroni, ale w przypadku przegranej w dzisiejszym meczu naprawdę nie widzimy sensu ciągnięcia dłużej tej współpracy. To bez sensu. Można mówić, że w Poznaniu nie mają cierpliwości, ale przy Bułgarskiej naprawdę dzieje się źle, a Holender nawet nie umie wskazać powodu porażek. „Jestem dumny z drużyny” – to jedyne, co potrafi powiedzieć na pomeczowej konferencji.

– Staramy się cały czas poprawiać różne elementy w naszej grze. W ostatnim meczu walczyliśmy i udało się wyrównać. Na razie nie potrafię powiedzieć, dlaczego nie gramy tak dobrze, jak wiosną. Mój organizm też musi przyzwyczaić się do gry dwa razy w tygodniu. To właśnie następuje, fizycznie czuję się coraz lepiej, mam nadzieję, że tak pozostanie – opowiadał na przedmeczowej konferencji Jesper Karlstrom.

Nie tego oczekujemy od trenera, bo wszyscy widzą, że tam nic nie gra. Od przygotowania fizycznego przez formę po taktykę, której w zasadzie nie ma. Lecha rozczytują wszyscy. Nie ma żadnego elementu zaskoczenia. Zresztą już gdzieś pisano, że piłkarze są zawiedzeni przygotowaniem taktycznym autorstwa van den Broma. Mecz z Vikingurem to ostatnia szansa, aby w końcu zacząć grać na miarę Lecha Poznań. Tym bardziej będzie to ważne spotkanie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze