Lech Poznań siódmego czerwca tego roku został koronowany mistrzem Polski. Niewiele to jednak zmienia w gabinetach poznańskiego klubu. Niestety. Bo to, ile zmienił ten tytuł w świadomości kibiców „Kolejorza”, widać było chociażby podczas mistrzowskiej fety. Fakt zdobycia tytułu rozpalił wyobraźnię fanów niebiesko-białej lokomotywy tak, jak na placu Mickiewicza zapłonęły ich race. Zarząd klubu wylewa jednak na ich głowy kubeł zimnej wody.
– Wystarczy już czekania. Ryzykujemy, żeby coś wygrać – krzyczał w marcu ze szpalty poznańskiej „Gazety Wyborczej” Karol Klimczak. Krzyk ten był o tyle głośny, że od kiedy w 2011 roku Lech znalazł się nad przepaścią bankructwa, stał się symbolem stereotypowo skąpego poznaniaka. Każdą złotówkę przy Bułgarskiej oglądano przed wydaniem dokładnie od strony rewersu i awersu.
W zimowym okienku transferowym pozwolono sobie jednak na „kontrolowane szaleństwo”. Do klubu dołączyli David Holman, Arnaud Djoum i Tamas Kadar, a Darko Jevtić został na stałe wykupiony z FC Basel. Jak na poznańskie warunki, były to nie tylko liczne, ale i kosztowne wzmocnienia. Transfery, które miały umożliwić Lechowi sięgnięcie po tytuł, ale także i zakupy, które rozbudziły wyobraźnię kibiców. Bo skoro „mój klub” może sobie pozwolić na to, by wzmocnić skład, by sięgnąć po tytuł najlepszej drużyny ekstraklasy, to co jest w stanie zrobić, gdy ten cel osiągnie?
Okazuje się, że niewiele więcej. Nie chcę pisać: nic. Trzeba jednak przyznać, że niedawno wytyczona przez wiceprezesa Rutkowskiego ścieżka rozwoju klubu na najbliższe miesiące brutalnie ściągnęła euforycznie uniesionych fanów Lecha na ziemię.
– Mieliśmy wybór – albo spróbować już teraz, albo budować klub i zespół dłużej, spokojniej, ale nadal skutecznie. Przecież też jesteśmy kibicami i też zastanawialiśmy się, kiedy wreszcie coś wygramy, na co zresztą niecierpliwie czekamy. Na samym końcu liczą się jednak zwycięstwa i tytuły, i tylko one są miarą sukcesu w piłce. Dlatego zdecydowaliśmy się na pierwsze rozwiązanie – mówił Radosławowi Nawrotowi w marcu Karol Klimczak.
Po zdobytym już tytule wiceprezes Rutkowski sugeruje, że Lech wyzbył się podobnych dylematów:
– Wszystko pozostaje tak, jak było. Realizujemy nasz plan bez jakichkolwiek emocji. Nie ma sensu zmieniać planów transferowych, skoro jesteśmy już po 7 czerwca.
Transfery mistrza Polski będą więc uzależnione od liczby sprzedanych zawodników, a nie od samego faktu zdobycia tego tytułu. W czerwcu klub wzmocnią zaprezentowany w piątek Marcin Robak i pakujący już swoje rzeczy do ciężarówek firmy przewozowej Dariusz Dudka. Wzmocnienia, które – bądźmy szczerzy – nie rozpalają wyobraźni kibiców. Tej, która – a tego jestem pewien – zakładała szturm na wyczekiwaną w Polsce od już prawie 19 lat Ligę Mistrzów.
Lech nie jest oczywiście bez szans na jej osiągnięcie. Sęk w tym, że nie jest ona jego celem. – Celem jest utrzymanie obecnej kadry, która ma walczyć o awans do Ligi Europy – stwierdza bez ogródek Rutkowski. Przy czym trzeba zakładać, że klub opuści co najmniej jeden wartościowy zawodnik. Włodarze z Bułgarskiej najchętniej puściliby Marcina Kamińskiego, z którym przed rokiem zawarli dżentelmeńską umowę.
Z największym smutkiem żegnano by się w Poznaniu z Karolem Linettym. – Zastąpienie Karola byłoby dla nas niezwykle trudne – mówił podczas podsumowującej sezon konferencji prasowej Maciej Skorża. Osuszeniu łez mają pomóc żądane za 20-latka cztery miliony euro. Co pokazuje bardzo ważną dla fanów z Wielkopolski i kupców chętnych na mistrzów Polski rzecz: Lech nie jest zdesperowany.
Siłą mistrzowskiego Lecha z sezonu 2014/2015 ma być stabilność. Rozbudzona kibicowska fantazja z pewnością przykryła wydarzenia z 2011 roku, o których obecny wiceprezes czy ówczesny dyrektor finansowy mogliby mówić drżącym głosem. Wtedy w Poznaniu myślano nawet o ogłoszeniu upadłości. Rzadko który sympatyk Lecha w swoich wyobrażeniach o poznańskiej potędze bierze też pod uwagę fakt, iż Lech jest jak na europejskie warunki mistrzem… niezbyt bogatym.
W Poznaniu mówi się, że gdyby nie zeszłoroczna sprzedaż Teodorczyka, klubu nie byłoby stać na odżywki i autokar. „Kolejorza” od lat nie stać chociażby na wybudowanie kibicom klubowego muzeum z prawdziwego zdarzenia, więc ci muszą zadowolić się wirtualnym. Prezes Klimczak mówił nawet we wspomnianym wywiadzie o wystosowaniu petycji do mieszkańców, by takowe miejsce wspomnień sfinansowali.
– Gra w pucharach w fazie grupowej albo sprzedaż dobrego zawodnika – jedno z tych zdarzeń pozwoli nam zbilansować rok – oto realia, w jakich funkcjonować musi Lech Poznań. Stąd też nie może sobie pozwolić na sprzedaż Kaspra Hamalainena, nawet jeśli ten nie zamierza przedłużyć kończącego się w grudniu kontraktu. Dlatego też mimo zwalniających się kontraktów Henriqueza, Ubiparipa i Arnauda Djouma zastąpią ich „tylko” tani, ale doświadczeni: Dariusz Dudka i Marcin Robak. Z tego też powodu Zaur Sadajew musi wybierać między pozostaniem w Rosji, a obniżeniem tygodniówki kosztem sprowadzenia ze sobą rodziny.
„Kolejorz” jest być może dość ubogi w środki finansowe, ale z pewnością bogaty w emocje. Niczego bowiem w Poznaniu przez ostatnich kilka lat, przepełnionych pasmem porażek na europejskich „arenach”, tak nie brakowało, jak właśnie mistrzostwa Polski. Fani „Dumy Wielkopolski” muszą mieć więc nie tylko nadzieję, że przywrócony po pięciu latach tytuł natchnie ich ulubieńców do zwycięskiego marszu w Europie, ale i aktywnie zawodników Lecha wspierać. Nie od dziś wiadomo, że największą wartością przy Bułgarskiej są właśnie zasiadający na INEA Stadionie kibice. Szczególnie ci, którzy wierzą w Ligę Mistrzów, nawet jeśli docelową stacją tej lokomotywy jest Liga Europy.