Lech nadal niepokonany pod wodzą Urbana, ale czołówka wciąż ucieka


W minionym sezonie Lech mierzył się ze Śląskiem trzykrotnie. Ani razu nie schodził z boiska z tarczą, na dodatek udało im się zdobyć w tych spotkaniach zaledwie jedną bramkę. Obecnie dwóm drużynom wiedzie się fatalnie i tak jak w ostatnich latach zacieraliśmy ręce, szykując się na wielką i smakowitą ucztę, tak teraz trudno było podejść do tego spotkania z nieco innym uczuciem niż zwykłą obojętnością. Naprzeciw siebie stanęły dwa największe rozczarowania początku rundy jesiennej.


Udostępnij na Udostępnij na

Już na chwilę przed pierwszym gwizdkiem wiadome było, że Jan Urban ma w poważaniu wszelkie ryzyko. Abdul Aziz Tetteh z każdą kolejną minutą spędzoną na boisku przekonuje swoją grą  coraz to większe grono odbiorców, ale nikt nie spodziewał się, że wygryzie on z pierwszej jedenastki jednego z najlepszych piłkarzy przełomu 2014 i 2015 roku, Łukasza Trałkę. Oprócz tego z ważnych informacji – za kartki pauzował Barry Douglas, a jego miejsce zajął Tamas Kadar. Śląsk natomiast nadal musi radzić sobie bez Machaja.

Prócz słabych wyników na starcie sezonu obie drużyny łączy brak prawdziwego snajpera. Zarówno Lech, jak i Śląsk nie potrafiły wydatnie wzmocnić tej pozycji w trakcie letniego okienka transferowego. „Kolejorz” próbował zastąpić niedocenianego Sadajewa dwoma zawodnikami. Robakiem i Thomallą. Pierwszy niezbyt dobrze wprowadził się do poznańskiej drużyny, a obecnie jest kontuzjowany. Drugi ma bardzo mało wspólnego z grą w piłkę. Jest jeszcze Hamalainen, który szykuje się już do transferu, a na dodatek zdecydowanie więcej daje, grając na pozycji numer dziesięć.

Wrocławianie lukę spowodowaną przejściem Marco Paixao do Sparty Praga postanowili wypełnić świetnie spisującym się w Żalgirisie Wilno oraz Dinamie Bukareszt Kamilem Bilińskim. Powiedzieć, że na papierze ten transfer wydawał się rozsądny, to nic nie powiedzieć. „Bila” jest wychowankiem Śląska, ale póki co ma problem, by pokazać w ekstraklasie pełnię swoich możliwości.

Od startu pierwszej połowy Lech udowodnił, że mocno wziął sobie do serca kluczowe założenie nowego trenera. Po pierwsze solidność w defensywie. Poznaniacy oddali inicjatywę Śląskowi i sami starali się czekać na błąd zespołu Pawłowskiego. Widać było, że ostatnie trzy wyjazdowe zwycięstwa, z nie byle kim, bo m.in. z Fiorentiną czy Legią, odwróciły o 180 stopni mentalność samych piłkarzy. Rzucała się w oczy determinacja i aktywny pressing całego zespołu. „Wojskowi” byli natomiast bezsilni wobec konsekwentnej gry gości. Zmieniło się to w 43. minucie, gdy zupełnie niekryty w polu karnym znalazł się Flavio i na raty wyprowadził wrocławian na jednobramkowe prowadzenie. Asystował, bardzo aktywny w pierwszych 45 minutach, Dudu Paraiba.

Na drugą część gry oba kluby wyszły z inną koncepcją. Dla Śląska priorytetem było utrzymanie wyniku i próby kontrataku, a „Kolejorz” postanowił zaprezentować dużo bardziej otwarty futbol i postawił wszystko na jedną kartę. Bardzo słusznie, bo będąc mistrzem kraju i mając  na koncie po trzynastu kolejkach dziewięć punktów, każda próba kalkulacji podchodzi pod groteskę. Lechowi udało się wyrównać w 60. minucie. Z prawej strony dośrodkował Hamalainen, a gola głową strzelił zdecydowanie najaktywniejszy na boisku Maciej Gajos. Pomimo masy okazji poznaniacy nie zdołali zwyciężyć. Gospodarze ostatni raz zdobyli trzy punkty 52 dni temu i nadal nie potrafi wykreować jakichkolwiek atutów, które poprawiłyby frekwencję na jednej z aren Euro 2012.

W pojedynku dwóch zdecydowanie najsympatyczniejszych trenerów wynik pozostaje nierozstrzygnięty. Śląskowi brakuje co niemiara, a wiele wskazuje na to, że już niedługo dojdzie kolejny problem: odejście Flavio Paixao. Obie drużyny rozpaczliwie potrzebują punktów, a taki rezultat nie zadowala nikogo. Nie przybliża żadnej z nich do czołowej ósemki, a trzeba wyraźnie podkreślić, że już za tydzień będziemy na półmetku rozgrywek.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze