W T-Mobile Ekstraklasie jest kilka spotkań, które elektryzują kibiców nad Wisłą jak żadne inne. Poza Wielkimi Derbami Śląska, derbami Krakowa czy meczem przyjaźni między Śląskiem a Wisłą jest jedno spotkanie, które powoduje u polskich fanów futbolu szybsze bicie serca. Mowa o starciach między Lechem Poznań a Legią Warszawa, od jakiegoś czasu nieoficjalnie nazywanych derbami Polski.
Powodów tego stanu rzeczy nie trzeba się doszukiwać zbyt daleko. Spotkania między dwoma najrówniej grającymi w ostatnich latach klubami z naszego kraju, którym zdarzało się godnie reprezentować polski futbol na arenie międzynarodowej, muszą budzić zainteresowanie kibiców. Legia to w tej chwili najbardziej medialny zespół znad Wisły, obecny mistrz kraju i nasz jedyny reprezentant w europejskich pucharach (jakość tegorocznego występu to temat na osobny tekst). Fani Lecha zaś wciąż mogą wspominać wspaniałe mecze swoich ulubieńców w Pucharze UEFA czy Lidze Europy, takie jak dramatyczne zwycięstwo nad Austrią Wiedeń czy pokonanie przy Bułgarskiej samego Manchesteru City. Rywalizacja tych klubów na krajowym podwórku opiera się jednak na czymś więcej niż sukcesach obu ekip. Jeszcze pół roku temu wydawało się, że zespoły mają szansę na lata zdominować naszą ekstraklasę, bijąc się o mistrzostwo między sobą i resztę stawki wyprzedzając o kilka długości. Boisko dość szybko zweryfikowało tę wizję. Legia o prowadzenie w tabeli bije się z Górnikiem Zabrze, Lech zaś przed niedzielnym spotkaniem traci do warszawiaków aż osiem punktów i zajmuje piąte miejsce w tabeli. Powszechnie znana jest niechęć mieszkańców stolicy Wielkopolski do warszawiaków i odwrotnie, a jak wiadomo, antagonizmy między miastami najłatwiej jest rozstrzygać na sportowych arenach. Utarcie nosa rywalowi z nielubianej miejscowości to świetny sposób na poprawę nastrojów kibiców nawet w najsłabszym sezonie.
Geneza nienawiści

Niechęć Lecha do Legii rozpoczęła się, a jakżeby inaczej, za czasów PRL-u. Kością niezgody była przede wszystkim chętnie wykorzystywana przez „Wojskowych” możliwość ściągania zawodników w związku z odbywaniem obowiązkowej służby wojskowej, a przynajmniej tak utrzymuje strona poznańska. Ostatnie transfery Bartosza Bereszyńskiego, Aleksandra Wandzela czy nawet Henrika Ojaamy (który do Polski przyjechał na zaproszenie klubu z Poznania, by ostatecznie grać w Warszawie) blakną przy chyba najboleśniejszej stracie „Kolejorza” z lat 80. Chodzi oczywiście o Mirosława Okońskiego, który będąc żywą legendą zespołu z Bułgarskiej, w latach 1980-1982 reprezentował barwy Legii właśnie w ramach służby wojskowej. Wykupienie go z powrotem do Lecha było skomplikowaną operacją, w którą zaangażowane były nie tylko kluby, ale i prywatni inwestorzy z Poznania. W tym przypadku ważna nie była jedynie klasa sportowa „Mundka”, ale też niechęć do „Wojskowych” panująca w Poznaniu. Podobna historia wcześniej wiązała się m.in. z Florianem Wojciechowskim, który w barwach Lecha grał przez całą karierę (poza latami spędzonymi na służbie wojskowej w Legii i Zawiszy Bydgoszcz). Filigranowy skrzydłowy (158 centymetrów wzrostu, 54 kilogramy wagi) stanowił uzupełnienie legendarnego tercetu ABC (Anioła, Białas, Czapczyk), który był chlubą wielkopolskiego klubu, jednak w odróżnieniu od bardziej znanych kolegów nie dane mu było całej kariery spędzić w Poznaniu.
Mówiąc o zawodnikach, którzy przeszli z Lecha do Legii, nie można nie wspomnieć o Pawle Kaczorowskim. Nie chodzi jednak o wybitne osiągnięcia sportowe piłkarza, ale o wściekłość, którą transfer wywołał u kibiców… obu drużyn. Dla poznaniaków gracz jest zdrajcą, który odszedł do największego rywala, dla warszawiaków zaś skompromitowanym piłkarzem, który nie zasłużył na noszenie koszulki z „eLką” na piersi. Skąd te opinie? Kaczorowski był jednym ze zdobywców Pucharu Polski sezonu 2003/2004. W internecie do tej pory można znaleźć filmik z radością zawodników „Kolejorza” z szatni, na którym piłkarze zespołu prowadzonego przez Czesława Michniewicza obrażają stołeczny klub. Tak się nieszczęśliwie dla „Chórzysty” (przydomek nadany przez kibiców Legii) złożyło, że kilka tygodni po tym meczu zdecydował się na podpisanie kontraktu z ekipą z Warszawy. Pół roku, dziesięć rozegranych spotkań, jeden gol i przenosiny do Wisły Kraków – to bilans Kaczorowskiego w Legii. Tyle jednak wystarczyło, by mieć dość ciągłego wygwizdywania kibiców własnego zespołu, bo „Żyleta” nigdy byłego reprezentanta Polski nie zaakceptowała. – Gdybym mógł cofnąć czas, to dziś zastanowiłbym się dwa razy nad takim transferem. W Warszawie traktowali mnie źle głównie kibice, ale akurat w klubie nie miałem większych problemów. Taka jest specyfika futbolu, że różne kluby i ich kibice nie przepadają za sobą, i ja tego nie zmienię – przyznał sam bohater transferu, który obecnie mieszka w… Poznaniu.
Okazuje się, że powodem niechęci kibiców z Warszawy do Lecha nie jest jedynie odwzajemnienie złych uczuć poznaniaków do Legii. Stołeczni kibice najbardziej nie mogą wybaczyć „Kolejorzowi” mistrzostwa Polski w sezonie 1992/1993. Ostatnia kolejka tamtego sezonu zakończyła się zwycięstwem Legii nad Wisłą w stosunku aż 0:6. Wynik ten dawał „Wojskowym” pierwsze miejsce w tabeli. Drugi był ŁKS, który w ostatniej kolejce pokonał Olimpię Poznań 7:1, Lech zaś zakończył rozgrywki na trzecim miejscu. 10 lipca 1993 roku PZPN podjął jednak decyzję o anulowaniu wyników spotkań Legii i ŁKS-u, gdyż uznano, że oba mecze zostały sprzedane. Mimo braku formalnych dowodów oba zespoły straciły po trzy punkty, w efekcie czego z tytułu najlepszej drużyny sezonu cieszono się na Bułgarskiej. Kibice Legii do tej pory nie mogą się z tym pogodzić, a przy Łazienkowskiej kibice z „Żylety” nadal skandują wulgarną przyśpiewkę o mistrzostwie zdobytym przy stole. Co więcej, oficjalna strona Legii w swoim logo na liście zdobytych trofeów numerek 93 ma zapisany wyróżnioną czcionką.
Statystyka, historyczne mecze

Do tej pory piłkarze Lecha i Legii w rozgrywkach ligowych mierzyli się stukrotnie. Lepszy bilans ma Legia, która wygrała 42 spotkania. 30 razy lepsi byli piłkarze z Poznania, a 28 razy był remis. Bilans bramkowy to 135:91 dla „Wojskowych”. Spotkania między obiema ekipami czasem decydowały o mistrzostwie Polski. Tak było chociażby w roku 1983, gdy Lech na cztery kolejki przed końcem rozgrywek pozostawał za plecami Widzewa i Ruchu. Po porażce 0:6 z krakowską Wisłą wydawało się, że szanse na pierwszy w historii Lecha tytuł mistrza Polski się ulotniły, jednak przełamanie przyszło właśnie w spotkaniu z Legią. 5 czerwca 1983 Józef Adamiec w 90. minucie zdobył bramkę na 1:0 i „Kolejarz” znów włączył się do gry o mistrzostwo, które ostatecznie zdobył – dzięki zwycięstwu Ruchu nad Widzewem i faktowi, że „Niebiescy” zremisowali dwa ostatnie spotkania w sezonie, grając w Cracovią i… Legią.
Zupełnie inną wagę miał mecz rozgrywany prawie dokładnie piętnaście lat później. 6 czerwca 1998 roku Lech Poznań bił się o utrzymanie w ekstraklasie. W przedostatniej kolejce „Kolejorz” podejmował Legię. Hat-trick Piotra Reissa (pierwszy w historii jego występów przy Bułgarskiej) zapewnił lechitom zwycięstwo 3:0 i w konsekwencji utrzymanie. Inna sprawa, że w tym meczu Legia ostatecznie straciła szansę na zdobycie mistrzostwa Polski…
Kibice z Poznania (według sondażu sprzed kilku dni) najbardziej cenią sobie jednak zwycięstwo w Pucharze Polski w 2004 roku. Przy Bułgarskiej katem legionistów po raz kolejny okazał się Reiss, ponieważ dzięki jego trafieniom „Kolejorz” wygrał 2:0. Mimo porażki w rewanżowym spotkaniu 0:1 puchar powędrował do Poznania.

Oczywiście korzystny bilans legionistów nie wziął się z powietrza. W Warszawie ciepło wspomina się mecz z 1956 roku, gdy CWKS Warszawa (ostatni sezon funkcjonowania pod tą nazwą) kilka tygodni po upokorzeniu krakowskiej Wisły 12:0 u siebie następnie rozgromił Kolejarza Poznań (którego rok później przemianowano na Lecha) aż 6:0, i to w Poznaniu. Mecze te przyczyniły się do zdobycia drugiego w historii klubu (i drugiego z rzędu) mistrzostwa Polski.
Spotkania między zespołami z Warszawy i Poznania mają dłuższą tradycję także w Pucharze Polski. Do historii przeszedł finał tych rozgrywek z 1980 roku, gdy warszawiacy rozgromili w Częstochowie lechitów aż 5:0. Jedną z bramek dla stołecznego zespołu zdobył nie kto inny jak wspomniany wcześniej Mirosław Okoński. Inna sprawa, że przed meczem doszło do burd i zamieszek. Raporty policyjne milczą, jednak wśród kibiców mówi się o ofiarach śmiertelnych i ciężko rannych fanach obu stron. Władze PRL-u wolały sprawę zatuszować, jednak atmosfera między klubami zepsuła się na dobre.
O ile w 1998 roku Lech obronił ekstraklasę, o tyle już dwa lata później musiał się pożegnać z najwyższą klasą rozgrywkową. W 20. kolejce na Bułgarską przyjechali „Wojskowi”. Piłkarze Lecha wybiegli na murawę z pomalowanymi na niebiesko włosami, w pełni zmobilizowani, by pokonać swoich rywali. Gdy w 82. minucie z rzutu karnego trafił Suchomski, stadion eksplodował radością. Już minutę później wyrównał jednak Karwan, a na dwie minuty przed końcem spotkania szalę zwycięstwa na stronę Legii przechylił Goliński… samobójczym trafieniem. W pozostałych dziesięciu kolejkach Lech wygrał zaledwie dwukrotnie i raz zremisował, a rozgrywki zakończył na ostatnim miejscu w tabeli.
Emocje!
Atmosfera wokół hitu 13. kolejki ekstraklasy sezonu 2013/2014 rozkręca się na dobre. Trener Lecha, Mariusz Rumak, deklaruje, że jego zespół poradzi sobie z presją i dobije do czołówki tabeli. Legioniści mimo porażki z Trabzonsporem to siebie widzą w roli faworyta. Mimo nieobecności Miroslava Radovicia i (prawdopodobnie) Marka Saganowskiego „Wojskowi” z pewnością są w stanie ofensywnym potencjałem dorównać gospodarzom jutrzejszego starcia. Czy mecz przy Bułgarskiej przejdzie do historii T-Mobile Ekstraklasy? Wszyscy na to liczymy, początek spotkania już w niedzielę o godzinie 18:00!