Przełom wieków XX i XXI to czas wyjątkowo urozmaicony, jeśli chodzi o wyśmienitych napastników. Bramki zdobywane były wtedy przez takich specjalistów, jak: Ronaldo, Alessandro del Piero czy Fernando Morientes. Nic więc dziwnego, że niektórzy, nawet bardzo utalentowani zawodnicy, zmuszeni byli zadowolić się rolą drugoplanową. Kilku z nich jednakże całkiem dobrze wryło się w pamięć kibicowskiej społeczności i wciąż wspominani są z sentymentem. Kimś takim jest właśnie Javier Saviola.
W piłce nożnej oprócz wygranej Niemców pewnych jest tylko kilka rzeczy. Możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że drużyny Pepa Guardioli będą chciały utrzymywać się przy piłce. Dla nikogo również nie będzie zaskoczeniem, gdy któryś ekstraklasowy klub zmieni trenera jeszcze w rundzie jesiennej. Kolejnym takim piłkarskim białym krukiem jest zawodnik, który bezpośrednio zamienia Barcelonę na Real Madryt lub na odwrót. Poważne wyjątki potwierdzające tę regułę znamy trzy. Głównym bohaterem jednego z nich pozostaje Javier Saviola, ale o tym później.
Ameryka to za mało
Argentyński napastnik swoją profesjonalną karierę rozpoczął w jednym z największych klubów w ojczyźnie. W barwach River Plate zadebiutował, mając 16 lat, i z czasem stał się ulubieńcem kibiców. Z racji boiskowego sprytu i zwinności otrzymał pseudonim „Królik”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy tego przydomku nie brali pod uwagę również wyglądu zawodnika.
Niezależnie od tego Saviola robił w Argentynie dużo szumu. Rozwijał się w zawrotnym tempie, co nie umknęło uwadze selekcjonerom młodzieżowych reprezentacji. To właśnie dzięki niemu w 2001 roku „Albiceleste” mogła ogłosić się mistrzem świata do lat 20. Młodziutki napastnik River został wybrany zawodnikiem turnieju, a wcześniej zdążył założyć również koronę króla strzelców.
Odbieranie statuetek nie było już wtedy dla Savioli czymś nowym. W sezonie 1999/2000 przyznano mu tytuł najlepszego piłkarza w kraju, co było wodą na młyn dla wszystkich tych, którzy widzieli w nim nowego Maradonę. Oczywiście w Argentynie takich osądów przypada pewnie kilka na rok, lecz w przypadku „Królika” wiele osób wierzyło, że pojawił się nowy piłkarski geniusz.
Zdobycie przez młodego napastnika wszystkich możliwych laurów na międzynarodowym turnieju sprawiło, że o Savioli zaczęto rozmawiać również na Starym Kontynencie. Jego nazwisko pojawiło się w notesach wielu skautów, więc przeprowadzka do Europy była jedynie kwestią czasu.
Katalońska niestabilność
Batalię o wschodzącą gwiazdę argentyńskiego futbolu wygrała FC Barcelona. Carles Rexach, który w kwietniu 2001 roku przejął ekipę „Dumy Katalonii”, postanowił sprowadzić Saviolę i zrobić z niego podstawowego napastnika. Co ciekawe, oficjalny debiut w nowym zespole zawodnik zaliczył przeciwko… Wiśle Kraków.
W trzeciej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów Barcelona mierzyła się z „Białą Gwiazdą”. Rewanżowe starcie rozgrywane na Camp Nou było pierwszym spotkaniem Savioli z katalońskimi kibicami. Udało mu się nawet zaliczyć asystę przy trafieniu Luisa Enrique, które było zarazem jedynym golem w tym meczu.
Przez cały sezon 2001/2002 Saviola był podstawowym wyborem hiszpańskiego trenera. Jego współpraca z Patrickiem Kluivertem układała się na tyle dobrze, że strzelonymi bramkami podzielili się praktycznie po równo. „Królik” w całym sezonie zdobył jedynie pięć goli mniej od swojego partnera.
Pierwszy rok na nowym kontynencie wyszedł Argentyńczykowi lepiej, niż się spodziewano. Wszystko zdawało się zmierzać w dobrym kierunku. Ze stanowiskiem pożegnał się niestety Carles Rexach, którego zastąpił Louis van Gaal. U nowego szkoleniowca Saviola również odgrywał ważną rolę. Rozegrał ponad 50 spotkań, w których zdobył 20 bramek. Dorzucając do tego osiem asyst, robi nam się całkiem przyzwoity wynik jak na 22-letniego zawodnika.
Trzeci rok „Królika” w Barcelonie rozpoczął się od powitania nowego trenera. Van Gaal swoją posadę piastował jedynie przez rok, po czym musiał odstąpić tego zaszczytu Frankowi Rijkaardowi. Holenderski szkoleniowiec postanowił nie przerywać trendu na argentyńskiego napastnika i również wystawiał go najczęściej w wyjściowej jedenastce. Co prawda mimo rozegranych 46 spotkań Saviola nie przekroczył bariery 20 zdobytych bramek, ale wciąż pokazywał się z dobrej strony i mógł liczyć na wsparcie kibiców.
G⚽️AL MORNING!!
🐰 Javier Saviola ☄⚽
🔙2️⃣0️⃣0️⃣1️⃣ pic.twitter.com/BakQZPwoLh— FC Barcelona (@FCBarcelona) September 25, 2018
Przekładane pożegnanie
Nim rozpoczął się czwarty sezon Javiera Savioli w Barcelonie, Rijkaard postanowił przeprowadzić niemałą rewolucję. Na nieszczęście dla Argentyńczyka na liście zawodników niepotrzebnych znalazło się również jego nazwisko. Do drużyny sprowadzono z Mallorki Samuela Eto’o i oczywiste było, że w ataku Barcelony zrobił się tłok.
Saviola udał się więc na wypożyczenie do Francji. Jego pobyt w Monaco był w zasadzie początkiem końca rozpędzającej się do tej pory europejskiej kariery. Rozegrał dla drużyny z Księstwa 42 mecze, w których zdobył siedemnaście bramek, i to w zasadzie wszystko, co można powiedzieć o pobycie „Królika” we Francji.
W fazie grupowej Ligi Mistrzów miał okazję pokonać Jerzego Dudka, ponieważ „Czerwono-biali” zostali przydzieleni do grupy m.in. z Liverpoolem. W serii gier rewanżowych Monaco pokonało „The Reds” 1:0, a jedyną bramkę zdobył właśnie Saviola. Jak skończyła się kampania 2004/2005 dla Polskiego bramkarza w Europie, wszyscy doskonale wiemy.
Występy w Ligue 1 nie sprawiły, że Frank Rijkaard zaczął spoglądać na Saviolę łaskawszym okiem. Mało tego, do drużyny Barcelony został wprowadzony inny Argentyńczyk, Leo Messi. Rodak „Królika” dopiero raczkował w profesjonalnej piłce, lecz w klubie mocno na niego stawiano. Dodatkowo Samuel Eto’o i Ronaldinho zaczęli grać na takim poziomie, że Saviola temu zespołowi stał się najzwyczajniej w świecie zbędny.
Oddano go więc do Sevilli, by oszczędzić nerwów towarzyszących przeprowadzkom za granicę. W Andaluzji powodów do uśmiechu Saviola miał nieco więcej, głównie dzięki występom w Pucharze UEFA. Sevilla w tamtym sezonie sięgnęła po to trofeum, a „Królik”, strzelając pięć bramek w rozgrywkach, mógł uznać robotę za wykonaną. Nic więcej jednak nie udało się osiągnąć, a powrót do Barcelony zbliżał się nieubłaganie. Po powrocie okazało się, że Messi już na dobre odziedziczył schedę po swoim rodaku i miejsca dla Savioli w drużynie nie ma. Robił co mógł, lecz w sezonie 2006/2007 głównie wchodził z ławki, a latem 2007 roku zdecydował się na bardzo odważny krok.
Bez skrupułów, bez sukcesu
Pomocną dłoń do argentyńskiego snajpera wyciągnął Bernd Schuster, ówczesny trener Realu Madryt i wielki fan talentu Savioli. Niewielu jest zawodników, którzy zdecydowaliby się na tak zuchwały ruch, lecz dla „Królika” najważniejsze było ratowanie swojej kariery. Przyjął więc zaproszenie od niemieckiego szkoleniowca i na zasadzie wolnego transferu zamienił kolory „Blaugrany” na madrycką biel.
Ten związek wydawał się mieć sens. Z Realu pozbywano się ostatnich „Galacticos” i szukano zawodników do nowego projektu. Wraz z Saviolą tamtego lata na Santiago Bernabeu trafili tacy piłkarze jak Pepe czy Arjen Robben. Javier miał przyjść, by wspomóc Raula i Ruuda van Nistelrooya w zdobywaniu bramek.
Tak się jednak nie stało. O Argentyńczyku głośno zrobiło się jedynie wtedy, gdy ogłoszono, że przychodzi do Realu z obozu największego rywala. Przez dwa sezony spędzone w drużynie „Królewskich” wystąpił w zaledwie 30 spotkaniach, w których strzelił pięć bramek. Przeprowadzka do Madrytu dała mu możliwość zatryumfowania w lidze, lecz był to chyba jedyny pozytywny moment pobytu Savioli w stolicy Hiszpanii.
Tułaczka
Po dwóch latach kompletnie nieudanej przygody z Realem Argentyńczyk postanowił opuścić Hiszpanię i udać się do Lizbony. Okazało się, że Benfica była skłonna wyłożyć na 27-letniego napastnika pięć milionów euro, co w Madrycie przyjęto z pocałowaniem ręki.
W Portugalii nieco odżył. W pierwszym sezonie w nowym klubie nawiązał do swoich początków w Barcelonie, strzelając dziewiętnaście bramek, a przy jedenastu asystując swoim kolegom. Drugi rok również zakończył z więcej niż solidnymi liczbami i zdawało się, że w końcu znalazł swoje miejsce w Europie. Niestety w kolejnym sezonie zaczął grać mniej, a jego skuteczność wołała o pomstę do nieba. Jedynie sześć bramek w ponad 30 rozegranych spotkaniach to wynik, jaki w swoim ostatnim lizbońskim sezonie uzbierał Javier Saviola. Był to mimo wszystko czas obfitujący w trofea, w tym trzy z rzędu wygrane mistrzostwa kraju.
Przed kolejnym sezonem dostał szansę powrotu do Hiszpanii, z którego skorzystał. W barwach Malagi jednak również nie zachwycił. Rozpoczął się coroczny zjazd, którego nikt nie był już w stanie zatrzymać.
Po roku w Maladze przeniósł się do Olympiacosu, z którym zdobył mistrzostwo Grecji. Czternaście strzelonych bramek można uznać za wynik niezły, lecz najwyraźniej niespełniający oczekiwań zarządu. Następnym, a zarazem ostatnim europejskim przystankiem „Królika” okazał się Hellas Verona. Poświęcenie choćby jednego zdania na ten włoski epizod wydaje się zbędne.
JAVIER SAVIOLA AL HELLAS VERONA. Se juntará con dos ilustres como Rafa Márquez y Luca Toni (vía @carlolaudisa) http://t.co/XaueHeXEWa
— Sphera Sports (@SpheraSports) September 1, 2014
Koniec w rodzinnych stronach
Zazwyczaj mówiąc komuś, by wracał, skąd przyszedł, chcemy nadać tej wypowiedzi negatywnego wydźwięku. Dla Savioli jednak powrót tam, skąd przybył na Stary Kontynent, okazał się wybawieniem. Wyjście po raz kolejny na murawę w koszulce River Plate sprawiło, że napastnik znów się uśmiechnął. Przywdział ten trykot jeszcze trzynaście razy, nim na dobre pożegnał się z grą w piłkę na profesjonalnym poziomie.
Piękną klamrą więc Saviola zakończył swoją przygodę z piłką. Przygodę, którą zaczynał jako następca Diego Maradony, a którą na koniec wszyscy będą wspominać z niedosytem. Dla wielu jeden z największych niewykorzystanych talentów, choć w świadomości kibiców bez dwóch zdań zawodnik o ponadprzeciętnych umiejętnościach.