Gdy po raz pierwszy postawił nogę na słynnym Estadio Mestalla, nikt się nie spodziewał, że w szybkim tempie zdobędzie serca kibiców. Miłośnik muzyki i biegania koncertowo podbijał hiszpańskie oraz europejskie boiska, dzięki czemu został okrzyknięty jednym z najlepszych pomocników z początku XXI wieku. Gaizka Mendieta jest kolejnym bohaterem cyklu Legendy La Liga.
W przeciwieństwie do poprzedniego bohatera części cyklu, którym był Javi Navarro, dzisiejsza postać od początku piłkarskiej kariery miała z górki. I, co najlepsze, prawdziwie profesjonalny angaż obaj dostali w tym samym wielkim klubie. Gdy Navarro przygodę w Walencji wspominać raczej za dobrze nie mógł, to dla Mendiety ten sam czas okazał się najjaśniejszym i najlepszym w jego siedemnastoletniej dorosłej karierze. Lecz później było już tylko gorzej…
Z bieżni na murawę
Gaizka Mendieta Zabala urodził się 27 marca 1974 roku w kolebce baskijskiego futbolu, Bilbao. Co ciekawe, mimo pochodzenia Hiszpana dla żadnego z klubów z Kraju Basków w swojej karierze nie zagrał. Miłość do piłki zaszczepił w nim jego ojciec, Andres, który jako bramkarz dzielnie bronił między innymi barw Realu Madryt. Z „Królewskimi” udało mu się zdobyć nawet Puchar Europy w latach 1965–1966. Jednakże młody Gaizka początkowo nie chciał podążać śladami swojego opiekuna. A wszystko za sprawą pasji do muzyki oraz biegania. O ile ta pierwsza zdominowała jego życie po zawieszeniu butów na kołku, to lekkoatletyka okazała się trampoliną do świata futbolu.
Wzorowe wyniki osiągane na bieżni podczas długodystansowych biegów przez płotki dawały Gaizce pełną satysfakcję. Pierwsze nagrody napawały go radością i już wtedy stawały się dowodem na to, że drzemie w nim potencjał zwycięzcy. Dostrzegał to ojciec, który mimo oporów syna w końcu namówił go, by spróbował swych sił jako piłkarz. Utwierdził podopiecznego w przekonaniu, że biegać może również po murawie. Mało tego, swój talent będzie mógł wzbogacić o umiejętności techniczne, które pozwolą mu się rozwinąć jako sportowcowi.
Młody Bask pierwsze kroki zaczął stawiać w CD Castellon położonym niedaleko Walencji. Tam też swoją karierę piłkarską zakończył jego ojciec. Wystarczył jeden sezon w Segunda Division, by otworzyły się wrota do europejskiego futbolu.
W blasku chwały
W lipcu 1992 roku Gaizka Mendieta podpisał kontrakt z Valencia CF. Pierwszoligowy hegemon wówczas nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak wielkiego zawodnika przyjął pod swe skrzydła. Pierwszy okres Hiszpan spędził w rezerwach zespołu, by zadebiutować w seniorskim składzie dopiero 13 czerwca 1993 roku. Szybko poznano się na talencie niepozornego z wyglądu Baska, który dołożył malutką cegiełkę do zajęcia przez drużynę czwartej lokaty.
Ważnym momentem wejścia w regularne rytmy meczowe Primera Division był sezon 1995/1996. Od tej chwili Mendieta zaczął brylować na boisku. Valencia zakończyła rozgrywki na drugim miejscu, a także w tym samym czasie dotarła do półfinału Pucharu Króla, w którym musiała uznać wyższość swojego głównego ligowego rywala, Atletico Madryt. Ten turniej po raz drugi z rzędu okazał się nie do przejścia, gdyż rok wcześniej, tym razem w finale, Bask nie zdołał zatrzymać Deportivo La Coruna. Mało tego, w końcówce został zmuszony do opuszczenia boiska z powodu czerwonej kartki.
Jednak, jak to powiadają mędrcy, cierpliwość popłaca. Po kolejnych niezłych sezonach w wykonaniu drużyny sam piłkarz wyrastał ponad innych. Kulminacyjnym punktem w jego i klubowej historii było zatrudnienie dwóch szkoleniowców, Włocha Claudio Ranieriego oraz Argentyńczyka Hectora Cupera. Pierwszy z nich wraz z Mendietą i spółką w sezonie 1998/1999 przyczynili się do zajęcia czwartego miejsca w lidze oraz pokonania w finale Pucharu Króla – można powiedzieć w ramach rewanżu – Atletico Madryt. Dzięki temu mogli również skonfrontować się w zwycięskim spotkaniu z FC Barcelona w Superpucharze Hiszpanii. Wtedy stery przejął już argentyński trener, który rozpoczął erę świetności w dziejach „Nietoperzy”. A Mendieta stał się jednym z jego reżyserów gry.
Efektywną drogę Mendiety do wspomnianego wcześniej triumfu w Pucharze Króla przypomina nam nasz ekspert, redaktor naczelny „Ole! Magazyn” oraz redaktor serwisu 2×45.info, Krystian Porębski:
— Jego przełomowym sezonem był 1997/1998; to wtedy dowiedzieliśmy się, kim naprawdę jest Gaizka Mendieta. Szczerze mówiąc, wtedy nie miałem jeszcze możliwości śledzenia na bieżąco „Blanquinegros” i rozgrywek ligi hiszpańskiej. Znam jednak jego wyczyny z „odtworzenia” i musiały robić wrażenie. Dziesięć goli na koncie, kilka przecudnej urody.
W pamięć jednak najbardziej zapadło trafienie, które kojarzą pewnie nawet bardzo młodzi fani futbolu, czyli kropnięcie Gaizki w meczu z Barceloną w ćwierćfinałowym spotkaniu Copa del Rey. Adrian Ilie dograł z rożnego, Mendieta przymierzył, a piłkarze ekipy z Katalonii mogli tylko patrzeć i podziwiać. Dla kibiców Valencii to na pewno jedna z najbardziej zapadających w pamięć bramek. A jeszcze większe wrażenie robi fakt, że, jak twierdzi sam Bask, to nie było ćwiczone.
W latach 1999/2000 i 2000/2001 Mendieta nie tylko rządził na boisku, ale imponował skutecznością strzelecką. W ligowych rozgrywkach strzelał kolejno po 13 i 11 bramek, co pomogło zespołowi z Mestalla zająć trzecią i piątą lokatę. I choć na krajowym podwórku Valencia przegrywała walkę o tron, to olśniewała za to na europejskich boiskach. Dwukrotne dotarcie do finału elitarnej Ligi Mistrzów w 2000 oraz w 2001 roku sprawiło, że Mendietę uhonorowano jako jednego z najlepszych pomocników w Europie.
Z nieba do piekła
Mimo porażek w Champions League, w której lepsze okazały się ekipy Realu Madryt oraz Bayernu Monachium, na Starym Kontynencie zrobiło się głośno o Valencii. Na rozgłosie zyskał również sam Mendieta, który swoją nieprzecenioną postawą czarował w Primera Division. To sprawiło, że po latach gry dla „Nietoperzy” przyszedł czas, by pchnąć swoją karierę i spróbować sił w innym zespole. Po pomocnika zgłosiło się Lazio Rzym, do którego przeszedł 1 lipca 2001 roku za kwotę 48 milionów euro.
To miał być krok do przodu, lecz w nowym klubie Hiszpan nie potrafił się odnaleźć. Włoskie rozgrywki zakończył na szóstej lokacie, nie grywał regularnie, nie zdołał także ani razu pokonać bramkarzy rywali. Pokładane w nim nadzieje działaczy stołecznej ekipy nie zostały spełnione. W efekcie czego okres 2002–2003 spędził na wypożyczeniu do FC Barcelona.
W „Dumie Katalonii” oczekiwano, że się odrodzi, a mecze w hiszpańskiej ekstraklasie pomogą mu wejść w odpowiedni rytm. Co prawda na Camp Nou zaczął przejawiać przebłyski swojej dawnej formy, strzelił nawet cztery bramki, lecz słabe na każdym polu wyniki Barcelony wpłynęły równie słabo na wizerunek samego Mendiety. Wrócił do Rzymu, ale w Lazio nie widzieli dla niego miejsca. Jednak pojawiło się światełko w tunelu w postaci ofert klubów z Primera Division oraz Anglii. Głodny przygód Bask zdecydował się na grę dla Middlesbrough, gdzie postanowił podbić Premier League.
Wydawałoby się, że „Boro” będą wybawicielami Mendiety. Po początkowym wypożyczeniu na sezon 2003/2004 i pierwszym w historii triumfie tej drużyny w Pucharze Ligi Angielskiej zdecydowano się na wykup hiszpańskiego pomocnika. Lecz z czasem i na Wyspach Gaizka nie mógł być tym, którego kibice szanowali oraz kochali za czasów gry dla Valencii. Jego kariera, zamiast nabierać rozpędu, zatrzymała się w miejscu. Nie dostawał szans na regularne występy od ówczesnego menedżera Garetha Southgate’a, a dręczące go kontuzje osłabiały jego pozycję w klubie. Ostatecznie po zakończeniu kontraktu z Middlesbrough w 2008 roku Mendieta zamierza przejść na piłkarską emeryturę.
Przygoda z narodową kadrą
Na szczęście dla Mendiety narodowa kadra nie zapomniała jego wybitnej postawy. Już od najmłodszych lat udawało mu się zaliczyć występy w młodzieżowych reprezentacjach. Najlepiej może wspominać rok 1996, kiedy to wziął udział w mistrzostwach Europy, a następnie w Letnich Igrzyskach Olimpijskich. Na Euro w Hiszpanii otrzymał powołanie do kadry U-21, wszak w tym turnieju „La Roja” w finale musiała uznać wyższość lepszych w rzutach karnych Włochów. Czas na rehabilitację przyszedł chwilę później, w Atlancie. Na tamtejszych igrzyskach, tym razem z reprezentacją do lat 23, Mendieta wraz z rówieśnikami niestety doszedł tylko do ćwierćfinału.
Talent Gaizki z każdym rokiem się rozwijał, więc nic dziwnego, że w 1999 roku otrzymał zaproszenie do seniorskiej reprezentacji Hiszpanii. Do jego drzwi zapukano w chwili panowania na europejskich boiskach „valenciomanii”, a dobrze wiemy, że ten okres zdecydowanie należał do pomocnika. Co ciekawe, zadebiutował na samym Estadio Mestalla 27 marca w wygranym przez Hiszpanię 9:0 starciu z Austrią. Z kolei pierwszej bramki doczekał się dwa miesiące później, deklasując San Marino również 9:0.
W 2000 roku otrzymał szansę wyjechania na Euro rozgrywanym na stadionach Holandii oraz Belgii. Dwa lata później, pomimo nieudanego transferu do Włoch, znalazł się w kadrze na mistrzostwa świata w Korei Południowej i Japonii. Na turnieju w Azji „La Roja” odpadli w ćwierćfinale. Po mundialu ostatnie spotkanie w narodowych barwach rozegrał 20 listopada 2002 roku, zaliczając przy tym 40. występ, a dla swojego kraju trafiał do siatki osiem razy.
Recepta Mendiety na bycie wirtuozem
Gaizka Mendieta od dziecka kochał sport. I jak każdy prawdziwy sportowiec wiedział, że jedną z nierozłącznych zasad w nim rządzących jest rywalizacja. Chęć bycia najlepszym sprawiła, że nie bał się podejmować wyzwań. Pierwszym z nich było porzucenie lekkiej atletyki na rzecz futbolu. W młodości jego idolem był Holender Ruud Gullit, który wyróżniał się spośród innych kolegów nietuzinkowym stylem gry. Kolejnymi, w trakcie długiej kariery Gaizki, byli tacy zawodnicy, jak: Luis Figo, Zinedine Zidane czy Josep Guardiola. Dorównanie im, a nawet bycie lepszym napędzało młodego Hiszpana do jeszcze cięższej pracy.
Ambicja i pełne zaangażowanie przyniosły oczekiwane efekty. Mendieta z biegiem czasu stał się wirtuozem gry „Nietoperzy”, motorem napędowym, od którego zależała cała gra zespołu. Jak wspomina Krystian Porębski:
— Mendieta to pomocnik kompletny, w naszej polskiej terminologii – „szóstka”, „ósemka” i „dziesiątka” w jednym. Boiskowy pracoholik, gość, który był wszędzie i od wszystkiego. Zazwyczaj najbardziej aktywny na boisku, zawsze chciał być pod grą, świetnie rozumiał się z partnerami z zespołu, zwłaszcza z legendarnym napastnikiem Valencii, Claudio Lopezem. Dwóch tak nieprzewidywalnych zawodników w jednym zespole to powód, dla którego Valencia na przełomie wieków weszła w swoją erę sukcesów. Zespół poprawiał się z roku na rok, ale początkowo kręgosłup był budowany wokół genialnego środkowego pomocnika Valencii.
Wszakże nie tylko charakter pomógł Hiszpanowi w jego najlepszych latach kopania w piłkę. Prezentował nadzwyczaj zjawiskowy styl. Wszechstronność, umiejętność gry na skrzydłach, jak i w środku pola czyniły z niego gracza nieobliczalnego. Do tego lekkość i finezja w poruszaniu się na boisku, nie wspominając o szybkości w połączeniu z techniką kreowały go jako dyrygenta zespołu. Człowieka o żelaznych płucach. Artystę.
— Potężne uderzenie to zdecydowanie był jeden z jego największych atutów. Boiskowa inteligencja, odwaga, przebojowość i umiejętność wyprowadzenia rywala w pole. Nawet tego z najwyższej półki. Do tego specjalista od rzutów karnych. Jeśli chodzi o sam charakter, był to zawodnik nieoceniony. Był kapitanem, zresztą całkiem zasłużenie. Dwukrotnie zespół z liderem Mendietą dochodził do finału Ligi Mistrzów. A w erze, kiedy dominacja poszczególnych zespołów nie była aż tak wyraźna i rywalizacja była znacznie bardziej wyrównana, musiało to robić wrażenie — dodaje nasz ekspert.
Legenda pozostanie legendą
Postać Gaizki Mendiety do dzisiaj pozostanie fenomenem. Oczywiście przez klub z Estadio Mestalla przewinęło się wielu znakomitych graczy i każdy na swój sposób był wyjątkowy. Lecz blondyn z Bilbao miał w sobie coś, czym zachwycał publiczność. W Walencji otrzymał swoje pięć minut i w pełni je wykorzystał. Tego samego zdania jest również Krystian Porębski:
— Mendieta uwielbiany jest do dziś. Według dzisiejszych wytycznych nie traktowalibyśmy go jako wychowanka, ale to właśnie na Mestalla z miejscowego Castellon wkroczył do poważnej piłki. Na przełomie wieków był zdecydowanie jednym z najlepszych. W barwach Valencii był nie do powstrzymania, miał jednak ogromnego pecha.
Z rzucaniem sobie wyzwań czasem można przesadzić, o czym przekonał się nasz bohater. Przeprowadzka do Rzymu miała otworzyć szersze perspektywy, a okazała się nieudaną przygodą. Przygodą, która z biegiem czasu coraz bardziej pogrążała Hiszpana i stała się początkiem upadku jego chlubnej kariery.
— Odszedł w momencie, kiedy zespół wchodził w najlepszą fazę w historii. Po dwóch nieudanych finałach Ligi Mistrzów zespół sięgnął po dwa mistrzostwa i Puchar UEFA. Sam Gaizka po odejściu nigdy nie zbliżył się do poziomu prezentowanego w barwach „Nietoperzy”. I choć niewątpliwie traktowany jest jako legenda, a klub wiele mu zawdzięcza, to Baska możemy oceniać przez pryzmat pięknej gry… i braku sukcesów.
Te zapewnili inni magicy, jak Vicente i bożyszcze „Los Ches” – Pablo Aimar – a także niesamowicie solidni: Baraja, Albelda, Rufete czy Angulo, nie wspominając nawet o defensywie, która była murem nie do przejścia. Nie chcę mówić, że Valencia z Mendietą nie osiągnęłaby sukcesów, ale bez Baska na pokładzie zrobiła ten najważniejszy krok w drodze na szczyt — podsumował nasz rozmówca.
Jedno jest pewne. Gaizka Mendieta, choć poza Hiszpanią nie spełnił swoich marzeń ani oczekiwań wielu kibiców, to na półwyspie Iberyjskim był, jest i będzie wielką gwiazdą. Ikoną, która za życia trafiła do galerii sław Valencii. Można by się zastanawiać, co by było, gdyby nie posłuchał ojca i nie poszedł jego śladami. Pewnie jak teraz porywałby tłumy muzyką ze swojej DJ-skiej konsoli. Mimo że dawno zawiesił buty na kołku, wciąż w koncertowym wydaniu przyciąga ludzi własną osobą, oddając się kolejnej pasji. Jedyny w swoim rodzaju wirtuoz, który cieszył się futbolem i czynił z niego prawdziwą sztukę.