Znakomity technik, egzekutor. Zdobywca Złotej Piłki, legenda "Blaugrany" i z pewnością całej ligi hiszpańskiej. Nieustępliwy na boisku. Momentami wygadany prowokator, ale również wirtuoz piłki. Zawodnik barwny, niejednoznaczny – taki był Christo Stoiczkow. Bez takich osobowości sport zwany piłką nożną byłby nudny.
Zawodnik wyłamujący się ze schematu, który jednak po dziś dzień dumnie manifestuje swoje przywiązanie do FC Barcelona. Napastnik niezwykle wszechstronny, dynamiczny, zdobywający najróżniejsze bramki. Taki był Bułgar.
W 1989 roku FC Barcelona wyeliminowała CSKA Moskwa w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Najbardziej wyróżniającym się zawodnikiem w drużynie CSKA był Christo Stoiczkow. Już wtedy wśród działaczy Barcelony zakiełkował pomysł sprowadzenia Bułgara. Początkowo było to utrudnione, gdyż kluby ze wschodniej Europy niechętnie sprzedawały swoich zawodników. Klub z Katalonii był jednak bardzo wytrwały i doprowadził do kupna zawodnika w 1991 roku.
„Blaugrana” i Cruyff
Początkowo Stoiczkow musiał się przyzwyczaić do nowej roli na boisku w „Dumie Katalonii”. Przypomnijmy, że trenerem FC Barcelona był wówczas legendarny Johann Cruyff. Dostosowanie się do filozofii gry holenderskiego szkoleniowca nie było łatwe. Brak klasycznego środkowego napastnika oraz szerokie ustawienie graczy ofensywnych były wówczas bardzo innowacyjnym i śmiałym posunięciem. Stoiczkow musiał często schodzić do skrzydła, gdzie mógł jednak doskonale wykorzystać swoje przyspieszenie i dynamikę. Brak klasycznej „dziewiątki” sprawiał, że stoperzy drużyny przeciwnej nie mieli za kim biegać, brakowało im odpowiedniego punktu odniesienia.
Christo traktował Cruyffa jak swojego ojca, mentora, a sam Holender również wypowiadał się o Bułgarze w superlatywach:
Wszyscy wiedzą, kim jest Christo – miał technikę, szybkość i wyobraźnię. Ale oczywiście najważniejsze jest to, że był pożyteczny dla całej drużyny. To wyróżnia klasowego zawodnika. W szatni każdego zespołu powinien być taki piłkarz jak Christo. Wolę dwóch lub trzech zawodników z charakterem niż jednego dobrego piłkarza, ale bez charakteru. Jego agresja, pasja nie jest wadą, lecz zaletą. Ona wyniosła go na piłkarskie szczyty. Wszystko, co robił na boisku, wypływało z głębi jego duszy. Takich piłkarzy należy podziwiać.
Oczywiście było kilka drobnych spięć na linii trener – zawodnik, przez które Stoiczkow np. na sezon wyjechał grać do Parmy (1995). Jednak Cruyff i Bułgar w ogólnej ocenie darzyli się dużą sympatią, a przede wszystkim szacunkiem.
„Wściekły Byk”
Stoiczkow wprowadził pierwiastek agresji w zespół Barcelony. Wszystko wykonywał na 100% i motywował kolegów z drużyny, aby dawali podczas meczu jeszcze więcej. Podczas boiskowych sprzeczek zawsze stawał po stronie kolegów z drużyny. Górnolotne stwierdzenie, że potrafił pójść za klubem w ogień, w przypadku tego gracza naprawdę oddawało jego boiskową naturę. Kibice FC Barcelona do dzisiaj darzą Christo zaufaniem i sympatią.
W roku 1992 FC Barcelona ze Stoiczkowem w składzie ograła Sampdorię 1:0 na Wembley, wygrywając pierwszy w historii Puchar Europy. Sam napastnik wykupił wtedy prawa do transmisji dla bułgarskiej telewizji, by mecz mogli obejrzeć jego rodacy.
Bułgar reprezentował „Dumę Katalonii” przez osiem sezonów. Zdobył z nią pięć tytułów mistrza Hiszpanii (1991-1994; 1998). Sam zawodnik wyróżniał się nie ustępliwością, niesamowitą wolą walki. Gdy podczas El Clasico sędzia dał mu czerwoną kartkę, ten nie zamierzał pozostać bierny i nadepnął mu na nogę. W efekcie otrzymał półroczną dyskwalifikację. Wówczas klub mógł go wyrzucić, jednak nie zrobił tego. Dlatego też Stoiczkow wielokrotnie podkreśla, że klub nigdy nie wypiął się na niego, stąd on również pozostanie mu dożywotnio wierny.
W 1994 roku został również nagrodzony Złotą Piłką dla najlepszego piłkarza.
W 2003 roku w Barcelonie zakończył swoją karierę (w towarzystwie Joana Laporty oraz swojego mentora – Johana Cruyffa). Był z pewnością piłkarzem oraz człowiekiem nie do podrobienia.
Niewyparzony język
Sam zawodnik miał bardzo trudny charakter, bywał wybuchowy i temperamentny. Wielokrotnie podkreślał swoją nienawiść do madryckiego Realu. Można powiedzieć, że był Gerardem Pique lat 90. Współcześnie w wielu wypowiedziach krytykował również otwarcie rząd Hiszpanii i popierał dążenia niepodległościowe Katalonii. Porównał on poczynania wicepremier De Santamarie do działań generała Franco. Zdanie napastnika jest na tyle istotne i liczące się, że Bułgaria obawiała się pogorszenia stosunków z Hiszpanią. Odebrała również Stoiczkowowi tytuł konsula honorowego w Barcelonie.
Po odpadnięciu Realu Madryt z Ligi Mistrzów w tym sezonie Bułgar w wywiadzie telewizyjnym pojawił się z płytą nagrobkową z herbem „Królewskich” i napisem „RIP”. Jak widać, Stoiczkow nadal lubi i stara się być w centrum uwagi i wzbudzać kontrowersje.
Do tego stopnia, że podczas jednego z programów telewizyjnych na żywo z Luisem Figo potrafił wytknąć mu, że byłby w stanie znieważyć go na ulicy. Odnosił się wówczas do głośnego transferu Portugalczyka z FC Barcelona do Realu Madryt. Żarty o odwiecznym rywalu na poziomie: „Dlaczego Real Madryt nie ma żadnych znaczków okolicznościowych? Ponieważ ludzie nie wiedzieliby, na którą stronę napluć, aby go przykleić” są jego znakiem rozpoznawczym. Są to wypowiedzi mocno szokujące i nie powinny przystawać zawodnikowi takiego kalibru. Jednak w przypadku Stoiczkowa stały się one jego dewizą i nikogo już nie dziwią.
Mistrzostwa świata 1994
Mimo że jest to cykl poświęcony legendom La Liga, trudno nie wspomnieć o historycznym wyczynie reprezentacji Bułgarii na mistrzostwach świata w Stanach Zjednoczonych. Współtytuł króla strzelców (wraz z Olegiem Salencą) zdobył wówczas właśnie Stoiczkow. Rosjanin był pierwszym zawodnikiem, który zdobył pięć bramek w jednym meczu (6:1 z Kamerunem), a jego drużyna nie wyszła wówczas nawet z grupy. Bułgaria rozpoczęła sam turniej od porażki w fazie grupowej z Nigerią, jednak szybko otrząsnęła się, pokonując efektownie Grecję (4:0) i Argentynę (2:0) z wielkim Diego Maradoną na pokładzie. Największy mecz Bułgarii to jednak wygrana w ćwierćfinale z Niemcami 2:1. Kapitalnym strzałem z rzutu wolnego z dalekiej odległości popisał się sam Stoiczkow, doprowadzając w 75. minucie do remisu.
Mimo wspaniałej woli walki i charakteru Bułgaria przegrała półfinał z Włochami (1:2 – dwa gole Roberto Baggio i jeden Stoiczkowa). W meczu nie brakowało kontrowersyjnych decyzji sędziowskich na niekorzyść drużyny z Bałkanów. Stoiczkow w rozmowie z dziennikarzem spuentował to krótko: – Bóg nadal jest Bułgarem, ale sędzia niestety jest Francuzem. Warto dodać, że od tej wspaniałej bułgarskiej ery piłkarzy sama reprezentacja w latach 2002-2018 nie potrafiła się już zakwalifikować do turnieju rangi mistrzostw świata.