Przedostatnie zgrupowanie kadry w eliminacjach do przyszłorocznych mistrzostw Europy dobiega końca. Już dziś wieczorem „Biało-Czerwoni” zmierzą się z Macedonią Północną w meczu, po którym mogą sobie zagwarantować udział w nadchodzącym turnieju. Przed zbliżającym się spotkaniem zewsząd dochodzą głosy, iż nie ma się co cieszyć z awansu do EURO. I o ile krytyka selekcjonera może być zrozumiała, o tyle brak radości z awansu na wielki turniej troszkę dziwi...
Oczywiście to pierwsze nie dziwi, gdyż Jerzy Brzęczek niemalże od samego początku swojej przygody w roli selekcjonera reprezentacji Polski miał przypiętą łatkę fatalnego selekcjonera. Fatalnego, bo powoływał niegrającego w klubie Arkadiusza Recę. Nie wspominając o tym, że sam Adam Nawałka miał swoich ulubieńców na przykład w postaci Sławomira Peszki.
„Fatalne” też były jego wybory. Zwłaszcza na początku, kiedy świeżo upieczony selekcjoner powoływał Jakuba Błaszczykowskiego, który podobnie jak Reca, zwyczajnie nie grał w swoim klubie czy kiedy jego podopieczni wychodzili na Łotwę czy Macedonię jednym napastnikiem. Teraz się to troszkę zmieniło. Bowiem Błaszczykowski zaczął grać po powrocie do Wisły Kraków, a Reca wreszcie zaczął łapać minuty po wypożyczeniu do SPAL. Jednakże dyskusja a propos drugiego napastnika obok Lewandowskiego będzie jeszcze wielokrotnie powracała.
Natomiast nie zmieniło się nadal nastawienie do samego selekcjonera. Zresztą nie ma się co dziwić, w końcu polscy kibice oczekują przede wszystkim ładnej i miłej dla oka piłki granej przez swoich ulubieńców, a tymczasem zmuszeni są do oglądania co najwyżej siermiężnej i prymitywnej piłki rodem z dawnych angielskich boisk. Styl „Orłów Brzęczka” nie jest wybitny – to fakt. Jednakże skądś te 16 punktów w eliminacjach się wzięło. Ktoś powie, że to szczęście. Być może, ale ono bardzo często sprzyja lepszym…
„Nie jedźmy na EURO. To bez sensu”
Krytyka selekcjonera była jest i będzie. Taki już żywot człowieka pełniącego jedną z najważniejszych zawodowych funkcji w Polsce. Zresztą nie ma się co śmiać. Tak o pracy selekcjonera pisał w swojej książce „Nikt nie rodzi się mistrzem” były selekcjoner reprezentacji Polski, Jerzy Engel.
– Kiedy objąłem stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski, wiedziałem, że jest to szalenie ważna społecznie funkcja zawodowa. Potrzebowałem wiele czasu na ułożenie koncepcji mojej pracy aby sprawować ją na jak najwyższym poziomie. Trener piłki nożnej na poziomie pierwszej, drugiej czy nawet trzeciej ligi, to bardzo popularny zawód. A już trener selekcjoner reprezentacji narodowej popularnością może się czasami równać nawet z prezydentem kraju – pisał w swojej książce Engel.
Dlatego krytyka selekcjonera to nic nadzwyczajnego. Martwić może jedynie fakt, że jest wiele osób, które uważają, iż wyjazd na przyszłoroczne mistrzostwa jest po prostu nieopłacalny. W mediach społecznościowych można się spotkać z opiniami, że skoro gramy tak beznadziejnie jak teraz, to w takim razie po co my tam jedziemy? Przecież dostaniemy niesamowite lanie od drużyn z wyższej półki niż Słowenia czy Austria.
I nie da się ukryć, że np. Hiszpania jest drużyną znacznie lepszą od ekip, z którymi rywalizowaliśmy w eliminacjach. Podobnie jak Niemcy, Francja czy Portugalia.
Jednakże turniej rządzi się swoimi prawami. Tutaj nie zawsze faworyci muszą stłamsić drużynę z góry skazaną na pożarcie. Zresztą pamietajmy o tym, co wydarzyło się na EURO 2016. Przed turniejem martwiliśmy się, czy w ogóle wyjdziemy z grupy. Pocieszeniem mógł być fakt, że jak dobrze pójdzie, to moglibyśmy wyjść nawet z trzeciego miejsca.
A tymczasem sprawiliśmy niemałą niespodziankę wychodząc bez najmniejszego problemu z drugiego miejsca. Nie wspominając o tym, co wydarzyło się później. Czy po meczu bezbramkowo zremisowanym z Litwą, w ostatnim spotkaniu przed turniejem we Francji, ktoś w ogóle zakładał, że będziemy tak dobrze dysponowani? Niewykluczone, że w nadchodzących mistrzostwach Europy również sprawimy niespodziankę. Nieważne, że teraz gramy tak, jak gramy…
Lepiej brzydko wygrać, niż ładnie przegrać
Już wielokrotnie na naszych łamach pisaliśmy, że choć styl gry naszych reprezentantów nie powala, to najważniejsze, że daje on efekt w postaci punktów. I co z tego, że nie mamy najsilniejszej grupy eliminacyjnej?
Polska piłka nie raz doświadczyła pięknych meczów. Niekoniecznie pięknych ze względu na wynik, ale za widowisko. Czy to na poziomie klubowym czy reprezentacyjnym. Nie szukajmy daleko, warto wspomnieć niedawną przygodę Piasta Gliwice w europejskich pucharach. Gliwiczanie przez prawie 180 minut dwumeczu z BATE Borysów grali naprawdę przyjemny futbol. Nie bronili się, wygrywając cały czas próbowali wcisnąć drugą bramkę, która przypieczętowałaby im awans do kolejnej rundy eliminacji. Wszyscy wiemy co stało się w ostatnich minutach rewanżu w Gliwicach.
🔙 Macedonia Północna – Polska 0:1 (Skopje, 07.06.2019)
🔜 Polska – Macedonia Północna _:_ (Warszawa, 13.10.2019)PO AWANS! 🇵🇱🇲🇰 pic.twitter.com/65v04w6QfG
— Łączy nas piłka (@LaczyNasPilka) October 13, 2019
I prawdą jest, że nikt stylu gry za jakiś czas nie będzie pamiętał. Najważniejszy jest wynik. Czy ktoś pamięta historyczne zwycięstwo z Niemcami? Ładnie wtedy zagraliśmy? Chyba nie. Z Niemcami zagraliśmy ładnie, ale we Francji w 2016. Owe historyczne zwycięstwo ziściło się, gdyż mieliśmy ogrom szczęścia. A futbol jaki prezentowaliśmy był po prostu pragmatyczny do bólu. Co mieliśmy do wykorzystania, Milik i Mila wykorzystali. A podopieczni Joachima Löwa zagrali bardzo ładnie, ale nieskutecznie.