To już wydaje się wręcz pewne. Obecny sezon Premier League nie zostanie zapamiętany z powodu niesamowitych wyczynów Liverpoolu. Niezwykłe serie i przede wszystkim pierwszy od 30 lat tytuł mistrzowski będący już praktycznie w rękach „The Reds” właśnie schodzą na dalszy plan. Na pierwszy z impetem wdarł się koronawirus. Epidemia sparaliżowała rozgrywki piłkarskie w Europie. Premier League jeszcze się opiera, ale jak długo?
Ze wszystkich nieważnych rzeczy futbol jest zdecydowanie najważniejszą. Słowa Jana Pawła II idealnie obrazują obecną sytuację w europejskiej piłce. W obliczu epidemii, która paraliżuje coraz bardziej Stary Kontynent, futbol znalazł się na marginesie. Mimo że przez wielu traktowany niczym religia, w obecnej sytuacji jest nieważny, a na pewno mniej niż zdrowie i ograniczenie skutków epidemii. Koronawirus sparaliżował Europę i wywrócił codzienne życie do góry nogami. Do normalności obecnie brakuje bardzo wiele, ale gdzieś w tym wszystkim nadal jednak chce się odnaleźć futbol. Dyscyplina, która jest przecież powszechnie znana z obalania granic i dawania nadziei na lepsze jutro.
Anglia – ostatni bastion
W obliczu wielkiego zagrożenia władze państw oraz różnych związków piłkarskich stanęły przed poważną decyzją. Prewencyjnie, by ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa, zrezygnowano z wielu imprez masowych. Restrykcje dotknęły także futbol. W wielu krajach przerwano rozgrywki lub spotkania będą odbywać się przy pustych trybunach. Bez kibiców, najważniejszych uczestników każdego ze sportowych wydarzeń. Wszystko po to, by zmaksymalizować poziom bezpieczeństwa. Pozostaje jednak pytanie co dalej, gdy uda się już zapanować nad obecną sytuacją?
Rozgrywki kiedyś będzie trzeba przecież wznowić, a zapchany do granic możliwości terminarz stanowi sporą przeszkodę. Zbliżające się mistrzostwa Europy nie ułatwiają zadania. Tego najbardziej obawiają się przede wszystkim w Premier League. Debata nad zbyt wielką liczbą spotkań w angielskiej ekstraklasie trwa od wielu lat. Potencjalne opóźnienia związane z epidemią wywróciłyby rozgrywki do góry nogami. Do stopnia, w którym łatwiej byłoby zacząć od nowa.
Doniesienia o możliwym anulowaniu obecnej kampanii wzburzyły przede wszystkim kibiców zespołów, które osiągają satysfakcjonujące rezultaty. Najbardziej kuriozalne byłoby jednak przeszkodzenie Liverpoolowi w zdobyciu pierwszego od 30 lat mistrzostwa Anglii. Szczególnie że „The Reds” w ligowej tabeli dysponują przewagą 25 punktów nad drugim w zestawieniu Manchesterem City. Ponadto istną zagadkę stanowiłby skład spadkowiczów i drużyn reprezentujących Premier League w europejskich pucharach. Dlatego morze potencjalnych kontrowersji szybko pochłonęło podobne idee. Tym bardziej że koronawirus był wtedy jedynie potencjalnym zagrożeniem dla Wielkiej Brytanii. Obecnie stał się już realnym, a wpływ epidemii na brytyjski futbol wydaje się tylko kwestią czasu.
Sekretarz kultury, Oliver Dowden, w rozmowie z BBC Radio 5 Live uspokajał jednak, że rozgrywki na razie nie zostaną wstrzymane. Kibice mogą uczęszczać na wydarzenia sportowe. W obliczu wydarzeń we Włoszech to pocieszające. Wprowadzono jednak zakaz ściskania dłoni przez zawodników przed rozpoczęciem spotkań.
Premier League not taking any chances with Coronavirus 🦠
— 433 (@433) March 7, 2020
Koronawirus a mistrzowska feta
Sytuacja jest dynamiczna, a kolejne potencjalne przypadki zachorowań mogą diametralnie zmienić decyzję rządu. Wydaje się jednak, że w obliczu napiętego terminarza nie zostaną podjęte najbardziej drastyczne kroki. Nawet jeśli koronawirus zacznie rozprzestrzeniać się w Wielkiej Brytanii, to jedynym adekwatnym wyjściem będzie dokończenie sezonu przy pustych trybunach. Dlaczego? Z prozaicznego powodu. Pieniądze z transmisji telewizyjnych sprawiły, że Premier League jest najbogatszą ligą świata. Potencjalne straty byłyby ogromne i na pewno znacznie większe niż sumy, które przepadłyby z powodu pustych trybun. To jednak nie oznacza, że będzie normalnie.
Po zdobyciu mistrzostwa, które jak wspomniałem, jest na wyciągnięcie reki zawodników Jürgena Kloppa, odbywa się feta. Dla „The Reds”, którzy po tytuł sięgną po trzech dekadach przerwy, miała być szczególnie obfita. Zwyczajowo wręczenie pucharu oraz medali odbywa się jednak po ostatniej kolejce sezonu. Obecne wydarzenia sprawiają, że jest to bardzo wątpliwe. Raz, iż nie wiadomo, ile jeszcze Wielka Brytania zdoła opierać się epidemii. Dwa, olbrzymie skupisko ludzi na ulicach miasta, liczone w setkach tysięcy podczas celebracji sukcesu, czyli przejazdu zawodników wraz z trofeum autokarem.
To oczywiście wydają się obecnie rzeczy nieistotne, lecz dla mieszkańców Liverpoolu i sympatyków zespołu z czerwonej części Merseyside znaczą zapewne więcej, niż mogłoby się wydawać. Bardzo prawdopodobne, że uroczystych chwil zostaną pozbawieni albo mistrzowska feta będzie odłożona w czasie. Pytanie tylko na kiedy.
Dlatego to wszystko sprawia, że obecny sezon Premier League prawdopodobne nie zostanie zapamiętany głównie z powodu niesamowitych wyczynów Liverpoolu. Na pierwszy plan z impetem wdarł się koronawirus. Od tego czy lub jak wielkie piętno odciśnie na rozgrywkach zależy sposób, w jaki zostanie zapamiętana obecna kampania angielskiej ekstraklasy.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Od 21 grudnia minionego roku kibice Leicester City musieli czekać na ligowe trafienie Jamiego Vardy’ego. Kontuzja i nieskuteczność Anglika sprawiły, że wyścig o tytuł króla strzelców zaczął się na nowo. Gdy rywale zniwelowali przewagę snajpera „The Foxes”, podopieczny Brendana Rodgersa po niemal trzech miesiącach w końcu pokonał golkipera rywali. Co prawda z rzutu karnego, ale ewidentnie coś drgnęło, gdyż kwadrans później Jamie Vardy dołożył kolejne trafienie. Na King Power Stadium odetchnęli z ulgą, a wyścig o tytuł najlepszego strzelca znów nabiera rumieńców.
[#PremierLeague🏴] #Leicester corrige #AstonVilla 4-0 !
⚽️⚽️ #Barnes 40’ 85’
⚽️⚽️ #Vardy (pen) 63’ 79’#LEIAVL pic.twitter.com/svTIJtF9pP— System Foot (@SystemFoot) March 9, 2020
- Kapitalne wejście do Premier League notuje Bruno Fernandes. Portugalczyk praktycznie z miejsca stał się gwiazdą i dyrygentem drugiej linii Manchesteru United. Kreatywne wykonanie stałego fragmentu gry w derbach miasta zapewniło zawodnikowi uznanie ze strony kibiców „Red Devils”. Ponadto zapewne klika darmowych obiadów w Manchesterze.