Hiszpania. Gdy pogadamy z miejscowymi fanami futbolu na temat ich ligi, możemy usłyszeć, że to najlepsze rozgrywki na świecie. Jeśli jednak zapytamy o to, co w La Liga jest najsłabsze, na 99% usłyszymy odpowiedź: „sędziowie” i to niezależnie od tego, komu kibicował będzie rozmówca. Anglia – podobne pytanie, taka sama odpowiedź. W Niemczech i we Włoszech zresztą też. Czy nie warto więc rozważyć opcji zawodowego kontraktowania wyróżniających się arbitrów z innych krajów?
Pomysł na pozór absurdalny przestaje takim być po zastanowieniu się nad argumentami „za” i potencjalnymi korzyściami płynącymi z takiego rozwiązania. Warto również zauważyć, że najlepsi obecnie sędziowie na świecie zwykle nie sędziują w pięciu czołowych ligach świata – wyjątkiem jest w zasadzie tylko Nicola Rizzoli. Dlaczego więc transfery arbitrów byłyby dobrym pomysłem?
1) Mniej wpadek w kluczowych spotkaniach
Najważniejsza, najbardziej oczywista korzyść. Oto właśnie główny cel wprowadzenia takiej możliwości. Skoro po raz setny w kluczowym momencie myli się Clattenburg, skoro znów ciała dał Atkinson i nie spisał się Velasco Carballo – następnym razem dajmy szansę Marciniakowi albo Skominie: minimalizujemy w ten sposób ryzyko błędu. Taki układ paradoksalnie napędzałby konkurencję pomiędzy sędziami – wiadomo, że słabsze jednostki odpadną, nikt więc nie będzie mógł pozwolić sobie na chwilę rozkojarzenia w kluczowych momentach.
2) Poprawa poziomu sędziowania
Ostatnie zdanie poprzedniego punktu płynnie przechodzi w kolejną wielką zaletę zmiany przepisów w stosunku do arbitrów. Dla takiego na przykład Skominy Liga Mistrzów i wielkie turnieje to niebywałe święto – na co dzień przychodzi mu gwizdać w szlagierach typu NK Celje – Olimpia Lublana. Przy całym szacunku dla obydwu zespołów, na dłuższą metę wywołuje to u sędziego popadnięcie w stagnację, co z kolei niesie ze sobą ryzyko obniżenia jego jakości. Właśnie dlatego koniec końców finał mundialu sędziuje Webb, a nie Irmatov – gdyby co tydzień przyszło im gwizdać w „dużych” meczach, nikt „u góry” nie miałby obaw w powierzaniu meczów czterolecia komuś z mniej piłkarskiego kraju.
3) Mniej wpadek – lepsza liga
Jeśli rozgrywki sięgają zenitu pod względem sportowym, to przy każdej większej wpadce sędziującego tracą one na prestiżu. Wielu kibiców pytanych na przykład o ligę hiszpańską, mających do niej negatywny stosunek, na pytanie, dlaczego jej nie lubią, odpowiada, że rozgrywki te ustawione są pod kątem dwóch największych potęg – nawet jeśli to bardzo krzywdzące, to faktycznie sędziom o wiele trudniej jest w decydujących momentach pójść pod prąd. Wszystko to wywołuje niesmak i negatywne skojarzenia u neutralnych kibiców, La Liga nie jest zresztą tutaj wyjątkiem – wszyscy pamiętamy, co działo się po każdej wpadce Howarda Webba, która „pomagała” Manchesterowi United – niedawno z kolei głośno było o ewidentnych błędach decydujących o zwycięstwie Borussii Dortmund. Wniosek? Każda duża liga ma z tym problem.
4) Sędzia? To brzmi dumnie!
Lepsze sędziowanie to także lepszy obraz całego zawodu. Każdy mecz, w którym arbiter jest „niewidoczny”, zapisywany jest na plus, niemniej wszystkie niepewne spotkania, nie mówiąc już o kontrowersjach, bardzo źle wpływają na wizerunek całego środowiska. Jeśli napastnik nie strzeli w kluczowym momencie – wypomina mu się sytuację w dniu meczu. Jeśli bramkarz wpuści nieziemskiego babola – mówi się o tym aż do następnego jego spotkania. Gdy zaś sędzia popełni poważny błąd – ślad ciągnie się przez całą karierę. Dowód? Z czego najbardziej pamiętamy Grahama Polla? Mike’a Rilleya? Andre Marrinera? Wpadki, same wpadki. Choć w dalszym ciągu nie będzie się ich dało uniknąć, najlepsi arbitrzy świata prędzej osiągną status podobny do słynnego Pierluigiego Colliny, gdy będzie się ich wynagradzać możliwością prowadzenia hitów ligowych w nieswoim kraju.
Cztery powyższe argumenty są zdecydowanie przekonujące, niesprawiedliwym i tendencyjnym (pozdrawiamy trenera Cecherza!) byłoby jednak nieprzedstawienie kontrargumentów.
1) Słabsze ligi mogą stać się jeszcze słabsze
Skoro wytransferowani sędziowie podnoszą poziom najlepszych rozrywek, „osłabienie” ligi macierzystej staje się niemal oczywiste. Zastąpienie tych, którzy tradycyjnie rozstrzygali w kluczowych meczach, przez żółtodziobów raczej na pewno zwiększy ryzyko poważniejszych wpadek. Ominąć tego typu problemy można jednak w dosyć prosty sposób, który rozważymy w dalszej części tekstu.
2) Co zrobić, gdy wszyscy najlepsi sędziowie opuszczą ligę?
Z jednej strony nieprawdopodobne, z drugiej… W niektórych krajach zawodowe sędziowanie nie jest zbyt popularne, można więc sobie wyobrazić, że konieczny będzie powrót do czasów, gdy arbiter oprócz gwizdania w lidze zajmuje się nauką w szkole lub prowadzeniem działalności gospodarczej. Gdyby Uzbekistan opuścił znakomity Ravshan Irmatov, Słowenię bardzo solidny Damir Skomina, a Węgry z reguły bezbłędny Viktor Kassai, w ich rodzimych rozgrywkach powstałaby dziura nie do zakopania.
3) Problemy językowe
Co prawda język futbolu jest uniwersalny, należy jednak pamiętać, że w przypadku prawdziwych niuansów przydaje się naprawdę dobra znajomość mowy ojczystej dla kraju, w którym się pracuje. O ile z angielskim problemu raczej nie ma, o tyle niemiecki, włoski czy hiszpański nie jest raczej popularny wśród arbitrów z innych krajów. Na pewno w przypadku stałego sędziowania w innej lidze na pana w koszulce z emblematem FIFA powinien być nałożony obowiązek zdania ustnego egzaminu z języka danego państwa.
4) Co robimy z „odrzutami”?
Teoretycznie najlepiej by było dokonać „wymiany”, która dla tego słabszego byłaby swego rodzaju „drugą szansą”. Nie jest jednak zbyt prawdopodobne, że Niemiec chciałby gwizdać w Słowenii, Anglik w Polsce, a Hiszpan w Uzbekistanie. Zapełnienie całego zaplecza „odpadami” z wyższej ligi byłoby niesprawiedliwe dla najlepszych sędziów z drugiego poziomu – tłok spowodowałby, że dostawaliby mniej meczów, a w konsekwencji nie mieliby gdzie ćwiczyć warsztatu. To wbrew pozorom bardzo poważny problem – tutaj tkwi najbardziej „nieetyczny” szkopuł całego pomysłu.
Kompromis? Wariant „żużlowy”
Rozwiązaniem większości problemów mogłoby być zastosowanie wobec arbitrów podobnych reguł jak te, które dotyczą żużlowców – każdy sędzia mógłby podpisać roczny kontrakt na sędziowanie, dajmy na to, trzech lig. Umowa określałaby konkretną liczbę spotkań w taki sposób, by nie było obaw o nakładanie się meczów – rozstrzyganie, na przykład, maksymalnie dziesięciu gier w sezonie w każdej lidze zdaje się być optymalne.
Inną opcją mogłoby być kontraktowanie sędziego z innej federacji tylko na jeden mecz. Gdyby określić maksymalną liczbę kontraktów w sezonie, uniknięto by tego, że arbiter spędza więcej czasu w samolotach niż na boisku.
Na zakończenie warto wspomnieć, jakie korzyści odnieśliby nasi sędziowie. Szymon Marciniak już teraz wyrósł na pierwszorzędną gwiazdę, nie musiałby się więc martwić o oferty z najmocniejszych lig, w których z pewnością by sobie poradził. Nasz obecny numer dwa, czyli Paweł Raczkowski, rozwija się w niesamowitym tempie, śmiało można więc zakładać, że kiedyś i on dołączy do grupy „Elite”. Nieźle rokują także panowie Kwiatkowski i Musiał – gdyby przyszło im sędziować w rozgrywkach bardziej prestiżowych niż nasza liga, o wiele szybciej nauczyliby się wytrzymywać ciśnienie w trudniejszych sytuacjach. Na razie jednak na poważne zmiany w środowisku sędziowskim się niestety nie zanosi – Anglicy, Hiszpanie i Niemcy dalej będą musieli narzekać na swoich krajowych arbitrów.