Dopiero od niedawna kibice robotniczej dzielnicy Tottenham, którzy wstają skoro świt, robią to z niekłamaną przyjemnością. Dźwięk tak piejącego kura to bowiem powód do dumy.
Historia robotniczego klubu z północy Londynu nie jest imponująca. Od 20 lat nie stanął na ligowym podium. W Europie pokazuje się bardzo sporadycznie – czasem z wielką pompą. W jego koszulkach grywali przeciętniacy oraz futbolowi bogowie – Lineker, Gascoigne, Klinsmann czy Sheringham – są to imponujące nazwiska nawet dla człowieka stroniącego od piłki. Jednak ci wszyscy gracze na płaszczyźnie londyńskiego klubu wypadli tylko dobrze, bo indywidualnie. Dwaj pierwsi wznieśli Puchar Ligi oraz zajęli 3. miejsce w lidze. Klinsmann wystąpił w Pucharze Intertoto. Łączy ich to, że przeważnie co sezon strzelali ponad 20 goli (choć nie zawsze). Tak w skrócie możemy opisać ostatnie dwadzieścia kilka lat historii „Spursów”.
Era malutkich ludzi
Początek XXI wieku sprowadził do Tottenhamu dwóch specyficznych piłkarzy. Łączyła ich pozycja oraz niewielki wzrost. Jermain Defoe i Robbie Keane mogli dość szybko przywrócić uśmiech na twarzach kibiców oraz przypomnieć historię. Ten pierwszy w premierowym sezonie trafił 22 razy do siatki (przez dziewięć poprzednich lat żaden piłkarz „Spursów” tego nie dokonał).
Wyłamano się z podanego kryterium w 2006 roku i sprowadzono na White Hart Lane wielkoluda z Leverkusen. Dimitar Berbatow w dwa sezony strzelił łącznie 46 goli, a jego trener Juande Ramos wygrał Puchar Ligi i zagrał w Pucharze UEFA (między innymi pokonując naszą Wisłę Kraków). Nieoczekiwane rezultaty pociągnęły za sobą zmiany, bardzo istotne, jak później czas pokazał. Na stanowisku trenera, po odejściu Ramosa do Realu Madryt, zameldował się Harry Redknapp, świeżo wygrawszy z Manchesterem United w finale FA Cup, a z nim przyszły poważne reformy. Gwoli ścisłości, Harry też nie jest wielkiego wzrostu.
Czarodziej
Nie bez przesady komentatorzy nazywają bardzo często Redknappa Harrym Houdinim. Był to bardzo znany iluzjonista, magik, czarodziej. Świeży trener nie obawiał się odpowiedzialnych decyzji. Pożegnano Berbatowa, przywitano dobrze znanych Chimbondę, Keane’a, Defoe. Do północnego Londynu zawitał też kolejny malec, o którego biła się Europa – Luka Modrić. Ze staro-nowymi zawodnikami Redknapp przystąpił do sezonu – tak zaczęła się jego mała legenda. W pierwszym sezonie wygrywał z Liverpoolem, remisował z Arsenalem (pamiętne 4:4). Doprowadził swoich podopiecznych do finału Carling Cup (przegranego z Manchesterem United). „Spursi” skończyli sezon na miejscu 8. Zabrakło dwóch punktów od kwalifikacji do UEFA Cup. Jednak marka zespołu wzrosła, następny sezon miał być przełomem.
I był. Sprzedano przereklamowanego Benta, za to na White Hart Lane przybył Kranjcar (mały, chorwacki trójkącik został skompletowany – Modrić, Corluka, Kranjcar). Na jego miejsce przybył wielce wyśmiewany, ale również bardzo pożyteczny Peter Crouch, który okazał się wzmocnieniem. Po pierwszej tercji gier (14. kolejka, jak teraz) Tottenham zajmował 4. pozycję. Ostatecznie „Spursi” zajęli miejsce tuż za podium i wymarzona Liga Mistrzów była na wyciągnięcie ręki. Kogut zaczynał piać.
Redknapp czarował i zaskakiwał. Tym razem do Londynu zawitał niekwestionowany lider – Van der Vaart. Na dokładkę wyciągnięty z kapelusza został też Gallas. Najważniejsze fakty z tamtego roku to przede wszystkim wygrane mecze z Arsenalem, zawsze po niesamowitych widowiskach, spotkania w LM, kwalifikacja do rundy pucharowej, również po świetnych meczach. Coraz poważniej mówiło się o „Kogutach”, już nie był to bowiem rywal do dostarczania punktów. Na zakończenie rozgrywek „Spursom” przypadła lokata tuż za LM. Kogut rozpiał się na dobre.
Kogucie zębiska
Stare sztuczki się Redknappowi nie znudziły. Tym razem do ekipy wyczarował Scotta Parkera oraz Emanuela Adebayora. Co ciekawe, Togijczyk w barwach Arsenalu miał patent na Gomesa i spółkę, we wszystkich rozgrywkach pokonał go aż 9-krotnie, teraz mógł to robić tylko na treningach, a kibice po pierwszym trafieniu wszystko czarnoskóremu napastnikowi wybaczyli. Po 14 meczach drużyna jest trzecia, a punktów zgromadziła aż 31. Co prawda „Koguty” zostały równo ścięte przez oba Manchestery, ale z pozostałymi rywalami radzą sobie znakomicie. Równie dobrze jak na własnych śmieciach, grają na wyjazdach (15 i 16 punktów). Na White Hart Lane rozprawiły się m.in. z Arsenalem (2:1) i Liverpoolem (4:0).
Jeżeli tak dalej pójdzie, to „Spursi” pod wodzą Redknappa dadzą jeszcze niejednego prztyczka w nos i przewrócą czołówkę Premiership do góry nogami. Fenomenem Tottenhamu jest niewątpliwie umiejętność stworzenia kolektywu. Nie trzeba wydawać wielkich pieniędzy, by skutecznie kopać piłkę. Porównałbym tę drużynę do Śląska Wrocław na naszym podwórku. Wybitny selekcjoner, dowódca biorący odpowiedzialność i jego podkomendni, którzy nie mają wielkich kontraktów ani statusów megagwiazd. Po prostu grają w piłkę i wychodzi im to bardzo, ale bardzo dobrze. W dobie, kiedy w kluby pompowane są olbrzymie sumy, a transfery robione wedle własnego widzimisię – to Tottenham pozostaje klubem, który zachował równowagę i rozsądek.
Od momentu, gdy na stołku trenera pewnie usiadł Redknapp, „Koguty” nie idą na rzeź w pojedynkach z Arsenalem. Wedle przysłowia „Kogut tylko na własnym gnojowisku dużo może”. Obie ekipy spotkały się osiem razy (siedem w Premiership i raz w Carling Cup). Tottenham wygrał trzy spotkania, również w trzech padł remis, w dwóch oddał pulę „Kanonierom”. Bilans bramkowy jest niekorzystny, 15:18.