O tym, że John Terry po 22 latach opuszcza Chelsea, wiedzieliśmy już w kwietniu. Wiedzieliśmy też, że dostanie kilka ostatnich minut na Stamford Bridge i że nie zamierza jeszcze odwieszać butów na kołek. Nie wiedzieliśmy za to, w jakim klubie zagra i czy będzie kolejnym piłkarzem Chelsea, który będzie miał okazję wystąpić przeciw swojej byłej drużynie. Dziś już wiemy. Nowym klubem Anglika zostanie Aston Villa, a sam zawodnik zaznaczył, że nie mógłby grać przeciwko Chelsea.
Oczywiście nie możemy być pewni, czy rzeczywiście nie będzie miał okazji. Co jeśli za sprawą okrutnego zrządzenia losu obie drużyny zmierzą się ze sobą w Pucharze Anglii? Albo w przypadku ewentualnego awansu „The Villans” do Premier League? Możliwe, że Anglik odrobinę pospieszył się z tą deklaracją. Nie zmienia to jednak faktu, że samo dołączenie do klubu z Birmingham zdaje się mieć dużo sensu. Terry przede wszystkim nadal chce grać. I choć Steve Bruce nie może mu zagwarantować miejsca w pierwszym składzie, to szanse na częstsze występy wydają się nieporównywalnie wyższe niż w Chelsea.
Mecze przeciwko Chelsea to byłoby dla mnie zbyt wiele. Spędziłem w „The Blues” 22 niewiarygodne lata, z czego jestem bardzo dumny.John Terry
„The Blues” i John Terry unikają kłopotliwej dla obu stron sytuacji, ale jak to wygląda od strony Aston Villi? Nie zapominajmy, że Terry ma 36 lat, a pewnych procesów zachodzących w ludzkim organizmie nie da się oszukać nawet silnym charakterem. Rozegranie 46 kolejek dziś wydaje się już niemożliwe. Znamienne jest także to, że po Anglika nie zgłosił się żaden klub MLS. Jego żądania odnośnie do płacy miały być stanowczo za wysokie, co w korelacji z wiekiem zawodnika sprawiło, że potencjalnych pracodawców było mniej, niż mogłoby się wydawać. Ale przypomnijmy – mówimy tu o Johnie Terrym. O człowieku, który ma na koncie 492 spotkania w Premier League, który pracował z Mourinho, Ranierim, Ancelottim, który grał z najlepszymi i przeciwko najlepszym. Ma doświadczenie, które – zwłaszcza jeśli chodzi o pozycję środkowego obrońcy – jest bezcenne. Angielski obrońca nie rozegra 46 kolejek, ale nawet rozgrywając tylko połowę z nich, jest w stanie dać drużynie bardzo dużo.
Co ważne dla kibiców, samo pożegnanie z klubem ze Stamford Bridge przebiegło zgodnie z planem. Było 26 minut gry w ostatnim meczu sezonu, były brawa, był szpaler. Było to pożegnanie inne niż to Lamparda i Cecha. A jak wyglądała lub nadal wygląda sytuacja klubowych legend, nie tylko w Chelsea, ale w całej Premier League? Sprawdźmy!
Cech i Lampard
Skład Chelsea musi zostać odmłodzony – dyrektywa Abramowicza była jasna i raczej nie podlegała dyskusji. Pierwszą jej ofiarą zostać miał wkrótce Frank Lampard. Data końca kontraktu zbliżała się nieubłaganie i pomimo zapewnień Jose Mourinho, że Lampard niedługo podpisze nową umowę, coraz mniej kibiców wierzyło, że rzeczywiście do tego dojdzie. Rzekoma propozycja przedłużenia kontraktu o rok miała być dla angielskiego pomocnika niezbyt atrakcyjna. Tak więc 2 czerwca 2014 roku otrzymaliśmy informację, że rozegrane miesiąc wcześniej spotkanie z Norwich było jego ostatnim w barwach „The Blues”. Później mieliśmy jeszcze zamieszanie przenosinami do MLS, wypożyczeniem do Manchesteru City i wyrównującą bramką, jaką zdobył w spotkaniu przeciw Chelsea. Oczywiście zachował się zgodnie z oczekiwaniami i ze strzelonego gola się nie cieszył, niemniej jednak życie napisało tutaj historię, której raczej nikt by nie przewidział.
Samo odejście Cecha z klubu nie było pewnie dla kibiców wielkim zaskoczeniem. Szykowany od dawna do roli pierwszego bramkarza Courtois na dobre zadomowił się między słupkami bramki „The Blues”. Klubowa szatnia stała się zdecydowanie zbyt ciasna dla dwóch świetnych bramkarzy. Odejście Cecha stawało się nieuniknione. Wszystko odbyło się jednak w przyjaznej atmosferze, bez niedomówień. I o ile sam kierunek mógł być nieco zaskakujący, o tyle do samego Cecha nikt nie żywił większej urazy. Nie ukrywajmy, że na bezbolesne przenosiny spory wpływ miała jego pozycja na boisku. O wiele łatwiej bowiem jest przebrnąć kibicom przez fantastyczną interwencję niż gola zdobytego przeciwko byłemu klubowi. Sam bramkarz również nie mógł narzekać – nie dość, że miał zostać numerem jeden w bramce „Kanonierów”, to jeszcze w ramach podziękowania za długoletnią grę w Chelsea Roman Abramowicz podarował mu cztery miliony funtów. Takie tam drobniaki.
Rooney i Jagielka
Skoro mowa o drobniakach, to warto wspomnieć, że warty 300 tysięcy funtów tygodniowo kontrakt Rooneya wygasa dopiero za dwa lata. Mimo to uznałem, że warto go umieścić w tym tekście, bo jego sytuacja w Manchesterze – oczywiście mówimy o względach czysto piłkarskich – nie należy do najlepszych. Wybawieniem dla wszystkich może być oferta Evertonu, który według brytyjskich gazet planuje wykupić Anglika z United. Miałoby to być następstwem przenosin na Old Trafford Romelu Lukaku, o którym od dawna mówiło się, że lada chwila może zmienić klubowe barwy. Byłoby to rozwiązaniem długotrwałego pata, mającego miejsce na Old Trafford. Rooney otrzymuje niezdrowo wysoką pensję, gra mało, a kiedy gra, to nie daje drużynie tyle, ile wszyscy od niego oczekują. Mimo to zrobił już dla „Czerwonych Diabłów” tak wiele, że nie można tak po prostu się go pozbyć. Przenosiny do „The Toffees” nie byłyby żadną zdradą barw klubowych – Rooney wróciłby do klubu, którego jest wychowankiem, i w końcu dostałby realną szansę na powrót do formy. Czas nie stoi w miejscu i dla 31-letniego piłkarza może być to ostatni moment na ponowne zaprezentowanie swoich umiejętności.
Skoro jesteśmy już przy Evertonie. Wciąż niejasna jest przyszłość Phila Jagielki na Goodison Park. Do drużyny dołączył zakupiony niedawno z Burnley Michael Keane i dla 34-latka, któremu do końca kontraktu pozostał zaledwie rok, oznacza to przybycie kolejnego konkurenta do walki o pierwszy skład. Zawodnika i klub czeka teraz poważny sprawdzian. Trzeba rozegrać to z klasą i w zależności od ustaleń pożegnać się z piłkarzem już teraz, dopiero za rok, a może przedłużyć kontrakt o kolejne 12 miesięcy i zachować doświadczonego Jagielkę w składzie.
Henry i Gerrard
Pożegnanie Henry’ego z Arsenalem miało dwa akty. Pierwszy, kiedy w 2007 roku przechodził do Barcelony, i drugi, kiedy w 2012 powrócił na Emirates na zasadzie wypożyczenia. Kiedy odchodził do drużyny, z którą jeszcze niedawno Arsenal przegrał finał Ligi Mistrzów, pożegnanie wydawało się niepełne. Odchodził do lepszego zespołu, ale z drugiej strony kibice „Kanonierów” wciąż woleliby go nadal oglądać w Londynie. Nie wiedzieli wtedy, że będą jeszcze mieli ku temu okazję.
Na zawsze zapamiętam dzisiejszy wieczór.Thierry Henry
W wyniku trudnej sytuacji kadrowej Arsene Wenger zdecydował się na sprowadzenie swojego byłego piłkarza na dwumiesięczne wypożyczenie. Jak się okazało, stało się to idealnym sposobem na pożegnanie, które kibice zapamiętają na zawsze. 9 lutego 2012 roku Henry zdobył zwycięską bramkę w meczu FA Cup przeciwko Leeds. Stadion oszalał, podobnie zresztą jak sam piłkarz. Typowy dla Francuza strzał zapewniający „Kanonierom” wygraną, David Beckham bijący brawo z trybun i pogrążony w szaleńczej radości Henry – moment, który kibice będą mogli wspominać jeszcze przez wiele lat.
Farewell the Legend Captain, Sir Steven Gerrard! #YNWA pic.twitter.com/6hZBJslPsm
— alex antam turner (@shesyameen) November 25, 2016
Steven Gerrard otrzymał ceremonię pożegnalną godną klubowej legendy. Kibice śpiewający „You’ll never walk alone”, Gerrard z córką w ramionach i piłkarze w koszulkach z numerem 8. Wszystko przebiegło dokładnie tak, jak miało wyglądać. Angielski pomocnik powiedział dość i odpowiednio pożegnał się z klubem z Anfield. Kontrakt wygasł, piłkarz zdecydował się pograć jeszcze 1,5 roku w MLS i zakończył karierę. Obyło się bez pomówień o brak chęci przedłużenia kontraktu ze strony klubu, bez gry przeciwko Liverpoolowi. Nic więc dziwnego, że Gerrard był, jest i będzie tak uwielbiany przez kibiców.
To jak to jest z tymi legendami?
Piłkarzy przez dłuższy okres związanych z jednym klubem mamy coraz mniej. Komercjalizacja piłki nożnej postępuje w zawrotnym tempie, a w futbol pakowane są pieniądze większe niż kiedykolwiek. Chiny, USA, Bliski Wschód – kraje niegdyś pod względem piłkarskim egzotyczne, dziś stają się kierunkiem transferowym obieranym przez wielu zawodników. Czy to źle, że piłkarz chce zarabiać więcej? Oczywiście, że nie. Chęć prowadzenia dostatniego życia, również po zakończeniu kariery, jest dla 99% graczy wystarczającym argumentem dla porzucenia obecnych barw klubowych. Romantycznie postrzegający futbol kibice nie dopuszczają do siebie myśli, że piłkarz to obecnie przede wszystkim zawód i ich ulubiony gracz, w zależności od oferowanej pensji, mógłby zagrać wszędzie. Całowanie herbu i deklarowanie miłości do klubu to ostatnio temat mocno na topie. Praktyki te są już wyświechtane i nikogo nie dziwi piłkarz z Zachodu deklarujący miłość polskiemu klubowi, w którym grał rok. Podobnie było z nieszczęsnym Donnarummą, którego fani Milanu błyskawicznie obwołali przyszłą legendą. Młody piłkarz, chcąc sprostać oczekiwaniom, mówił, że kocha, całował herb, ale gdy pojawiła się perspektywa większych zarobków, wszystko obróciło się przeciwko niemu.
Z drugiej strony, kluby są przede wszystkim biznesem, który ma przynosić zyski. I to zyski, a nie trofea, stoją znacznie wyżej w hierarchii ogromnej większości właścicieli. Bardzo często płacenie pokaźnej pensji 35-letniemu piłkarzowi, który rzadko pojawia się na boisku, nie kalkuluje się bogatym udziałowcom. Kontrakty przedłuża się tylko o rok. Bo co, jeśli złapie kontuzję? Wielokrotnie spadające klubowe gwiazdy stają się balastem, którego trochę głupio się pozbyć, no bo jednak kibice się wkurzą.
Nie dziwmy się więc piłkarzom, którzy ostatnie lata kariery wolą spędzić w Chinach czy USA, regularnie grając i będąc do tego sowicie opłacanym. Jak pokazały ostatnie lata, dla wielu było to optymalne wyjście z trudnej klubowej sytuacji. Nie dziwmy się piłkarzom, którzy idą do klubu, w którym zapłacą im więcej, bo nigdy nie wiadomo, czy nie napotka cię jakaś kontuzja i czy będziesz w stanie ciągle grać na najwyższym poziomie. Doceniajmy za to fakt, że romantyzm w futbolu jeszcze ciągle istnieje i przyszło nam oglądać takich piłkarzy jak Totti, Puyol czy Giggs. Miejmy też nadzieję, że wciąż nierzadkim widokiem będzie piłkarz, którego z czystym sumieniem będzie można nazwać klubową legendą.