Podczas gdy piłkarze angielskich, francuskich, hiszpańskich, niemieckich i włoskich drużyn zaczynają swoje urlopy, ich koledzy zarabiający na chleb w Rosji mają przed sobą jeszcze miesiąc rozgrywania ligowych spotkań. Końcówka pierwszej rundy sezonu Premier Ligi zapowiada się pasjonująco, a przedsmak tych emocji zapewniło w minionym tygodniu czterech napastników.
Gdy w niedzielny wieczór piłkarze CSKA Moskwa zapewnili sobie wygraną w finale Pucharu Rosji nad Ałanią Władykaukaz, szkoleniowiec „Wojskowych” Leonid Słucki mógł podziękować swojej intuicji. Nieco ponad rok wcześniej trener stołecznej drużyny tak długo naciskał na swoich szefów, aż ci wreszcie ustąpili i zgodzili się zapłacić 10 milionów euro za Seydou Doumbię. Były napastnik Young Boys Berno, który w sezonie 2009/2010 wywalczył koronę króla strzelców tamtejszej ekstraklasy, nie potrzebował dużo czasu, aby dać swojej nowej drużynie pierwsze trofeum. To właśnie dwie bramki reprezentanta Wybrzeża Kości Słoniowej dały CSKA Puchar Rosji.
W maju ubiegłego roku działacze stołecznego zespołu po raz pierwszy podali do publicznej wiadomości, że CSKA jest zainteresowane sprowadzeniem Doumbii, rosyjscy dziennikarze sportowi podzielili się na dwa obozy. Jedni wróżyli transferowi Afrykańczyka spektakularną klapę, porównując go do Ouwo Moussy Maazou. Gracz z Nigru furory w CSKA nie zrobił i od półtora roku przebywa na wypożyczeniu: najpierw w Monaco, później w Bordeaux, a obecnie znów w klubie z Księstwa. Inni żurnaliści twierdzili natomiast, że 23-letni snajper będzie lekarstwem „Wojskowych” na problemy z Vagnerem Love. Dziś rację można przyznać tym drugim. Osiem bramek w 17 meczach ligowych, pięć kolejnych trafień w Lidze Europejskiej i cztery w krajowym pucharze – taki bilans musi robić wrażenie.
Bramki Seydou Doumbii dały CSKA Puchar Rosji, natomiast zachowanie jego kolegi z linii ataku, Tomasa Necida, odebrało moskwianom to trofeum. Nie znaczy to, że wynik niedzielnego meczu został unieważniony. Wręcz przeciwnie, ekipa Słuckiego może się cieszyć pierwszym tegorocznym sukcesem. Czeski napastnik, świętując w szatni zwycięstwo nad Ałanią, po prostu zniszczył trofeum. Od pucharu odpadła jego podstawa i zanim cenny przedmiot trafi do klubowego muzeum CSKA, to trzeba go będzie naprawić. Cóż, Necid nie jest pierwszym i nie jest ostatnim piłkarzem, który w ten widowiskowy sposób uszkodził puchar. Może to dobry znak dla Czecha? Wszak ostatnio podobne wpadki przytrafiły się mistrzowi świata Sergio Ramosowi i wicemistrzowi globu Maartenowi Stekelenburgowi.
W czasie gdy Leonid Słucki świętował wygranie pierwszego w swej karierze trofeum, jego kolega po fachu, Luciano Spalletti, był w dużo gorszym nastroju. Szkoleniowiec Zenitu Sankt Petersburg musiał przełknąć gorzką pigułkę, jaką była porażka jego podopiecznych z Tomem Tomsk. Na domiar złego drużyna z Syberii triumfowała głównie dzięki dwóm napastnikom, Jewgienijowi Starikowowi i Maksimowi Kanunnikowowi, wypożyczonym do Tomska właśnie z Zenitu.
Gdyby Spalletti umiał przewidywać przyszłość, nie oddałby lekką ręką dwóch graczy z linii ataku do Toma. Wszak obecnie włoski trener ma do dyspozycji dokładnie tylu zdrowych napastników: Danko Lazovicia i Aleksandra Bucharowa. O ile Serb spisuje się bardzo dobrze i ma na swoim koncie już sześć trafień w lidze, to nad dorobkiem strzeleckim Rosjanina należy spuścić zasłonę milczenia. Jedna bramka w dziewięciu spotkaniach – taki wynik nie przystoi graczowi, za którego zapłacono 12 milionów euro.
Kanunnikow i Starikow nie kosztowali klubu znad Newy nawet ułamka tej kwoty. Ten pierwszy trafił do młodzieżowej drużyny Zenitu przed trzema laty i w zeszłym sezonie rozegrał tuzin spotkań w pierwszym zespole. Reprezentant rosyjskiej młodzieżówki grał jednak mało i działacze ubiegłorocznego mistrza Rosji zgodzili się go wypożyczyć do Tomu Tomsk. W sobotnim meczu Kanunnikow pokazał swoim starszym kolegom z Zenitu, jak powinno się dobrze dośrodkowywać, tak aby ułatwić partnerowi z drużyny zdobycie gola głową. Nie trzeba chyba dodawać, że strzelcem tej bramki był Starikow.
Wychowany w Stanach Zjednoczonych zawodnik nie miał okazji grać w drużynie prowadzonej przez Luciano Spallettiego. W lipcu 2010 roku Włoch uznał, że Starikow nie jest mu potrzebny i zezwolił na jego roczne wypożyczenie do Tomu. 10 miesięcy później napastnikowi rodem z Odessy nadarzyła się okazja do rewanżu na swoim byłym trenerze. Najpierw 22-latek strzelił bramkę po strzale głową, a później wydatnie przyczynił się do trafienia Pawła Gołyszewa. W obu tych sytuacjach Starikow wykorzystał błędy Bruno Alvesa. Tajemnicą Portugalczyka, który ma 190 cm wzrostu, pozostanie fakt, jakim cudem przegrał pojedynek główkowy z graczem niższym o ponad 15 centymetrów.
Rzecz jasna, nie tylko wyżej wymieniona czwórka znajdowała się w kręgu zainteresowań mediów za naszą wschodnią granicą. Wiele wskazuje na to, że już wkrótce z Premier Ligą może pożegnać się Welliton, którym interesuje się niemiecki VfL Wolfsburg. Jak jednak widać chociażby na przykładzie Vagnera Love i Seydou Doumbii, natura nie znosi próżni. Jeśli nawet Brazylijczyk pożegna się ze Spartakiem Moskwa, to wkrótce kibice „Miaso” będą mieli nowego bramkostrzelnego idola.