O niepowodzeniach w trzeciej lidze hiszpańskiej. O tęsknocie za Krakowem. O pracy w Wiśle. O chęci powrotu do Polski. O wyjątkowym nosie do piłkarzy. O trenerskim bezrobociu. O błędach z przeszłości. O pieniądzach. O Marzenie Sarapacie w gorzkich słowach. O stanie polskiej piłki i myśli szkoleniowej również. O szacunku i jego braku. O wspomnieniach. Tych dobrych i tych złych. O wykorzystanej szansie. Po prostu – chwila z Kiko Ramirezem.
Jestem pewien, że nie tak Kiko Ramirez wyobrażał sobie swój powrót na trenerską ławkę.
Zdecydowałem się zaakceptować ofertę Sabadell, ponieważ czuję do niego dużą sympatię – zarówno klubu, jak i piłkarzy. Cóż, pokładano we mnie spore nadzieję, jednak borykaliśmy się z kilkoma problemami wokół drużyny. Przede wszystkim nie było możliwości pozyskania nowych zawodników. Wyszło, jak wyszło.
76 dni, 11 meczów rozegranych, 1 zwycięstwo, 4 remisy, 6 porażek – Pańskie rezultaty w Sabadell. Co poszło nie tak?
Wszystko po trochu. Krótka kadra zawodników, a ponadto nie omijały nas wszelkiej maści wykluczenia za kartki czy też kontuzje. Spotkania u siebie, w których znacznej przewagi nie potrafiliśmy ostatecznie zamienić na trzy punkty. Szczęście ewidentnie nam nie towarzyszyło. Z kolei w meczach na wyjeździe drużyna nie prezentowała tak wysokiego poziomu jak na własnym boisku. Terminarz również nie był sprzyjający – mecze z zespołami z czubka tabeli bądź rezerwami klubów z Primera Division, jak: Barcelona, Villarreal, Espanyol, Valencia. Myślę, że chłopcy zasłużyli na zdecydowanie więcej. To wielka szkoda, ponieważ ostatnimi czasy grali naprawdę dobrze.
Tęskni Pan za pracą w Krakowie?
Bez dwóch zdań. Przeżyłem tam bajeczny okres w swoim życiu, zebrałem wiele doświadczeń. Zawsze z dumą powtarzam, że pracowałem w Wiśle, utytułowanej i wielkiej drużynie. Chociaż obecnie klub nie znajduje się w swoim najlepszym momencie, to głęboko wierzę, że w najbliższej przyszłości powróci na miejsce, które mu się należy.
Jeśli pewnego dnia otrzymałby Pan ofertę powrotu do Wisły, jak rozumiem, bez wahania przyjąłby ją?
Oczywiście, że tak. W Krakowie zostawiłem znajomych, przyjaciół. Miasto i klub, rzecz jasna, bardzo przypadły mi do gustu. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że polski rynek dla trenera pochodzącego z Hiszpanii jest bardzo wymagający.
Po zwolnieniu z funkcji szkoleniowca Wisły otrzymał Pan propozycje z innych polskich drużyn?
Tak, wpłynęły do mnie takie oferty. Tym, co stało na przeszkodzie, była umowa wiążąca moją osobę z Wisłą, która po zwolnieniu nie została ze mną rozwiązana. Cały problem trwał zbyt długo (podpisanie porozumienia miało miejsce w październiku zeszłego roku – przyp. red.). W tamtym czasie to nie był klub transparentny, co szkodziło mi podwójnie. Cieszę się, że aktualnie Wisła jest zarządzana przez osoby, które nie mają niczego do ukrycia, które – mówiąc wprost – znają się na rzeczy.
Z pewnością obserwował Pan uważnie ostatni kryzys z przełomu roków w Wiśle nie tylko z racji dobrych wspomnień, jakich tutaj doświadczył, lecz także z powodu o wiele bardziej materialnego. Wpływają na Pańskie konto pieniądze, które klub jest dłużny?
Podpisaliśmy porozumienie, na mocy którego wydłużyłem okres spłaty wszystkich należności. Oczywiście, nie jest to mała kwota, jednak począwszy od stycznia, Wisła wywiązuje się ze swoich zobowiązań względem mnie. Klub aktualnie znajduje się w dobrych rękach.
To dlatego że, jak Pan już wspomniał, klubem zarządzają odpowiedni ludzie. Marzena Sarapata do takiego grona osób nie należy. Zgodzi się Pan?
Całkowicie. Wisła za mojej kadencji nie była instytucją przezroczystą, a ultrasi w dużym stopniu się do tego przyczynili, szkodząc klubowi. Uważam, że Wisła w dniu dzisiejszym to klub, w którym władzę sprawują ludzie kochający piłkę nożną, ludzie mający kontakty w wielkich polskich klubach, ludzie, którzy są najzwyczajniej w świecie uczciwi.
Był Pan świadomy podczas pobytu tutaj, co tak naprawdę dzieje się w klubie?
Domyślałem się. Na co dzień nie miałem z tym styczności ze względu na jednostki treningowe i rozgrywane spotkania. Dało się jednak odczuć, że klub jest zarządzany nie do końca tak, jak powinien.
Gdyby mógł Pan przenieść się w czasie, zrobiłby Pan coś inaczej?
Nie, postąpiłbym dokładnie w ten sam sposób. Myślę, że dzięki moim działaniom Wisła naprawdę dużo zyskała. Gdy pieniędzy w kasie klubowej pieniędzy było jak na lekarstwo, tanio zakontraktowaliśmy wielu piłkarzy z trzeciej ligi hiszpańskiej. Z biegiem czasu okazało się, że mimo gry na niskim poziomie rozgrywkowym w Polsce potrafią zrobić różnicę. Wszyscy. A to przecież nie jest łatwe. Zawodnicy bez polskiego paszportu, przyjeżdżając tutaj, zwykle potrzebują nieco czasu na aklimatyzację, by pokazywać się z jak najlepszej strony. I nam się to udało zrobić w krótkim czasie. Piłkarze pozyskani z inicjatywy mojej czy Manuela Junco udowodnili, że są pożyteczni nie tylko na boisku, ponieważ dzięki ich sprzedaży Wisła zyskała jakże ważne, w obliczu problemów, pieniądze.
W pełni się zgadzam. Mimo to po Pańskim zwolnieniu pojawiło się wiele niezbyt przychylnych głosów, wręcz zarzutów w Pańską stronę. Pierwszy z nich: Kiko Ramirez nie mówi po angielsku. Drugi: mało atrakcyjny styl gry i zbyt duża zależność od Carlitosa. Ale nikt nie może Panu zarzucić jednej rzeczy – Kiko Ramirez posiada niezłego nosa do piłkarzy. W końcu wspomniany już Carlitos, Llonch, Velez czy Cuesta to przecież Pańska zasługa.
Nie tylko moja. To zasługa Manuela Junco oraz ich konsekwentnej pracy. Wracając – język polski w niczym nie przypomina języka angielskiego. Dla nas, Hiszpanów, to bardzo trudny język do opanowania. Mimo to nie było między mną a zawodnikami problemów komunikacyjnych dzięki tłumaczeniom Goncalo Feio, który świetnie przekazywał to, co miałem do powiedzenia. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem o topornej grze. Według mnie rozegraliśmy kilka, jak nie więcej, naprawdę atrakcyjnych dla oka spotkań. Należy pamiętać, że przez dłuższy okres zmagaliśmy się z istną plagą kontuzji, co w futbolu nie zdarza się często. Wszyscy piłkarze z Hiszpanii przebywali na leczeniu w tym samym czasie. Niemniej jednak po czterech pierwszych kolejkach plasowaliśmy się na pierwszym miejscu. Ponadto w dniu mojego zwolnienia Wisła znajdowała się zaledwie trzy punkty od pozycji lidera. Takie są liczby. Myślę, że przy odrobinie cierpliwości Wisła pod moją wodzą walczyłaby o mistrzostwo. Jestem o tym całkowicie przekonany. Pragnę nadmienić, że Wisła w bieżącym sezonie przegrała więcej niż trzy mecze z rzędu, lecz obecny trener jest obdarzony wielkim zaufaniem. Coś, czego ja w Krakowie nie miałem. Dla przykładu – konfrontacja z Górnikiem Zabrze, ówczesnym liderem, w której VAR odegrał kluczową rolę. Choć zaprezentowaliśmy się z dobrej strony, w ostatecznym rozrachunku przegraliśmy. Kolejny mecz, a zarazem mój ostatni, to spotkanie z Wisłą Płock. Zanotowaliśmy trzy czy cztery słupki i ponownie musieliśmy uznać wyższość rywali, którzy zdobyli zaledwie jedną bramkę więcej od nas. Wystarczyły dwa mecze, by mnie zwolnić. A przecież wystarczyło choć trochę uzbroić się w cierpliwość. Myślę, co zresztą okazało się samoistnie z biegiem czasu, że decyzja o zwolnieniu mojej osoby była niesłuszna. Wisła finalnie nie zakończyła sezonu na miejscu, w jakim ją zostawiłem. Powtórzę to jeszcze raz – przy odrobinie cierpliwości, zaufania i mniejszej nerwowości podczas podejmowania decyzji ta drużyna z zawodnikami, o których wspomniałeś, walczyłaby pod moją wodzą o tytuł mistrzowski.
Czuje Pan dumę, widząc aktualne wyczyny Carlitosa w Legii, Lloncha na holenderskich boiskach czy Veleza i Cuesty stale występujących w wyjściowej jedenastce Arisu Saloniki?
Oczywiście! Czuję dumę także ze względu na bramkostrzelnego Kolara oraz Bashę, który na szczęście dla Wisły jest zdecydowany przedłużyć swoją umowę. Wszyscy wymienieni piłkarze zawitali w Krakowie za czasu mojego i Manuela Junco. Uważam, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Zakontraktowaliśmy takich zawodników w epoce kryzysu, kiedy klubowa kasa niemal świeciła pustkami i o stałym budżecie na transfery można było jedynie śnić, a wynagrodzenie wypłacane było ze sporymi opóźnieniami. To naprawdę trudne, dlatego do spółki z Manuelem mam niemałe powody do dumy.
Czy między polską ekstraklasą a drugim lub trzecim poziomem rozgrywkowym w Hiszpanii zachodzi duża różnica? Piłkarze, którzy tam nie wyróżniają się niczym, tutaj w mig zostają gwiazdami ligi.
W ogóle cały Półwysep Iberyjski – zarówno Hiszpania, jak i Portugalia – jest pełen klasowych piłkarzy, dobrze wyszkolonych technicznie, kreatywnych, z wyobraźnią i pomysłem na grę. Nie może więc dziwić, że przyjeżdżając do Polski, dobrze sobie radzą. Cracovia ma w swoich szeregach Airama Cabrerę, który przyszedł z Extremadury i świetnie się prezentuje. Barwy Górnika wciąż przywdziewa Angulo i nadal nie zapomniał, jak strzelać bramki, będąc jego najskuteczniejszym zawodnikiem. Równie dobrze grają Badia, który występuje w Piaście, oraz jeszcze inny Hiszpan, którego nazwiska nie mogę sobie teraz przypomnieć…
… Jorge Felix.
Właśnie. Druga czy trzecia liga hiszpańska to jak najbardziej rynek, który Polacy powinni dokładnie przefiltrować. O pierwszej nie wspominam, gdyż to zupełnie inny pułap cenowy. Według mnie polskie kluby powinny iść tą drogą, ponieważ Hiszpanie w Polsce pokazują się z dobrej strony.
Myślał Pan pewnego dnia, by przekwalifikować się z trenera na skauta odpowiedzialnego za wyłapywanie jakościowych zawodników? Bez zbędnej wazeliny i będąc zupełnie szczerym, jest Pan w tym naprawdę dobry.
Cóż, pomogłem wielu zawodnikom. Pomogłem tutaj, w Hiszpanii, pomogłem i tam, poza granicami kraju. Jest wielu piłkarzy rozsianych po całej Europie, którym w mniejszym lub większym stopniu doradziłem wybór najlepszej dla nich opcji transferowej. Zresztą to jest twardy orzech do zgryzienia. Trzeba znać rynek, trzeba znać ludzi, trzeba mieć pewne wyczucie sytuacji, a we wszystkim umieć znaleźć kompromis. W Wiśle postępowałem według tych zasad. Przewinęło się kilku graczy, z których musieliśmy zrezygnować, ponieważ źle znosili chłód, jaki panuje w Polsce, tutejszy sposób żywienia, odległość od rodziny. Zawsze szukaliśmy zawodnika o określonym profilu. Mam na myśli takiego, który nie boi się podjąć ryzyka, wyjechać z dala od ojczyzny, który ma chęci stale się rozwijać. Tak było w przypadku Carlitosa, Pola Lloncha, Frana Veleza – który swoją drogą otrzymał ostatnio bardzo poważną ofertę przejścia do Olimpiakosu Pireus – Juliana Cuesty i innych piłkarzy. Żeby zostać skautem, musisz naprawdę dużo się uczyć, ale przede wszystkim mieć oko, pewien filtr, dzięki któremu odróżnisz dobrego gracza od słabego.
Obok wielu słusznych decyzji przytrafiło się Panu kilka chybionych. Odnoszę się do transferu Ze Manuela, który mimo mocnego CV w Polsce totalnie się nie zaadaptował.
Dokładnie. Nigdy nie możesz być pewnym, który zawodnik zaaklimatyzuje się, a który nie. Przyczyn jest wiele i przeważnie nie masz na nie większego wpływu. Albo nie przypadnie mu do gustu kraj, albo nie będzie gotów pod względem mentalnym, choć fizycznie będzie starannie przygotowany do gry. Przerabiał to Real Madryt, przerabiała to Barcelona oraz przerabiała to Wisła. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Bez wyjątków.
Jak bardzo problemy finansowe Wisły wpływały na pracę w klubie?
Przede wszystkim odczuwałem to z dnia na dzień, gdy musiałem nieustannie przekonywać zawodników. Wielu z nich chciało stąd wyjechać, ponieważ brakowało im pieniędzy, co przekładało się na chociażby brak możliwości opłacenia mieszkania. Wspólnie odbyliśmy wiele rozmów i spotkań na ten temat. Uważam, że szefostwo robiło wielką krzywdę drużynie. Najpierw włodarze składali obietnice mówiące o tym, że otrzymamy pieniądze już następnego tygodnia, po czym te pieniądze na konto nie wpływały w deklarowanym terminie. I to właśnie najbardziej szkodziło – kłamstwo. Mimo to każdy pracował jak profesjonalista, a wspomniane problemy zbliżyły zespół do siebie. Solidarnie pomagaliśmy sobie pod względem materialnym. Myślę, że wraz z Radkiem, Kazikiem, Goncalo Feio, Jordi Jodarem dobrze poradziliśmy sobie z zaistniałą sytuacją, potrafiliśmy zareagować. Byliśmy niczym rodzina. Tak, rodzina to dobre określenie. Świetnie się dogadywaliśmy, bariera językowa nie istniała, poznaliśmy się lepiej jako osoby. Paradoksalnie problemy finansowe nie przełożyły się na dyspozycję na boisku. Wręcz przeciwnie. W moim pierwszym sezonie udało się nam zakwalifikować do grupy mistrzowskiej, natomiast drugi – mimo licznych urazów – rozpoczęliśmy z przytupem, będąc liderem po czterech kolejkach, a w późniejszym czasie oscylowaliśmy wokół czubka tabeli. Z tego powodu zwolnienie zabolało mnie podwójnie.
W obliczu trudnej sytuacji był Pan względem piłkarzy bardziej psychologiem aniżeli szkoleniowcem.
W pełni się zgadzam. Nic dodać, nic ująć.
Co porabia trener na bezrobociu?
Śledzi futbol, po prostu. Ponadto bacznie przygląda się temu, co dzieje się na rynku, aby nie wypaść z obiegu i w dogodnym momencie wykorzystać nadarzającą się ofertę. W wolnych chwilach, których ma aż nadmiar, uczy się i wyciąga wnioski z popełnionych błędów po to, ażeby być przygotowanym w każdej chwili do podjęcia pracy. Osobiście uważam, że aktualnie jestem lepszym trenerem niż przed dwoma laty, ponieważ analizuję swoje czyny oraz posiadam większy bagaż doświadczeń.
To prawda, że Wisła Płock była zainteresowana Pańskimi usługami po zwolnieniu Kibu Vicuny?
Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, by ponownie zdobyć angaż w ekstraklasie. Wisła Płock to obok Arki Gdynia drużyna, która bardzo mi się spodobała. Myślę, że na dzień dzisiejszy nie miałbym problemów, by objąć nadmienione zespoły. Zresztą już mówiłem, że polski rynek jest niezwykle trudny dla obcokrajowców. W Hiszpanii wszystko porusza się w zupełnie inny sposób. U nas masz większy komfort. Jakikolwiek trener, gdy zostaje mu powierzony dany klub, ma pełną swobodę pracy i nie musi się obawiać o swoją posadę. W Polsce jest zgoła inaczej. Jeśli się nie mylę, obecnie w ekstraklasie pracują trenerzy, którzy w przeszłości trenowali więcej niż dwie drużyny z tej samej ligi. To sprawia, że dla nas, Hiszpanów, to bardzo wymagający rynek. Nie bez powodu aktualnie na ławkach trenerskich w Polsce jest bardzo mało szkoleniowców z zagranicy. Nie wytrzymują długo. Mam jednak nadzieję, że któregoś dnia będzie mi dane znów trenować polski klub. Nieważne który. Wisła Płock, Lech Poznań, Arka Gdynia… Mówię o drużynach, które niedawno dokonywały roszad na stanowisku trenera.
Czy można powiedzieć, że to jedna z przyczyn, dla których polskie drużyny już od pewnego czasu nic nie znaczą w europejskich pucharach?
W Polsce nie ufa się obcokrajowcom. Co prawda piłkarze zagraniczni udowodnili swoją wartość na polskich boiskach, lecz z mojego punktu trenerzy są traktowani jak wrogowie. Spójrz – 30 lat temu, gdy w Barcelonie zawitał Johan Cruyff, hiszpańskie drużyny były prowadzone niemal wyłącznie przez obcokrajowców. Anglików, Holendrów, Argentyńczyków, Brazylijczyków, Włochów. Real Madryt wygrał trzy razy z rzędu tytuł Ligi Mistrzów. Kto był trenerem? Francuz. W Hiszpanii trener jest trenerem. W Polsce trenerom w ogóle się nie ufa. Z każdym dniem mniej, ale jednak. Lubicie hiszpańskich piłkarzy, nie lubicie za to hiszpańskich trenerów. Nie tylko zresztą Hiszpanów. Nikt nie bierze pod uwagę faktu, że trener z Hiszpanii czy Portugalii może sprowadzić ciekawych zawodników ze swojego rodzimego kraju. To sprawia, że poziom polskiej ligi nie stoi na takim poziomie, na jakim wielu by tego oczekiwało. Należy usiąść i zastanowić się, dlaczego drużyny z państw położonych obok Polski mają swoich reprezentantów w Lidze Mistrzów. Nawet malutki Cypr ma! Polacy – niestety – cierpią na deficyt zespołów na europejskim standardzie, choć Wasza drużyna narodowa jest wśród najlepszych na świecie.
Wynika z tego, że problemem nie są ani piłkarze, ani trenerzy, ale ludzie odpowiedzialni za zarządzanie klubami.
To prawda. Nie darzą zaufaniem. Uważają, że trener z zagranicy chce ich oszukać w każdym nadarzającym się momencie. W Polsce ufa się piłkarzom, trenerom nie. Liczę na to, że prezes polskiego klubu, który ma ambicje, przygotuje plan rozwoju w oparciu o elementarne zasady piłki nożnej i współpracy. Mam nadzieję, że kiedyś w Polsce osoby decyzyjne przestaną patrzeć na narodowość wpisaną w paszporcie, a zaczną działać na rzecz dobra futbolu.
Mówi to Pan w oparciu o doświadczenia wyniesione z pracy z Marzeną Sarapatą?
Szczerze? Marzena Sarapata była na stanowisku prezesa, choć kompletnie nie miała pojęcia o piłce nożnej i o tym, co się w klubie dzieje. Nie wiedziała i podejrzewam, że wciąż nie wie, jak funkcjonuje futbol. To nieporozumienie. Totalnie brakowało jej doświadczenia. Mówiąc wprost – nie nadaje się do takiej pracy.
Jakie jest Pana najlepsze wspomnienie związane z Wisłą?
Najlepsze… nie ma takiego. Nie wiesz, jak bardzo cieszę się z tego, że przychodząc, byłem totalnym odludkiem, którego nikt nie rozumiał, a pracę zakończyłem jako pełnoprawny członek wielkiej, wiślackiej rodziny. Ludzie, kibice, klub, słowem – wszystko. Wszystko wspominam najlepiej.
Było najlepsze, musi być i najgorsze.
Dzień po meczu z Wisłą Płock, po którym zostałem zwolniony. Naprawdę źle to przeżyłem wspólnie z rodziną. Będąc trenerem, bez przerwy masz z tyłu głowy myśl, że któregoś dnia pożegnasz się z prowadzoną drużyną. Musisz zawsze być przygotowany na tę chwile. Mimo to odwołanie mnie z funkcji trenera Wisły było dla mnie dużym ciosem. Spędziłem dziesiątki, setki godzin, pracując w Krakowie, a pożegnanie odbyło się w sposób, jak by to ująć, bardzo radykalny.
Na koniec chciałbym, by odpowiedział Pan, używając tylko dwóch słów: tak lub nie. Wisła Kraków była dla Kiko Ramireza życiową szansą i wykorzystał ją w stu procentach.
Tak.
Na pewno?
Tak.
Mega wywiad