Katarzyna Ziobro: „Nie lubię stać w cieniu, wolę ciepło” (WYWIAD)


M.in. o pracy prezesa klubu, biznesie, ambicjach, kobietach i samej sobie – Katarzyna Ziobro, prezes Ślęzy Wrocław

28 stycznia 2020 Katarzyna Ziobro: „Nie lubię stać w cieniu, wolę ciepło” (WYWIAD)
ŚlęzaWrocław.pl

„Po damie ślad nie zostanie, a parszywą babę z charakterem wielu wspomni” – to jedno ze zdań, które można znaleźć pod zdjęciem prezes Ślęzy Wrocław w mediach społecznościowych. Mediach, dzięki którym postać naszej rozmówczyni rozbrzmiewa nie tylko we Wrocławiu, ale również w całej Polsce. Dzisiaj bowiem obok słowa „Ślęza” stawia się dwa inne: Katarzyna Ziobro, o której na wstępie trzeba powiedzieć tyle, że to kobieta z charakterem. Przełamująca wiele stereotypów i stojąca na czele najstarszego klubu w stolicy Dolnego Śląska. Co ważne, z dużym powodzeniem i jeszcze większymi ambicjami.


Udostępnij na Udostępnij na

Jaką osobą jest prezes Katarzyna Ziobro? Na czym polegają trudy jej pracy? O co chodzi w klubowym biznesie? Jakie jest miejsce kobiet w sporcie zdominowanym przez mężczyzn? Jakim klubem ma zostać docelowo Ślęza Wrocław? Jak przedstawia się relacja klubu ze Śląskiem? O tym (i nie tylko) przeczytają Państwo w poniższej rozmowie. Niekiedy przepełnionej śmiechem, bo – cytując słowa Pani Prezes – „nie da się wszystkiego brać na poważnie.”

Koszykówka czy piłka nożna?

Piłka nożna.

Dlaczego?

Dlaczego nie? (śmiech)

Dlaczego piłka nożna? (śmiech)

(Śmiech) Koszykówką tak nigdy wcześniej się nie interesowałam, absolutnie nigdy. Gdy zaczynałam pracę w klubie, zaczynałam właśnie od niej. Pamiętam swój pierwszy mecz… Stałam pod ścianą przy boisku i myślałam, że nie wytrzymam do końca widowiska. Po chwili sobie uświadomiłam, że przecież mam cały sezon przed sobą. A teraz? Zwariowałam na punkcie koszykówki, wiele rzeczy potrafię już w niej rozróżnić. Wychowałam się jednak na piłce i trudno jest ją zdetronizować.

Skąd to zamiłowanie? Czy to była typowa historia „tata zabrał mnie na mecz”?

Tak, tak. I może nie tyle zabrał mnie na mecz, co tata imał się różnych sportów, mniej lub bardziej profesjonalnie. A kiedy przeszedł już na ten poziom mniej profesjonalny, grywał w piłkę nożną i zabierał mnie na mecze. Czy to domowe, czy wyjazdowe, więc zawsze gdzieś z nim byłam. Tak to właśnie się zaczęło.

Jaką rolę w rozwoju pasji odegrał Celtic Glasgow? Czy może on pojawił się dopiero później?

(Śmiech) Tak, Celtic był dużo dużo później i jest jako „jeden z”. Na samym początku to był Juventus, jestem też po stronie Realu Madryt, nie Barcelony (śmiech). Moim „number one” jest jednak Chelsea i nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Tak po prostu jest.

Bardzo zróżnicowane sympatie.

Tak, zgadza się, ale to pokazuje, że nie idę po jakiejś linii ideologicznej. Czyli jeśli np. jakiś piłkarz szedł do innego klubu, to moja miłość za nim (śmiech). Wracając do Celticu, polecam każdemu żeby zobaczyć, żeby usłyszeć derby Glasgow… To coś niesamowitego.

Zdecydowanie inna bajka w porównaniu do polskiej piłki. Szczególnie, jeśli chodzi o poziom emocji.

Zdecydowanie tak, chociaż w Polsce zdarzają się takie wydarzenia, które warto obejrzeć. Jest to też inna bajka w stosunku do jakichkolwiek innych derbów w Europie. Dla mnie porównywalne do nich są tylko starcia Boca Juniors z River Plate i coś, czego jeszcze nie widziałem, czyli mecze w Iranie. Ale tam mnie niestety nie wpuszczą (śmiech).

A przechodząc już do spraw poważniejszych, jakie były Pani plany na przyszłość w momencie, gdy pojawiła się nauka w Wyższej Szkole Fizjoterapii? Bo domyślam się, że prowadzenie klubu do nich nie należało.

(Śmiech) Absolutnie nie chodziło mi to po głowie, a fizjoterapia pojawiła się przez przypadek. Nie wchodząc w szczegóły, skończyłam ten kierunek, ale przez całe studia tak naprawdę wiedziałam, że nie jest to moja droga. Zaraz po studiach założyłam własną firmę, później prowadziłam klub fitness, a do Ślęzy trafiłam przez przypadek. Całe moje życie było związane ze sportem, ale nigdy nie myślałam o pracy w klubie sportowym.

W Ślęzie pracuje Pani Prezes od 2013 roku. Minęło zatem ponad pół dekady, stąd pytanie: jaki to był czas? Pod względem życiowej nauki?

Gdybym mogła cofnąć się do momentu podejmowania decyzji o zostaniu prezesem, mając dzisiejsze doświadczenia… Nie zrobiłabym tego (śmiech). Poniosła mnie wtedy chyba młodzieńcza fantazja i nie miałam świadomości, na co się piszę. Nie żałuję tej decyzji, ale zdecydowanie lepszą drogą byłoby pracować u boku doświadczonego menadżera, który zna realia sportu i przy którym mogłabym się uczyć. Bo tak naprawdę wszystko musiałam poznawać sama, błądząc czasem we mgle.

I oczywiście miałam wokół siebie doświadczonych przedsiębiorców, na których zawsze mogłam i mogę liczyć. Nigdy nie odmówili mi pomocy w rozwiązaniu jakiegoś problemu. Zawsze mogłam się poradzić i skorzystać z ich wielkiej wiedzy oraz doświadczenia. Sporo rzeczy robiłam jednak też „na czuja”. Mając dzisiejsze doświadczenie pewnie wiele rzeczy zrobiłabym inaczej, a przez to dzisiaj może bylibyśmy w zupełnie innym miejscu jako klub. Czasu jednak nie da się cofnąć, a ja staram się wyciągać wnioski na przyszłość.

Czyli był to skok na głęboką wodę pod każdym względem.

Zdecydowanie.

Skok na głęboką wodę, który na przestrzeni lat dał pewną sumę doświadczeń, tworząc określoną osobę. Gdyby zatem dostała Pani Prezes pytanie pt. „Jaką osobą jest dzisiaj Katarzyna Ziobro?”,  jak brzmiałaby odpowiedź?

Zmęczoną (śmiech).

Mecząca praca? (śmiech)

Wie Pan, gdybym nie lubiła tego, co robię, pewnie już dawno bym tę pracę rzuciła. W wielu firmach, a szczególnie w takiej branży jak nasza, jest momentami naprawdę bardzo ciężko. Jesteśmy uzależnieni od podmiotów zewnętrznych, sami nie produkujemy pieniędzy. Produkujemy emocje, które staramy się sprzedać, a to nie jest proste zadanie. Do tego, jak to w dużych firmach, dochodzi całe mnóstwo problemów czysto ludzkich.

Aby coś osiągnąć, trzeba się prawdziwie zaangażować. To nie jest nie tylko czas potencjalnych ośmiu godzin dziennie, a również kolejnych cztery i kolejnych. Do tego weekend. Ta praca tego wymaga. Czasami bywa tak, że efekty nie przychodzą. I coś się nie udaje przez jeden rok, potem kolejny i kolejny. Dlatego trzeba mieć w tej pracy bardzo dużo wiary i zaparcia, żeby po prostu przetrwać. Z tego właśnie względu mówię o zmęczeniu.

Czyli standardowy tydzień pracy Pani Prezes jest wypełniony po brzegi pracą, a bycie prezesem klubu to coś więcej niż pełny etat.

Nie da się inaczej i myślę, że nie jestem wyjątkiem. Każda osoba, która prowadzi firmę, ma nienormowany czas pracy. A do tego dochodzą jeszcze mecze.

Nie tylko piłki nożnej, bo również koszykówki.

Tak, czyli jeszcze weekendy (śmiech).

Także praca 24/7 (śmiech).

Na szczęście jest jeszcze jakiś czas dla siebie. Da się go wygospodarować. Ale trzeba mieć świadomość, że skończyły się czasy 8-godzinnej pracy, zamykało się drzwi za sobą i miało się wszystko w nosie. Taka jest specyfika tej branży i jeśli ktoś chce w niej pracować, musi być tego świadomy. Że np. weekendu wolnego nie będzie przez najbliższy miesiąc z różnych powodów.

W Pani przypadku ta specyfika ma dodatkowy wymiar. Ten kontrowersyjny, o który wiele razy została Pani Prezes pytana, ale ja to pytanie nieco zmodyfikuję: czy zdaniem Pani Prezes kobiety są w stanie odgrywać większą rolę na takich stanowiskach jak prezes klubu piłkarskiego? W Polsce wciąż istnieje pewna dyskryminacja i jeśli chodzi akurat o to stanowisko, liczbę kobiet możemy policzyć na palcach dwóch rąk.

Kobiety muszą chcieć wziąć te stanowiska. Ja wychodzę z takiego założenia, że niezależnie od tego, czy jestem kobietą, czy mężczyzną, jeśli mam predyspozycje do wykonywania zawodu i mam pasję, co to za różnica? Dzisiaj rzeczywiście jest tych kobiet mało w sporcie, ale dlatego, że kobiety mniej się nim interesują. Niezależnie jednak czy przebywam w środowisku zdominowanym przez kobiety, czy mężczyzn, nie mam problemu z odnalezieniem się.

Nawiązując do słów, które Pani Prezes przed chwilą powiedziała, przywołam pewien cytat z 2018 roku.

Pewnie jakaś moja głupota (śmiech).

W żadnym razie, to naprawdę mądra wypowiedź: „Gdy jest jakiś problem, staram iść prosto w kierunku jego rozwiązania. Z mężczyznami jest trochę inaczej. Oni często zajmują się innymi, w danym momencie nieważnymi tematami pobocznymi”. Co dokładnie Pani Prezes miała na myśli?

Tego nie powiedziałem jednak w głupi sposób (śmiech). Te słowa odnosiły się do sportu. Jestem oczywiście jego fanką, ale kiedy przychodzę do pracy, znając wynik meczu – wyłączam się z tego, nie obchodzi mnie to dłużej niż czas trwania meczu. Następny mecz jest za tydzień i jak on będzie wyglądał, to jest rola trenera i on się tą kwestią zajmuje. A ta wypowiedź nawiązuje do moich pierwszych obserwacji po tym, jak zaczęłam pracować w sporcie. Bardzo często analiza sportowych osiągnięć dominowała w tygodniu, przez co naturalnym było to, że na pracę dotyczącą biznesu nie zostawało zbyt wiele czasu. Takie rozmowy nie są złe, ale nie mogą stanowić 80% czasu pracy.

Są po prostu nie w czas.

Tak, czasami trzeba sobie powiedzieć „okej, fajnie, przegraliśmy lub wygraliśmy, chwila dyskusji i koniec”. A często zauważałam rozkładanie na czynniki pierwsze każdego spotkania. Nie dla tego mamy rewelacyjnych trenerów, żeby ci ludzie się tym zajmowali. Czy w koszykówce, czy w piłce nożnej.

Kolejny cytat: „Nie ingeruję w sprawy sportowe. Zajmuję się biznesem”. Czy rzeczywiście tak to wygląda? W myśl pewnego rodzaju kobiecej intuicji nie kusi Panią Prezes, żeby zaingerować w sprawy sportowe?

Absolutnie nie. To się nie zmieniło i się nie zmieni. Po pierwsze: ja się na tym nie znam. I gdybym wybrała trenerowi skład, to proszę mi uwierzyć, warto byłoby przyjść na taki mecz, bo nie wiadomo, co by z tego wyszło. Po drugie: mamy fachowców. Po to są zakresy obowiązków w każdej firmie, żeby ludzie robili to, co do nich należy i to na czym się znają. Mamy najlepszych fachowców, jakich moglibyśmy sobie wymarzyć na stanowiskach trenerów. Jedyny moment, w którym się wtrącam, jest wtedy, gdy pojawiają się problemy, które wymagają mojego udziału. Zdarzają się spory, nieporozumienia. Czasem trzeba, aby ktoś bezstronny wysłuchał sprawy, rozładował emocje, które gdzieś się gromadzą. Do tego jestem ja.

Mówi Pani Prezes o tym, że na sporcie nie zna się zbyt dobrze, ale rozumiem, że wie, na czym polegaspalony”?

Nie wiem, ponieważ pilnuję patelni. A tak na poważnie, piłka nożna to moja codzienność, oglądam ją z trybun, oglądam w domu. Koszykówkę też oglądam, ale mniej rozumiem, choć jest coraz lepiej. A wracając do mojej wiedzy, ja ją posiadam, ale ona ma się oczywiście nijak do wiedzy trenerskiej.

Chciałbym jeszcze dopytać o kwestie biznesu. Ma Pani Prezes jakiś konkretny model zarządzania klubem?

Zabrzmi to może górnolotnie, ale moja podstawowa zasada to uczciwość i szacunek do ludzi. Mój tata zawsze powtarzał, że najważniejsze jest to, żeby każdego wieczoru móc spokojnie spojrzeć w lustro, a później z tym samym spokojem przespać noc. Właśnie tata jest dla mnie wielkim wzorem do naśladowania. Jest do granic możliwości uczciwym człowiekiem i drugi człowiek jest zawsze dla niego priorytetem. Zawsze nad jakieś potencjalne i nadarzające się okazje osobistego awansu czy innych profitów przedkładał ludzi, którzy wokół niego byli. Trudno to w kilku zdaniach opisać, ale mój sposób zarządzania jest wzorowany na tym, jak postępował mój tata.

A idąc w kierunku biznesu. Prowadzenie klubu jest dość proste. Jest górka przychodów i górka kosztów. Jak są równe, to nie jest najgorzej. Jak ta przychodów jest troszkę wyższa, można inwestować i myśleć o rozwoju. Kiedy jest jednak niższa, trzeba szukać rozwiązań, aby utrzymywać płynność. Nic odkrywczego to nie jest, choć w sporcie bardzo trudno jest zbudować tę górkę przychodów.

Czyli zdaniem Pani Prezes odnajdywanie podmiotów chętnych do wkładania pieniędzy w polską piłkę nie jest takie proste. Szczególnie kiedy mowa o takim klubie jak trzecioligowa Ślęza.

To bardzo trudne, by nie powiedzieć, że prawie niemożliwe. Mam nadzieję, że kiedyś to nam się uda, ale uda się tylko w oparciu o elementy, które zostały już wcześniej stworzone. Czyli w oparciu o akademię, która w tej chwili ma 2000 dzieciaków. W oparciu o obiekty i projekty, które już rozpoczęliśmy. I dopiero mając taki kompleksowy produkt, może być on interesujący dla potencjalnego sponsora czy inwestora.

Więc coś takiego jak „gonienie” innego wrocławskiego klubu, czyli Śląska, jest niemożliwe w przypadku Ślęzy.

Powiem tak: my za nimi nie gonimy, bo idziemy w zupełnie innych kierunkach. Oni idą na przysłowiową północ, my na południe. Oni mają klub ekstraklasowy i inny model finansowy, a my mamy klub młodzieżowy. Naszym celem jest stworzenie profesjonalnej linii produkcyjnej opartej o własne obiekty, o budowę bazy i systemów. Mi zależy na tym, żeby – i to może zabrzmieć śmiesznie, ale marzyć trzeba – za 5-10 lat ktoś siedzący w Mediolanie powiedział „aaa to Ślęza, tak, tam jest świetne szkolenie, ośrodek dobrze szkolący piłkarzy”. Jak np. mówimy Ajax Amsterdam, kojarzymy go ze szkoleniem. Niekoniecznie z pierwszym zespołem.

Czyli zależy Pani Prezes przede wszystkim na budowie od samego dołu, co w przypadku nawet klubów z ekstraklasy bywa dzisiaj bardzo zaniedbane.

Nie da się budować firmy bez jej siedziby. Nie da się rozwijać firmy bez jej hal produkcyjnych czy magazynowych. Naszą halą produkcyjną jest boisko, a magazynową obiekt, gdzie piłkarze otrzymają profesjonalne narzędzia do rozwoju. I żeby produkcja piłkarza nie była dziełem przypadku, trzeba ogromnych pieniędzy. Przy tym trzeba monitorować ich od malucha, sprawdzać, kontrolować postępy. Ja chcę dojść do tego, żeby Ślęza stała się klubem produkującym kompletnych piłkarzy. Na rynek polski – minimum. Chciałabym też, żeby nasi wychowankowie grali za granicą.

Ślęza Wrocław – co u niej słychać?

Droga przez wychowywanie piłkarzy, niekoniecznie przez awans sportowy do wyższych lig?

Jeżeli to się przydarzy, dlaczego nie. Tylko na to też trzeba pieniędzy, bo bez nich nie da się tego dokonać. Gdybyśmy awansowali, byłaby to ogromna frajda. A jeszcze większa byłaby wtedy, gdyby ten awans został wywalczony przez np. sześciu naszych wychowanków w składzie. Albo przykład naszej koszykówki na poziomie ekstraklasy… Dziewczyny tutaj są rewelacyjne. Jako ludzie i jako zawodniczki, mogę iść za nimi w ogień. Tylko że żadna z nich nie urodziła się nawet w promieniu 100 km od Wrocławia.

Nasze najstarsze koszykarki w akademii na tę chwilę mają co najwyżej 13-14 lat. Gdyby w tej drużynie było sześć dziewczyn z Wrocławia, na trybunach byłaby wtedy nieco inna tożsamość. Byłoby wrażenie, że przychodzi się na mecz dla „swoich”. Osiągnięcie takiego celu, byłoby czymś naprawdę wielkim. To oczywiście brzydko brzmi, ale zależy mi na produkcji kompletnych sportowców. I ktoś mógłby powiedzieć „zwariowała, to się w życiu jej nie uda, to jest niemożliwe”… Za 10 lat powiem takiej osobie „proszę bardzo, jest możliwe”. Bo jestem przekonana, że dzięki ludziom, którzy pracują w Ślęzie, da się to osiągnąć. Szczęściem tego klubu są świetni fachowcy, którzy robią rzeczy z sercem i pasją.

Czyli wyznaje Pani Prezes taką zasadę, że nie ma rozwiązań na już, tylko „patrzymy w przyszłość”.

Nie da się inaczej. Żeby w sporcie zrobić tę linię produkcyjną, trzeba wielu lat cierpliwości, obserwacji, badań, obserwacji, badań, obserwacji… Tak stworzy się idealna receptura. Dlaczego idealna receptura na sernik, to ta przekazywana z pokolenia na pokolenie? Bo została przez pokolenia wypracowana. W sporcie jest dokładnie tak samo. My w Polsce mamą taką tendencję do czekania na efekty za dwa miesiące. I jak one się nie pojawiają, to szlag bierze projekt, cześć, pa. Tak się nie da. Aby jednak maksymalnie profesjonalnie prowadzić taki projekt, niezbędna jest również profesjonalna baza.

Mówiąc o bazie i ogólnie o infrastrukturze, od przyjścia Pani Prezes do klubu wiele się w Ślęzie zmieniło.

(Śmiech) Wiele, to jest mało powiedziane. I oczywiście to nie wywodzi się tylko z mojej osoby, bo trzeba pamiętać, że gdyby nie inwestorzy i moi współpracownicy, sama bym tutaj nic nie zrobiła. Wszystko bierze się z ludzi tutaj pracujących. Pamiętam, że jak przychodziłam do Ślęzy, siedziba klubu była w ogóle poza Wrocławiem! Wówczas nasz sponsor przyjął pod dach naszą administrację i dał nam powierzchnię do pracy. A jako że głupio to wyglądało, że Ślęza Wrocław, najstarszy klub sportowy w mieście, ma adres pozawrocławski, wybraliśmy na nasz adres pizzerię naszego partnera we Wrocławiu.

Mieliśmy wtedy problem, żeby pocztę odbierać, żeby odpisywać na pisma… Później przenieśliśmy się tutaj, na Stadion Olimpijski, koszykarki na AWF, a piłkarze – co było skandaliczne – skakali z boiska na boisko. To nie sprzyjało rozwojowi. Dziś mamy swój dom piłkarski, a niedługo będzie również koszykarski.

Wcześniej wspomniała Pani Prezes o rywalizacji finansowej ze Śląskiem Wrocław. Że ona nie istnieje i Ślęza idzie w innym kierunku. A co oznacza fakt, że Śląsk odbył swój pierwszy trening w 2020 roku na nowo otwartym boisku Ślęzy pod balonem? Czy to zapowiedź jakieś bardziej konkretnej współpracy? Muszę też dopowiedzieć, że słyszałem w przypadku niektórych kibiców o braku sympatii między klubami.

Absolutnie nie ma żadnej rywalizacji i braku sympatii. Muszę to zdementować w trybie natychmiastowym. My znamy swoje miejsce w szeregu, a Śląsk to jest Śląsk – numer 1 w tym mieście. I myślę, że chyba nikt w klubie nawet w snach czy marzeniach nie rozważa, żeby jakkolwiek z nimi konkurować. We Wrocławiu nie ma potrzeby i myślę, że również miejsca na dwa ekstraklasowe kluby. I oczywiście fajnie by było, gdybyśmy awansowali poziom wyżej, bo moglibyśmy nie tylko ściągać do siebie chłopaków z regionu, ale też z całej Polski, by później ci sami chłopcy mogli się u nas ogrywać i trafiać do Śląska.

To, że Śląsk u nas trenował… Mamy rewelacyjną bazę i to też pokazuje, że nie ma czegoś typu „aaa to Ślęza, my tam nie pójdziemy”. Nie, wybrali najlepszy dostępny obiekt, bo muszą swoim piłkarzom zagwarantować najlepsze możliwe warunki. My współpracujemy i mam wrażenie, że media czy kibice sami sobie dopisują różne negatywne historie. My mamy swoją tożsamość, mamy swoją nazwę i historię, mamy swoje barwy i wszystko inne, a Śląsk ma swoje.

Oni mają też zupełnie inne cele niż my i co ważne, jako Ślęza pracujemy na nich. To Śląsk jest priorytetem. I myślę, że oni to czują, choć oczywiście może pojawiać się jakaś zazdrość, że u nas powstał taki kompleks. Tylko, że Śląsk też to zrobi, jestem o tym przekonana. Ja im tego życzę, bo dla rozwoju całej piłki nożnej jest to bardzo ważne. Mam nadzieję i nie boję się głośno tego powiedzieć, że chciałabym, żeby oni rok w rok byli w czubie tabeli, ponieważ taka sytuacja będzie sprzyjać całemu sportowi we Wrocławiu. Tutaj nie ma żadnych animozji.

Ostatnie pytanie: czy uważa się Pani Prezes za osobę medialną? Uwadze ludziom na pewno nie umyka działanie w mediach społecznościowych czy… pasja do zdjęć.

(Śmiech) Czy jestem osobą medialną? Pewnie trochę już tak. A co do zdjęć, każdej kobiecie polecam, żeby choćby sama dla siebie spróbowała sił przed obiektywem. Świadomość siebie, swoich atutów czy walorów ogromnie pomaga nawet w codzienności. Dodaje pewności siebie i trochę odwagi.

Dopowiem tylko, że na ogół ludzie na tego typu stanowiskach raczej wolą cień niż blask fleszy. To w przypadku Pani Prezes chyba nie działa (śmiech).

Ja nie lubię stać w cieniu, lubię ciepło (śmiech). To zabrzmi szumnie, ale ta maleńka medialność, jaka mi towarzyszy, pomaga w pracy. Nie jestem z jakichś starych rozdań, pojawiłam się w tym świecie sportu jako absolutny świeżak. I nikt nie wiedziałby o moim istnieniu i nie byłabym w stanie nic załatwić bez mocniejszych akcentów. Dzisiejszy świat jest oparty na mediach, w tym tych społecznościowych. To w nich buduje się w jakiś sposób swoją markę. Są też doskonałym kanałem informacyjnym.

Dobrze prowadzone media społecznościowe firmy czy oficjalne konta rozpoznawalnych osób związanych z daną marką są dla potencjalnych sponsorów nawet bardziej atrakcyjne niż miejsce na logo na koszulce drużyny. Takie czasy i trzeba to wykorzystywać. A że ja znam swoje atuty, to staram się je skutecznie wykorzystywać, również prowadząc media społecznościowe.

To jest dobre podsumowanie (śmiech).

(Śmiech) To jest straszne, bo wszystkie feministki świata rzuciłyby się na mnie z łopatami czy innymi ostrymi narzędziami. Ale tak jest ten świat skonstruowany i ja w nim funkcjonuję. Myślę, że dla kobiet to jest naturalne. Albo że wręcz trzeba to wykorzystywać. Wydaje mi się, że znalazłam sposób na siebie w mediach społecznościowych. Oprócz tego, że merytorycznie w nich się wypowiadam, to też pokazuję siebie trochę inną niż w trampkach. To wszystko jednak wydaje mi się, że nie jest próżne. Często z siebie żartuję. Mam wielki dystans do siebie.

Pani Prezes przełamuje zatem pewien schemat, w myśl którego na poważnym stanowisku trzeba zachowywać powagę w 100%.

Broń mnie Panie Boże przed 100%-ową powagą. Oczywiście kiedy trzeba ją zachować, to trzeba, bo czasem nie jest do śmiechu w różnych sytuacjach, ale nie da się wszystkiego brać na poważnie. Ludzie mają dzisiaj taką ilość problemów zawodowych czy prywatnych, że jedna maruda z kijem – wiadomo gdzie – więcej, siadająca naprzeciwko nich, nie jest czymś, co chcieliby zobaczyć i usłyszeć.

Komentarze
Sas (gość) - 4 lata temu

Bardzo fajny wywiad. Powodzenia Pani Prezes

Odpowiedz
(gość) - 4 lata temu

Dziękujemy!

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze