Zaczęło się bardzo niewinnie: okresowe badania, pobieranie krwi. Klubowemu doktorowi coś się jednak nie spodobało w wynikach, które otrzymał. Zlecił więc Frączczakowi dokładniejsze przebadanie się. Choć Adam początkowo bagatelizował sprawę, postanowił w końcu zastosować się do poleceń lekarza. Coraz więcej elementów wskazywało na to, że obawy doktora nie były bezpodstawne. Ostatecznie diagnoza wydana przez specjalistów z Warszawy brzmiała następująco: ogniskowe zmiany w przysadce mózgowej. Innymi słowy, w głowie Adama rósł guz.
Żadną tajemnicą nie jest, że swoje zdrowie zaczynamy doceniać najbardziej wtedy, kiedy je tracimy. Tak właśnie było z Frączczakiem, który zaczął zastanawiać się, co będzie dalej. Czy będzie mógł wrócić do piłki? Ba, czy będzie mógł w ogóle normalnie funkcjonować? Wszak zmiany w przysadce mózgowej to bardzo poważna dolegliwość, która – jeśli nieleczona – może skończyć się tragicznie. Kapitan Pogoni miał to szczęście, że piłkarze są badani często i pieczołowicie. A w przypadku guza czas ma ogromne znaczenie.
Szofer i trener
Adam jest takim typem człowieka, który nie potrafi żyć bez adrenaliny, wysiłku i emocji. Jest sportowcem z krwi i kości, który dzięki swoim cechom charakteru zaszedł tam, dokąd zaszedł. Trudno więc się dziwić, że po usłyszeniu diagnozy w jego głowie kłębiły się różne myśli. Co jednak ważne, minusy nie przysłoniły mu plusów. Adam umiał bowiem zauważyć pozytywy w swojej sytuacji.
Kiedy tylko lekarze zabronili mu uczestniczyć w meczach, kołobrzeżanin natychmiast zaangażował się w życie klubu. Codziennie stawiał się na stadionie przy ulicy Twardowskiego już w godzinach porannych i ruszał na trening najbardziej uzdolnionych juniorów szczecińskiego zespołu. Postanowił, że będzie pomagał szkoleniowcom, a także spróbuje zmniejszyć dystans pomiędzy młodzikami a pierwszą drużyną.
Członkowie elitarnej grupy Pogoń Future czerpali bardzo wiele z obecności Frączczaka na ich zajęciach. Nie tylko piłkarsko, ale przede wszystkim mentalnie. Korzyści były zresztą obopólne: Adam nie musiał siedzieć w domu i – jak sam mówił – dziadzieć, lecz miał okazję znów poczuć się potrzebny. Poza tym nie ukrywał, że po zakończeniu kariery piłkarskiej chciałby pozostać w Pogoni, najprawdopodobniej w roli trenera którejś z grup młodzieżowych. Podglądanie zajęć może mu więc wyjść na dobre.
W trakcie wymuszonej przerwy od gry Adam pełnił rolę ambasadora klubu. Pojawiał się na różnych akcjach charytatywnych, brał także udział w promowaniu nowych kolekcji ubrań. Jedno przedsięwzięcie, w które się zaangażował, było jednak wyjątkowe. Został mianowicie… szoferem państwa młodych! Wszystko zaczęło się od tego, że panna młoda napisała do klubu list z prośbą o wypożyczenie granatowo-bordowego samochodu, którym wraz z mężem odjechałaby sprzed kościoła. Pogoń poszła jednak o krok dalej.
Samochód poprowadził sam Adam Frączczak, który został ubrany jak szofer największych gwiazd. Odebrał młodą parę spod kościoła, w imieniu swoim i całego klubu złożył im serdeczne życzenia, po czym zaprosił do samochodu. Podekscytowani nowożeńcy nie zdawali sobie sprawy, że to dopiero początek atrakcji. W drodze do restauracji zatrzymał ich… Gryfus, czyli klubowa maskotka. Wraz z pracownikami Pogoni stworzył on bramę, a właściwie bramkę. Przed młodą parą ustawiono piłkę i kazano strzelać do siatki. Śmiechom, uściskom i łzom wzruszenia nie było końca. Wdzięczni nowożeńcy chcieli zaprosić Adama na wesele, ale piłkarz grzecznie odmówił, ponieważ spieszył się do domu.
Od Piasta do Piasta
Kolejne miesiące mijały więc szybko i w końcu nadszedł dzień, w którym Adam położył się na stole operacyjnym. Był 3 grudnia, Pogoń właśnie szykowała się do wyjazdowej potyczki z Piastem Gliwice. Frączczak tymczasem od samego rana był operowany. Z narkozy wybudził się około godziny 13 i poprosił swoją żonę, aby ta dała mu tablet. Chciał bowiem obejrzeć mecz swojej drużyny. Był jednak na tyle wykończony, że kilkukrotnie zasnął w trakcie oglądania spotkania. Może to i lepiej. „Portowcy” przegrali 0:3 i gdyby Adam oglądał ten mecz w pełni świadomie, niepotrzebnie by się zdenerwował.
Ze szpitala wypisany został trzy dni po operacji. W międzyczasie zdążyli odwiedzić go Zbigniew Boniek, Jacek Magiera czy Jerzy Brzęczek. Wszyscy starali się dodać mu otuchy. Oczywiście cały czas przy Adamie była także jego żona, która mieszkała w jednym z warszawskich hoteli.
Pierwsze dwa miesiące po operacji były dla Frączczaka najgorszym okresem. Nie mógł robić właściwie niczego, całe dnie spędzał w domu. Dostał kategoryczny zakaz jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Czytał więc tylko książki i oglądał seriale. Rehabilitacja przebiegała optymalnie, lekarze byli zadowoleni z postępów swojego pacjenta.
W lutym Adam dostał od nich pozwolenie na powrót do lekkich treningów. Truchtał więc wokół boiska, starał się odbudować formę fizyczną. Wraz z upływem kolejnych tygodni mógł dodawać coraz więcej elementów piłkarskich. W kwietniu rywalizował już niemal na 100% podczas codziennych zajęć. Wydawało się, że powrót do pełnej sprawności jest już tylko kwestią czasu.
Przed majówką Adam usłyszał słowa, na które tak długo czekał. Lekarze zapalili zielone światło i powiedzieli, że piłkarz jest gotowy, aby walczyć o miejsce w drużynie. Podczas środowej potyczki z Piastem Gliwice znalazł się już w kadrze meczowej. Kibice spodziewali się, że trener Runjaic da swojemu podopiecznemu szansę pokazania się w ostatnich minutach. Tak się właśnie stało. Frączczak pojawił się na murawie w 78. minucie i przy akompaniamencie ogromnych braw przejął opaskę kapitańską od Kamila Drygasa. Wielu sympatyków Pogoni nie ukrywało wzruszenia, dało się zauważyć łzy spływające po policzkach. Piękną klamrą całej sytuacji stał się Piast Gliwice, z którym Pogoń rywalizowała i w dniu operacji, i powrotu Adama.