Jestem kibicem – czy takie stwierdzenie brzmi dumnie? Co sprawia, że oddawanie się pasji śledzenia wydarzeń sportowych sprawia nam tyle radości? W dobie zwiększającej komercjalizacji sportu coraz bardziej zapomina się o tym, że profesjonalny sport – poza potężnym aspektem finansowym – dla wielu ludzi jest wartością wykraczającą poza ramy cotygodniowych spotkań, a raczej sensem życia.
– Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego – te słowa Billa Shankly’ego mogą być meritum poniższej rozprawki. Jednak postaram się po kolei opisać, skąd, dlaczego i jak część ludzi na świecie wykształciła w sobie tak silną fascynację futbolem, ale też sportem w ogóle.
Zależności społeczne

Mamy takie szczęście, że obecny okres historyczny jest w dziejach Starego Kontynentu zupełnie wyjątkowy. Od 70 lat nasza część Europy wolna jest od wojen czy większych konfliktów zbrojnych, a od 1989 roku także od większych zawirowań politycznych. Sytuacja taka stwarza idealne warunki do poświęcania się pasjom i zainteresowaniom, jest też jednak odpowiedzialna za potrzebę odnalezienia zastępczych kanałów ujścia dla tkwiącej w nas potrzeby jednoczenia się czy walki. Brzmieć to może zaskakująco, ale u podłoża zainteresowań sportowych według niektórych badaczy zjawisk ewolucyjnych leżą te same mechanizmy, które pchają nas do przemocy, oczywiście są ich bardziej wysublimowaną formą. Teoria ta swoje podłoże znajduje w kontekście tzw. świętych wojen pomiędzy kibicami zwaśnionych klubów. Zgadza się wszystko: barwy wojenne (klubowe), hymny, okrzyki, wartości (szczególnie jaskrawe w przypadku klubów włoskich, fanatyczni kibice Lazio czy Torino jednoznacznie związani są z konkretną ideologią), inny jest jedynie sposób osiągania zwycięstwa – pośredni, bo osiągany w imieniu całej społeczności przez jedenastu wybrańców ubranych w trykoty. Szczególną funkcję pełnią tutaj mecze międzypaństwowe – reprezentacja kraju może poprzez swoje zwycięstwa czy porażki być ważnym elementem kształtowania się poczucia tożsamości i dumy całego narodu. W Polsce szał związany z Euro 2012 skumulował się przecież nie kiedy indziej, tylko przed mającą podteksty historyczne potyczką z Rosjanami. W ogóle ten turniej ukazał, jak silna tkwi w nas potrzeba identyfikacji – badania doktora Daniela Wanna z 2006 roku ukazują, że „pozytywne związki społeczne” osiągane poprzez wspólne kibicowanie, współistnienie z grupą społeczną są ważnym elementem zdrowia psychicznego. Dzieje się tak, nawet jeśli zespół, któremu się kibicuje, nie osiąga satysfakcjonujących wyników – samo poczucie przynależności i wspólnoty działać może według dr Wanna antydepresyjnie i zwiększać poczucie „dobrej jakości życia”. Poziom identyfikacji z drużyną sportową przekłada się wprost na poczucie społecznej akceptacji i koherencji, czyli przynależności i spójności. Mecze reprezentacji, ale także lokalnych klubów, służą kibicom do zacieśniania więzi (czy to w skali mikro, czy makro), budują poczucie tożsamości i dumy.
Na śmierć i życie – o ustawkach i kibolach
Mówiąc o ustawkach kiboli, umiejscowiłbym na obrzeżach zjawiska zainteresowania sportem – dla wielu z nich barwy klubowe są jedynie pretekstem do oddawania hołdu pierwotnej formie ludzkiej natury, czyli tradycyjnego okładania się czym popadnie. Inna sprawa, że wbrew obiegowej opinii ustawki nie są chaotyczną szarpaniną napełnionych testosteronem młodzieńców. „Porządna” ustawka rządzi się swoimi prawami – przed spotkaniem ustalane są (najczęściej internetowo) liczba uczestników, miejsce spotkania i dozwolony „sprzęt” (czyli narzędzia do uszkodzenia oponenta). W trakcie bijatyki wyznaczona jest strefa, do której mogą uciec ci, którzy chcą zrezygnować z dalszej walki, w każdej ekipie znajduje się tzw. lekarz, który na miejscu opatruje chociaż część ran swoich współtowarzyszy. Okazuje się zatem, że dobrze zorganizowana ustawka może w swoich założeniach przypominać… mecz. Niestety, takie „szlachetne” bijatyki w ostatnich latach często zastępowane są przez mafijne porachunki. W 2011 roku głośna była sprawa morderstwa w Krakowie, gdzie w środku miasta w biały dzień zamordowano jednego z najważniejszych kibiców Cracovii, „Człowieka”. W tym przypadku trudno w jakikolwiek mówić o sporcie.

Innym smutnym, lecz wynikającym głównie z ignorancji faktem, jest mylenie ultrasów z pseudokibicami. Ci pierwsi odpowiedzialni są za oprawy meczowe i fanatyczny, skoordynowany doping na stadionach, ci drudzy – głównie za głośne medialnie bójki i inne naganne zachowania. Fakt medialnej ignorancji wobec fanatyków jest o tyle bolesny, że często ich akcje mają chwalebny, patriotyczny charakter. Kibice Zawiszy Bydgoszcz na jednym ze spotkań I ligi upamiętnili rotmistrza Witolda Pileckiego (jeśli ktoś nie wie, kim był rotmistrz, czym prędzej odsyłam chociażby na Wikipedię), kibice Lecha co rok wspominają powstanie wielkopolskie (kwestię ostatniego wyskoku na meczu w LE łaskawie pomijam), a legioniści poprzez oprawy czy śpiewanie przed meczem hymnu oddają hołd powstańcom warszawskim. Wychowanie obywatelskie przenosi się na stadiony, podobnie jak odbywało się to w latach 80. – szczególnie mam tu na myśli pamiętne, antykomunistyczne transparenty wieszane na trybunach w Gdańsku, których tradycja przetrwała do dziś.
O „kibicach sukcesu”
Jak to właściwie jest z tymi kibicami? Z jednej strony większość fanów futbolu zażenowana jest przez sytuacje, do których dochodzi w zespołach takich jak AS Monaco czy Malaga, gdy klub wykupiony zostaje przez nieczującą sportu osobę z zewnątrz (co w przypadku Malagi miało dla niej fatalne skutki), przeprowadza spektakularne transfery, łamiąc wszystkie możliwe zasady finansowego fair play i nagle z jednego z wielu klubów w lidze tworzy sztuczną potęgę. Z drugiej zaś to właśnie najwięksi gracze na rynku mają najwięcej kibiców, nawet jeśli są to tylko fani sezonowi. Ich zainteresowanie w prosty sposób przekłada się na zyski z biletów, praw telewizyjnych czy koszulek. Wydawać by się mogło, że można w takim razie podzielić kibiców na dwie grupy – takich, którzy dopingują konkretną drużynę, oraz takich, którzy są „kibicami sukcesu”. Ci pierwsi zazwyczaj gardzą tymi drugimi, oskarżając ich o bezpośredni wpływ na komercjalizację sportu, przedkładanie wyniku nad historię i tradycje. Boleśnie o tym, jaka jest cena sukcesu, przekonali się fani Cardiff City, którego nowi właściciele po zainwestowaniu w klub postanowili zmienić barwy klubowe i herb. Dla wielu kibiców był to koniec ich ukochanego klubu, który przestał istnieć w swojej tradycyjnej formie. Ciekawym przypadkiem z angielskiego podwórka jest jeden z największych klubów na Wyspach – Arsenal Londyn. Mimo że ekipa Arsene Wengera od 2005 roku nie zdobyła żadnego trofeum, dzięki swojemu przywiązaniu do konkretnej myśli szkoleniowej i konsekwentnemu prowadzeniu klubu jest jedną z najbardziej szanowanych i lubianych ekip na świecie. Samego Wengera zaś można określić mianem romantyka – w czasach gdy największe kluby wykładają setki milionów euro na transfery, Francuz konsekwentnie stawia na młodzież, szkoląc piłkarzy, którzy pod jego okiem stają się ulubieńcami tłumów, swoją ekipę wzmacniając w rozsądnych pieniądzach (vide transfer Cazorli). To właśnie on „haniebnym” nazwał zamieszanie wokół Garetha Bale’a i przytaczane w jego kontekście kwoty transferowe, mimo że jako trener Arsenalu mógłby być jak najbardziej zainteresowany osłabieniem rywali z derbów północnego Londynu, zespołu Tottenhamu Hotspur. Nie dla wszystkich sport zamyka się w czekach.
Underdogs – czyli dlaczego kibicujemy malutkim

Wspieranie zwycięzców leży w naturze człowieka – identyfikowanie się z osobą (grupą) odnoszącą sukces pozytywnie wpływa na naszą samoocenę. Kibicowanie takim zespołom nie zawsze nosi w sobie znamiona oportunizmu – ci, którzy pamiętają Euro 2004, wiedzą, że mimo iż Grecy prezentowali na tym turnieju piłkę bardzo zachowawczą i mało atrakcyjną, z przyjemnością oglądało się kolejne zwycięstwa piłkarzy z Hellady nad bardziej utytułowanymi, mocniejszymi zdawać by się mogło, rywalami. Przygoda Greków – zakończona zwycięstwem w turnieju – i wsparcie, które piłkarze otrzymywali wtedy praktycznie z całego świata, pokazują, że w sporcie najbardziej uwielbiana jest jego nieprzewidywalność, a mało rzeczy daje taką satysfakcję kibicom jak zwycięstwa drużyn skazanych na porażkę. W ogóle wspieranie słabszych zespołów, Dawidów w walce z Goliatami, potrafi przynieść wiele satysfakcji, nawet jeśli ekipy te przegrywają. Ludzka natura jest taka, że lubimy patrzeć, jak uciera się nosa wielkim, każdy kibic słyszał o zasadzie „bić mistrza”. W ostatnim Pucharze Konfederacji jednym z najbardziej fetowanych trafień był jedyny gol piłkarzy Tahiti, państewka w Oceanii, które ma mniej więcej tyle mieszkańców co średniej wielkości polskie miasto. Z pewnością dla wielu kibiców był to wzruszający moment, podobnie jak bramka zawodników Korei Północnej w meczu z Brazylią w 2010 roku – tyleż niespodziewana, co niosąca ze sobą ogromną radość. Kibicowanie – czy to zwycięzcom, hegemonom rozgrywek, czy drużynom słabym, dla których każdy punkt jest świętem i wydarzeniem – służy właśnie przede wszystkim radości.
Na sam koniec
Sport to emocje, nie tylko boiskowe. To właśnie pęd za nimi powoduje, że wydajemy swoje pieniądze na bilety, koszulki, abonamenty i wszystkie inne przedmioty służące przybliżeniu nas do atmosfery święta, która jest udziałem kibiców biorących udział w spotkaniach. Nawet gdy nasza drużyna przegrywa, zawsze gdzieś z tyłu głowy tli się nadzieja na to, że następny mecz będzie lepszy, zły los się odwróci. Mimo że końcowy sukces jest udziałem zawsze tylko jednego zespołu, wspieranie piłkarzy to coś więcej niż zdzieranie gardła, nerwy, radości i stres. To tak naprawdę hołd dla człowieczeństwa.
Wnioski z badań dr Daniela Wanna w tekście zaczerpnięto z artykułu Factors That Influence Team Identification: Sport Fandom and the Need of Affiliation z 2011 roku.
Na White Hart Lane przygotowują się do
odejścia Garetha Bale'a. Walijczyk ma
trafić do Realu Madryt. Dlatego
właściciel klubu Daniel Levy i dyrektor
techniczny Franco Baldini gorączkowo
poszukują wartościowego
następcy. Media już kilka dni temu
informowały, że ich celem jest Erik
Lamela z AS Romy. Jeszcze w weekend ma
dojść do negocjacji z rzymskim klubem.
znakomity artykuł oby takich więcej
Bardzo ładny styl muszę przyznać. Jedyne czego mi
zabrakło to ciemnej strony powstawania kibiców. Od
najmłodszych lat jesteśmy karmieni piłką nożną.
Człowiek wzbudza wielkie zdziwieni jeśli nie wie
kim jest np.: Lewandowski. Dodatkowo lekcje
wychowania fizycznego również nie pozostawiają
złudzeń, głównie zamęcza się dzieciaki
„gałą”. Rzuca się piłkę i cała klasę ma
się z głowy, uczyć niczego tak naprawdę się nie
uczy (Zadajcie sobie pytanie czy na normalnych
lekcjach kiedykolwiek uczono cię techniki gry w
„nogę” jeśli tak to jesteś szczęściarzem) w
stosunki do innych gier zespołowych jak siatkówka
czy kosz. TAK bardzo małej garstce nauczycieli chce
się uczyć. Wiec jeśli nie masz predyspozycji to
„udaj się pospiesznie w inne miejsce” jak masz
szczęście to na bramce cie postawią. Tak więc
następuje znany od zawsze podział na lepszych i
gorszych (a tak dla obrony „Wf-u” z każdym
przedmiotem jest tak samo ) często jeśli tych
gorszych jest mniej są piętnowani przez pozostała
grupę. Żyje sobie więc nasza piłkarska cieamajda
której gra w „nogę” nie kojarzy się z niczym
przyjemnym, ale aby choć trochę zbliżyć się do
grupy zwycięzców musi zacząć interesować się
rozgrywkami, zdobywa więc wiedzę na początku nie
chętnie ale im więcej wie tym głód staje się
większy i zaczyna przeradzać się w pasje, puff...
powstał wielki fan piłki nożnej.
To oczywiście tylko jedna z gorzkich z dróg
zostania fanem
M...M...
Brutalnieś to ujął, ale historia zna takie
przypadki.