Bywa często tak, że pod koniec sezonu najzwyczajniej klubom brakuje energii. A to nie ma motywacji (jeśli gra się o pietruszkę), a to nie ma takiej mobilizacji, a to wszyscy myślą o Euro 2016 – jednym słowem: następuje wielkie rozprężenie. Nic w tym dziwnego, w końcu trudy kampanii dają się każdemu we znaki. Każdemu oprócz Górnikowi Zabrze, który pierwszy raz od grudnia ubiegłego roku coś wygrał.
Jest rok 2015. W Zabrzu zadowoleni, dostali się do grupy mistrzowskiej. Na koniec sezonu zajmują szóste miejsce z aspiracjami na więcej w przyszłym sezonie, przynajmniej tymi sportowymi. Wszystko układa się w miarę dobrze (nie patrząc na długi i słabe wyniki na koniec). Na inaugurację rozgrywek zremisowali z Wisłą Kraków. Pierwsze śliwki robaczywki – wiadomo. Jednak potem przegrali z Górnikiem Łęczna, później z Piastem. Kto by pomyślał, że po wakacyjnej przerwie tak naprawdę wszystkie owoce były robaczywe, a górnicy wygrają dopiero w dziewiątej kolejce?
Zawsze przed rozpoczęciem nowego sezonu są pewne wątpliwości i pytania. Trenerzy zastanawiają się, czy ten okres przygotowawczy został wykorzystany maksymalnie. Kibice zastanawiają się, czy powtórzy się wynik z poprzedniego roku, a może uda się go polepszyć. W Zabrzu marzenia i plany zweryfikowano bardzo szybko – nic się nie da zrobić. Z drugiej strony jak można cokolwiek zdziałać, kiedy zmienia się trenerów jak rękawiczki. To takie ekstraklasowe – coś nie idzie, wymieńmy trenera, może z innym będzie lepiej. I tak też pomyśleli na Górnym Śląsku. Na początku poleciał duet Warzycha – Dankowski. No umówmy się – nie było to żadnym zaskoczeniem. Już pod koniec sezonu 2014/2015 spadali z prędkością światła coraz to niżej. Fatalny początek tylko pomógł włodarzom zabrzan w podjęciu decyzji.
Klub miał podnieść Leszek Ojrzyński. No i tutaj kibice zabrzan przeżyli małe deja vu. Górnik nie grał nic. Pierwszy mecz na ławce byłego trenera Podbeskidzia – wysoka przegrana z Termalicą Bruk-Bet Nieciecza. Kolejny remis z Zagłębiem i tak w kółko. No jak to miało ruszyć, skoro wygląda na to, że cały okres przygotowawczy poszedł w piach? Niby władze górników zareagowały szybko, bo po pierwszych porażkach grzecznie pożegnały duet trenerów, no ale czy nie można było tego zrobić jeszcze przed startem rundy? Tak aby nowy trener miał czas na poznanie zawodników, na wdrożenie swojego systemu gry? Bo jak później było widać, pod wodzą Ojrzyńskiego Górnik Zabrze zaczął grać. Potrafił wygrać wysoko z Piastem Gliwice (aż 5:2), potem z dobrze grającym Zagłębiem Lubin (4:2) i na zakończenie rundy jesiennej był w dobrych humorach. Potem znowu nie wychodziło, a trener Ojrzyński został odprawiony z kwitkiem.
124 dni czekał Górnik Zabrze na zwycięstwo w Ekstraklasie. #GÓRPOD
— EkstraStats (@EkstraStats) April 20, 2016
Po raz drugi w obecnym sezonie zabrzanie rozpoczynali wszystko od początku. Trenerem został Jan Żurek. I co? Górnik Zabrze gra, jak grał, czyli nie gra wcale. Po pierwszym zwolnieniu trenerów mogła zapalić się lampka, że jednak to nie wina trenera, że jest tak źle. I tak od czasu przyjścia trenera Żurka Górnik Zabrze nie wygrał nic – prawie nic, bo po bramce samobójczej (czy mogło być bardziej absurdalnie?) pokonał Podbeskidzie Bielsko-Biała. Potem było jak zwykle (czyli remis z Jagiellonią Białystok).
Wydaje się, że w Zabrzu wszystko jest grubymi nićmi szyte, a najbardziej komiczne jest to, że górnicy nadal mają szanse, aby obronić się przed sromotnym spadkiem z ligi. W grupie spadkowej zajmują, co nie dziwi, ostatnie miejsce, jednak mają dwa punkty straty do „Górali” właśnie. Do końca sezonu jeszcze trochę czasu i wcale nie jest powiedziane, że zabrzanie w ekstraklasie się nie utrzymają. Kolejny mecz ze Śląskiem Wrocław może być decydujący, a gdy plan zabrzan się ziści, wtedy w polskiej lidze już chyba nic mnie nie zdziwi.