Obecnie coraz mniej jest piłkarzy, którzy całą swoją karierę spędzają w jednym zespole. Zawodnicy, szukając nowych wyzwań czy możliwości lepszego zarobku, często zmieniają kluby. Jednakże nie wszyscy.
Nie od dziś wiadomo, że Athletic Bilbao to klub, któremu przyświecają wyjątkowe wartości. Baskowie to ostoja romantycznej wizji futbolu. Nie dziwi więc, że to właśnie ten klub ustanowił w 2015 roku nagrodę „One-club man”. Jak sama nazwa mówi, jest to wyróżnienie przyznawane zawodnikom, którzy całą seniorską karierę spędzili w jednym klubie.
Tak wielkie oddanie jednemu zespołowi nie jest powszechne w futbolu, ale oczywiście nie jest też tak, że „one-club men” jest białym krukiem wśród piłkarzy. W Polsce na szczególne wyróżnienie zasługują między innymi Józef Gładysz (Lechia Gdańsk), Teodor Anioła (Lech Poznań) czy Waldemar Fornalik (Ruch Chorzów), którzy przez całą piłkarską karierę pozostali wierni swoim klubom.
Taka postawa ma miejsce praktycznie wszędzie. O takich zawodnikach jak Hossein Abdi (Persepolis), Vasil Ruci (Flamurtari Vlore) czy Andrei Finonchenko (Szachtior Karaganda) mało kto z nas słyszał, ale u siebie są legendami, bo w seniorskiej karierze przywdziewali tylko jedną klubową koszulkę. Z okazji święta zakochanych przypomnijmy dwóch wielkich włoskich mistrzów, którzy pokochali swoje zespoły i nigdy ich nie zdradzili.
Król Rzymu
Francesco Totti mógł osiągnąć wszystko w futbolu klubowym, a na pewno znacznie więcej niż jedno scudetto i dwa Puchary Włoch. Jednak wygrał miłość wszystkich kibiców Romy oraz szacunek i podziw fanów futbolu na całym świecie. Kiedy w 2017 roku schodził ze sceny, nawet kibice odwiecznego rywala – Lazio – wywiesili transparent, na którym napisali: Odwieczni wrogowie mówią Francesco Tottiemu „do widzenia”!
Wszystko zaczęło się w 1989 roku, kiedy 13-letni Totti trafił do juniorskiej drużyny AS Roma. Trenerzy grup młodzieżowych od razu zdali sobie sprawę, z jak wielkim talentem mają do czynienia. Jeden z nich powiedział nawet matce Francesco Tottiego, żeby ta pilnowała syna, by nie robił żadnych głupstw, bo może wyrosnąć na legendę calcio.
Raptem trzy lata później w wieku zaledwie 16 lat Totti debiutował w Serie A. Jego pierwszy mecz w najwyższej klasie rozgrywkowej przypadł na wyjazdowe spotkanie z Brescią Calcio. Na Stadio Mario Rigamonti rzymianie prowadzili już 2:0, więc trener Vujadin Boskov postanowił dać szansę młodemu wychowankowi. Zagrał w tym meczu pięć minut, zmieniając Ruggiero Rezzitelliego. Reszta jest historią.
Historią romantyczną, ale niekoniecznie szczęśliwą. Totti tylko raz zdobył scudetto w swojej karierze. Miało to miejsce w sezonie 2000/2001, kiedy grał jako ofensywny pomocnik, a w ataku szaleli Batistuta i Montella. Totti to trochę taki piłkarski Adam Miauczyński – wiecznie drugi. W Lidze Mistrzów najdalej zaszedł do ćwierćfinału (w sezonach 2006/2007 oraz 2007/2008).
Jego indywidualne statystyki robią wrażenie, ale królem strzelców był tylko raz – w sezonie 2006/2007, tuż po zdobyciu mistrzostwa świata, kiedy był niezwykle pewny siebie. Roma to czołowy klub we Włoszech, ale ta drużyna nie gwarantuje trofeów. Historia Tottiego w tym zespole to historia wiecznego pecha, który tylko czasami był przeplatany chwilami radości, które nie dały zbyt wielu tytułów.
Inaczej to się mogło potoczyć w klubie z europejskiego topu. Na Tottiego parol zagięły Real Madryt, Barcelona, angielskie giganty. On nie dał się skusić żadnemu z tych klubów, choć był swego czasu bliski przejścia do pierwszego z tych zespołów.
Po Euro 2004 nagonka na Tottiego przybrała naprawdę gigantyczne rozmiary. „Il Capitano” stał się symbolem porażki bezsilnych Włochów, którzy rozegrali słaby turniej i nie wyszli z grupy. W meczu z Danią frustracja napastnika Romy była na tyle duża, że w pewnym momencie opluł Christiana Poulsena. Piłkarz oczywiście przeprosił, ale krytyka i tak była ogromna. To wtedy w jego głowie pojawił się pomysł, aby opuścić Włochy, które po mistrzostwach Europy stały się dla niego nie do zniesienia.
Ten moment spróbował wykorzystać Florentino Perez, który budował „galaktyczny” Real Madryt. Totti miał w perspektywie regularną walkę o trofea w lidze oraz Champions League. Ponadto w Realu mógł zarabiać o wiele więcej i grać u boku lepszych piłkarzy, bo na Romę był po prostu za dobry. Jednakże pokazał, że pieniądze nie są dla niego najważniejsze i po długim namyśle zdecydował się pozostać na Stadio Olimpico.
Perez był niezwykle zdeterminowany, żeby go ściągnąć. Totti był brakującym elementem jego układanki. Nie wiemy, ile dokładnie za niego proponował, ale mówi się, że była to oferta rzędu 50–60 milionów euro, a w tamtych czasach było to bardzo dużo. Jednakże swojego celu nie osiągnął. „Il Capitano” został jedynym mistrzem, którego Real nie zdołał kupić. Totti wybrał Romę, bo to jego wielka miłość.
Jaki ojciec, taki syn
Paolo Maldini to zawodnik, który w odróżnieniu do Tottiego miał okazje podnieść nad głowę znacznie więcej trofeów. Siedmiokrotnie wygrywał scudetto ze swoim ukochanym Milanem oraz aż pięć razy zdobywał Puchar Europy. Te osiągnięcia mówią same za siebie. Bez wątpienia jeśli chodzi o rozgrywki klubowe, Paolo Maldini jest piłkarzem spełnionym.
Co innego, jeśli chodzi o reprezentację. W „Squadra Azzurra” Maldini rozegrał 126 meczów w latach 1988-2002 (większość w roli kapitana), ale zawsze czegoś brakowało do końcowego triumfu na wielkiej imprezie – na mistrzostwach świata Włosi z Maldinim w składzie sięgali po trzecie miejsce w 1990 roku oraz drugie cztery lata później, podobnie jeśli chodzi o mistrzostwa Europy. Po nieudanym dla Italii mundialu w 2002 roku zakończył karierę reprezentacyjną, a Włochy na następnych mistrzostwach świata sięgnęły po złoto.
Paolo do szkółki Milanu zaprowadził jego ojciec – Cesare, który chciał, by syn kontynuował piłkarskie tradycje. Cesare Maldini to były wieloletni kapitan Milanu, który czterokrotnie sięgał z ekipą „Rossonerich” po mistrzostwo Włoch, a w 1963 roku po zwycięstwie 2:1 nad Benfiką mógł cieszyć się również z triumfu w Pucharze Europy (obecnie Liga Mistrzów). Był to pierwszy triumf włoskiego klubu w tych rozgrywkach.
Paolo nie mógł widzieć ojca w akcji, bo kiedy przyszedł na świat, Cesare Maldini zakończył już karierę. Jednakże ojciec wpajał synowi miłość do Milanu. W związku z tym wydawać by się mogło, że Paolo Maldini od zawsze kibicował ekipie „Rossonerich”. Nic bardziej mylnego! Jeszcze przed wstąpieniem do szkółki Milanu był kibicem Juventusu Turyn.
Później już jednak wielokrotnie powtarzał, że nie mógłby grać dla innego klubu niż jego ukochany Milan, ponieważ w jego sercu jest miejsce tylko dla tego klubu. Maldini imponował zarówno umiejętnościami piłkarskimi, jak i przywiązaniem do barw klubowych.
Oczywiście nie brakowało na niego chętnych, ponieważ w swojej najlepszej dyspozycji był zdaniem wielu najlepszym obrońcą na świecie. Mimo to Maldini nawet nie chciał słyszeć o transferze. Bez względu na to, czy Milan święcił triumfy czy przeżywał trudniejszy okres (trzeba przyznać, że nie zdarzało się to często), Maldini nie chciał odchodzić.
Maldiniego i Tottiego łączy to, że zostali szybko dostrzeżeni i trenerzy nie bali się dać im szansy w młodym wieku. Totti w Serie A debiutował jako 16-latek, a Maldini w wieku 17 lat. Swój pierwszy mecz w najwyższej klasie rozgrywkowej zaliczył 20 stycznia 1985 roku z Udinese Calcio, z którym Milan zremisował 1:1. Już od następnej kampanii regularnie grał w pierwszym zespole, stając w szranki z takimi zawodnikami jak Michel Platini czy Zbigniew Boniek.
Jego kariera piłkarska rozwijała się błyskawicznie. W 1988 roku, mając raptem 20 lat, debiutował w dorosłej reprezentacji Włoch. Szybko zyskał uznanie i błyskawicznie udało mu się wyjść z cienia ojca. W 1994 roku miesięcznik „World Soccer” uznał Maldiniego za najlepszego piłkarza świata.
Różne pożegnania
W swojej bogatej karierze piłkarskiej Maldini rozegrał ponad 1000 meczów, ale pożegnanie z fanami Milanu miał bardzo nieprzyjemne. Włoch po 25 latach gry dla „Rossonerich” w swoim ostatnim meczu na San Siro został wygwizdany przez własnych kibiców, których przepełniała frustracja! Było to spowodowane słabą postawą drużyny. Milan przegrał w ostatnim meczu Maldiniego w Mediolanie 2:3 z AS Roma. Co więcej, scudetto zmierzało wówczas do odwiecznego rywala – Interu. To spowodowało gniew wśród fanów Milanu, ale to i tak nie usprawiedliwia ich zachowania.
Tak wielka profanacja wspaniałego piłkarza, symbolu Milanu, to czyn doprawdy godny pożałowania. Jest to tak kuriozalne, że aż trudno to skomentować. Kiedy to się wydarzyło, włoska prasa nie owijała w bawełnę i określiła ten incydent jako kompromitację i powód do wstydu. Nie tak wyobrażał sobie przebieg tego ostatniego meczu Paolo Maldini. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że legendarny zawodnik Milanu naprawdę mocno to przeżył. Kiedy schodził z boiska, na jego twarzy widać było złość.
Można powiedzieć, że historie karier dwóch bohaterów tego tekstu niejako się uzupełniają. Francesco Totti nie miał kariery bogatej w trofea, ale miał cudowne pożegnanie. Sceny, które działy się na stadionie Romy po ostatnim meczu „Il Capitano”, przejdą do historii calcio. Było to piękne pożegnanie pełne patosu i wzruszających chwil.
Z kolei Paolo Maldini jako piłkarz wygrał bardzo dużo, ale pożegnanie miał okrutne. Co ciekawe, po ostatnim meczu sezonu 2008/2009, w którym Milan mierzył się na Stadio Artemio Franchi z Fiorentiną, wszyscy kibice „Violi” wstali z miejsc i zaczęli bić brawo, by oddać cześć Paolo Maldiniemu. Zrobili to, co tydzień wcześniej powinni uczynić kibice Milanu.
Oczywiście tak jak wspomniałem na wstępie, przykładów wierności w futbolu było niemało i nie jest tak, że tylko we Włoszech coś takiego ma miejsce. Jednakże z pewnością są to najgłośniejsze przypadki przywiązania do barw klubowych. Tacy zawodnicy udowadniają, że w piłkę nożną można grać z innych pobudek niż chęć dobrego zarobku. Miłość – to właśnie kierowało Tottim czy Maldinim przy każdej kolejnej odrzuconej ofercie transferowej.