Jarosław Kotas: „Zapisałem się na Tour de France, a jadę na Wigrach” [WYWIAD]


Szkoleniowiec Sokoła Ostróda opowiedział nam o planach i nadziejach na nadchodzący sezon oraz o swojej piłkarskiej przeszłości

31 lipca 2021 Jarosław Kotas: „Zapisałem się na Tour de France, a jadę na Wigrach” [WYWIAD]
sokolostroda.com

Jarosław Kotas po przyjściu z Gryfa Wejherowo najpierw uratował Sokół Ostróda przed spadkiem z 3. ligi. Później już jako dyrektor sportowy wprowadził "Trójkolorowych" na szczebel centralny. Teraz stoi, jak sam twierdzi, przed jednym z najtrudniejszych wyzwań w piłkarskim życiu. Jarosław Kotas po raz kolejny objął posadę trenera Sokoła. Poprzez cięcia w budżecie od nowa buduje drużynę opartą w głównej mierze na młodzieżowcach. Czy Sokół ma szansę na przetrwanie? Jak trafił do Schalke 04 Gelsenkirchen? Zapraszamy.


Udostępnij na Udostępnij na

Na wstępie chciałbym zapytać, jak oceniłby Pan pierwszy, debiutancki sezon Sokoła na szczeblu centralnym?

Na pewno jestem zadowolony. Sezon, patrząc na tabelę, na budżet, jakim dysponowaliśmy, na to, że jesteśmy beniaminkiem, na pewno nie było wstydu, ale ja uważam, że była możliwość wyciśnięcia więcej. Więcej, czyli minimum grania w barażach i to jest takie moje rozczarowanie, że mogliśmy osiągnąć więcej. Pokazała to Skra Częstochowa, którą w Ostródzie ograliśmy na stojaka, że można nawet było zrobić ten awans. Nam zabrakło może dwóch środkowych obrońców. Znaliśmy nasze mankamenty, ale wyszło, jak wyszło. Myślę, że wstydu nie przynieśliśmy.

Wśród włodarzy klubu i kibiców było jednak trochę strachu przed startem ubiegłego sezonu.

Prezes Borkowski mówił mi przed sezonem: „Boję się, żeby tylko nie było siedmiu punktów i najgorszego wyniku w historii” , ja mówię: „Robert, nie spadniemy. Naprawdę nie spadniemy i się nie denerwuj”. Wspominając inaugurację, jak wszyscy myśleli, że będziemy chłopcami do bicia. Nie byliśmy. Robiliśmy jakieś sensacje, nawet był Puchar Polski. Uciekło nam to trochę przez pandemię. Przez ten brak kibiców. Byliśmy z pięć razy w telewizji. Oglądała nas cała Polska. Nawet dwukrotnie wyłączone światło w meczu z Motorem Lublin, trochę siara, jak to mówi młodzież, ale na pewno Sokół Ostróda nie przyniósł wstydu.

Piłkarska Polska dowiedziała się dzięki temu o Sokole Ostróda.

Nasz sukces odbił się echem w całej Polsce, a jak patrzę, kto do mnie dzwoni: Stany Zjednoczone, Portugalia, jak ja to mówię Chiny – Filipiny. Czyli menedżerowie wiedzą, gdzie leży Sokół Ostróda, wiedzą, że tu warto grać w piłkę. Cała piłkarska Polska nas rozpoznaje. Miasto Ostróda rozsławiliśmy nie tylko na całą Polskę. Jak patrzę, skąd do mnie dzwonią menedżerowie, piłkarze Ameryka, Egipt, przyszedł teraz chłopak z Kolumbii, czyli cały piłkarski świat. Eskimos tylko jeszcze nie zadzwonił.

W szkole byłem kumaty. Humanistyczne przedmioty miałem w jednym palcu. Na maturze miałem jeszcze geografię, ale nie wiedziałem, gdzie dokładnie leży Ostróda. Kiedyś przejeżdżając nową obwodnicą z zespołem Gryfa Wejherowo na mecz, bodajże do Warszawy, rzuciły mi się w oczy światła ze stadionu. Myślę sobie, co tu jest? Pochodzę ze Starogardu Gdańskiego i często mnie od wieśniaków wyzywali, ale w tym momencie pomyślałem: na takiej wsi mają taki stadion! W ten sposób zacząłem się interesować Ostródą. 

Aż w końcu Pan do niej trafił.

Kiedy Sokół był na samym dole w 3. lidze, ówczesny wiceprezes Borkowski namówił mnie, żebym to uratował. Odchodząc po utrzymaniu drużyny w 3.lidze, powiedziałem: wy powinniście tutaj 2. ligę zrobić. Macie ku temu możliwości. I tak od słowa do słowa padło zapytanie: „dasz radę?”. Odpowiedziałem, że z waszą pomocą, sponsorów i lokalnej społeczności zrobimy to. Cieszę się, że na takich ludzi trafiłem. Na pewno przyjaźń do końca życia. Wszędzie chwaliłem, że takiego klubu nie spotkałem, a przez te 20 lat jeżdżenia po Polsce byłem i z Widzewem w ekstraklasie, i w Kaszubach Połchowo, gdzieś na półwyspie Helskim. Tu było perfekt. Cieszę się, że coś tam po nas zostanie.

Awans do 2. ligi dla miejscowych kibiców był spełnieniem marzeń.

Osiągnęliśmy cel, jakim był awans na szczebel centralny. Chcieliśmy to zrobić piłkarsko, ale COVID wszystko nam powywracał. Modlę się o to, żebyśmy się utrzymali. Do niektórych niestety nie dociera, że jeżeli teraz Sokół spadnie, to już nigdy Ostróda nie będzie miała drugiej ligi. Chciałbym żyć jak najdłużej, ale w tym czasie na pewno nie uda się po raz kolejny awansować. Widziałem tę euforię wśród ludzi, którzy mi pomagali ten awans zrobić. Zarządu, kibiców czy piłkarzy, którzy tu przyszli, żeby ten awans zrobić. Kolejny raz tej euforii już się nie da zbudować.

Ostatnie dwa sezony pełnił Pan funkcję dyrektora sportowego. Prezes namówił Pana na powrót na ławkę czy to właśnie przez te problemy finansowe nie udało się znaleźć chętnego na to stanowisko i sam Pan postanowił ratować Sokoła?

Mało trenerów chciało tu przyjść, żeby się w to bawić. Sam pan widzi, jak wygląda sytuacja. 25 godzin na dobę spędzam w klubie. Ja nie jem, nie śpię. Cały czas z telefonem przy uchu. Nawet jak żona dzwoni, mówię: nie, nie, ja tylko młodzieżowców. Mówi mi wtedy: Jarek, ze mną rozmawiasz. Dopiero wtedy się odkręcam. Rodzina jednak wie, że teraz mnie nie ma. Regularnie odwiedzam jedynie 80-letnią mamę w Starogardzie. To jest mój obowiązek. Nieraz patrzę, jest już pierwsza w nocy, a ja nawet śniadania jeszcze nie zjadłem. Patrzę, stoi na stole. Parówka była gorąca, jest zimna i pomarszczona. Takie teraz jem. Myślę jednak, że na piłce się znam. Chcę temu klubowi pomóc.

Sokół Ostróda stał się miejscem, z którego można się wybić do lepszej piłki. Przykładem może być Kacper Trelowski, który po rundzie w Ostródzie jeździ z Rakowem Częstochowa grać w europejskich pucharach.

Błażej Niezgoda, z którym rywalizował i którego chciałem z powrotem tu ściągnąć, jest w ekstraklasie, Kacper ma medal za wicemistrzostwo Polski i teraz gra w pucharach. Karol Żwir poszedł do 1. ligi, Wojtek Mazurowski 1. liga, Dawid Wolny 1. liga. Pozostali zostali na tym szczeblu. Może właśnie dlatego nie weszliśmy wyżej. Ta jakość całego zespołu była za słaba, ale tak jak powiedziałem, tu się nie zarabia, tu się promuje. Dobry piłkarz poradzi sobie dalej. Taki jest obecnie cel na ten sezon. Jakby mi teraz prezes Borkowski powiedział: siedem punktów to jest max, to teraz bym się ku temu skłaniał, widząc, jakie mamy problemy. Teraz jesteśmy po drugiej stronie medalu. Mamy ogromne problemy. Było nawet hasło: „Nie przystępujemy do rozgrywek. 4. liga i budujemy od nowa”.

Problemy Sokoła są aż tak duże?

Było mi żal, jak usłyszałem, że z własnej woli mamy być zdegradowani do 4. ligi. Na to nie chciałbym się zgodzić. Byłem już spakowany. Mnie już w Ostródzie nie było. Córka zakochała się w tym mieście. Kupiła sobie mieszkanko. Ciężko pracuje w Niemczech i przez telefon mówi mi: nie zostawiaj mi derbów Miłomłyn – Ostróda. Ratuj, co się da. Ty się znasz. Ona wie, od małego ze mną jest. Wytrenowałem ją na lekkoatletkę. Na trzy medale mistrzostw Polski. Na występy w kadrze Polski i Niemiec, bo tam się urodziła, więc mówi: dasz radę. Teraz jednak, jak patrzy, jak mi trudno, jak widzi skład, jak widzi, jakie mam problemy, mówi: „Chyba zawaliłam, że cię na to namówiłam”. Ona też powiedziała: nie dasz rady. Nawet moja żona stwierdziła, że utrzymanie jest niemożliwe. Tym bardziej że spadają teraz cztery drużyny.

Poziom ligi poszedł w tym roku mocno w górę.

W poprzednim sezonie ta liga była w cudzysłowie śmieszna. Nie było takich wielkich tuzów. Teraz widzę, że choćby Motor, Radunia, Stal Rzeszów, Chojniczanka podeszli bardzo poważnie. Zwiększyli budżety o miliony. Wóz albo przewóz. Wyłącznie 1. liga interesuje dziesięć klubów, a do baraży wejdzie tylko sześć. Kiedy słyszę, ile płacą te kluby, to mogę tylko obiecać, że będziemy walczyć. Walka, walka i jeszcze raz walka. Nie ma zespołów, które chciałyby się tylko utrzymać. Nawet nasi koledzy z pobliskiego Elbląga. Wygrali Pro Junior System. Przytulili prawie dwie bańki. My tego nie mamy. Straciliśmy najważniejszych sponsorów. W finanse klubowe się nie wcinam. W politykę miejską się nie wcinam. Koncentruję się na piłce nożnej. Nie raz z zazdrością patrzę, że wszystkie te kluby jadą na obozy. Kadra 27 osób. Ja trenuję w pięciu, sześciu i uczciwie mówiąc, ci chłopcy o tym wiedzą.

Kadra opiera się w głównej mierze na młodzieżowcach.

Oni nie mają jeszcze prawa grać w 2. lidze. Żaden chłopak z tych, którzy teraz u nas są, nie nadaje się do gry w drugiej lidze. Dostali tę szansę. Czy ją wykorzystają? Zobaczymy. Dominik Wasiak był u mnie trzy lata temu, powiedziałem: na razie jesteś za słaby. Objechał cały świat. Jego ostatnia „kariera” to jest spadek z Olimpią Zambrów do czwartej ligi. To ma być obecnie nasz lider. Czy on się teraz w ciągu miesiąca tak odkręci? Ja nawet nie mam wpływu na to, jaki tu będzie skład. Osoby, na które ja liczyłem, które tu już przyszły, nam się sypią.

Mieliśmy już kontrakt podpisany z Kolumbijczykiem Duvanem. Kolano się posypało, odpadł. Następny nasz filar Stępień przyszedł po przygotowaniach z Radomiakiem – naderwany mięsień, odpadł. Czyli dwóch ludzi, na których bardzo liczyłem, nie ma. Czyli wstawić muszę juniorów, których na pierwszy trening przyszło dwunastu, a teraz przychodzi jeden. Jeden i to raz na tydzień. To byli chłopacy, którzy mieli punktować w PJS, których mieliśmy ogrywać. Na pewno moja euforia przed sobotnim meczem sporo opadła.

Biorę tylko chłopaków, którzy inwestują w siebie. Pensja Małeckiego w Stali Rzeszów i Jarka Fojuta jako dyrektora to jest więcej niż mój budżet na całą drużynę. Teraz na jednej stronie będzie Małecki i Prokić. To jest dwóch gości, którzy są w stanie sami nas ograć. My mamy chłopaków z 3., 4. ligi, którzy dostali swoją szansę. Może kiedyś zobaczę, że któryś z nich pójdzie wyżej. Tak jak ostatnio się zdziwiłem, że Rafał Gikiewicz z Augsburga grał tu kiedyś w Sokole.

Ten sezon będzie z pewnością Pana najtrudniejszym w Sokole.

Trzy mecze mamy na dzień dobry w jednym tygodniu. Możemy się tu na inaugurację wypruć, tylko co z regeneracją? W środę, nie daj Boże, jakaś dogrywka w Pucharze z Błękitnymi, w niedzielę jedziemy autobusem w dniu meczu na Chojniczankę. Możemy nawet do 65. minuty dzielnie się bronić, mieć jakieś 1:0 i będzie trach. Odetnie prąd i będzie bam, bam, bam. Żaden z moich chłopaków nigdy wcześniej nie grał w 2. lidze.

Trzy lata, które tu spędziłem, nie były łatwe. Trzeba było się utrzymać. Co pół roku musieliśmy na nowo tę drużynę budować, więc to też kosztuje sporo energii i zdrowia. Nie chciałem zawieść ludzi, kibiców, którzy dali mi tutaj kredyt zaufania. Chociaż niektórzy mają pretensje o moje zachowania, wypowiedzi, wywiady. Taki jestem i się nie zmienię. Moja rodzina wie, że oni są zawsze na drugim miejscu. Piłka jest dla mnie najważniejsza. Jak już coś robię, to robię to na maksa. Mam też dystans, ale tego też wymagam od swoich piłkarzy i ludzi, którzy mi pomagają.

Dlatego trafiłem właśnie na prezesów i zarząd klubu Sokoła. Dużo ludzi nam pomagało, pomaga i dalej będzie pomagać. Bez ich pomocy ja mogę od rana do nocy myśleć o piłce, ale nie damy rady. Na pewno żal by było, patrząc, ile znanych klubów jak Polonia Warszawa, Polonia Bytom, mój Bałtyk Gdynia marzy o tej drugiej lidze. Ruch Chorzów wszedł do tej ligi i feta, jakby wygrali Ligę Mistrzów. A u nas my to mamy tak pyk i jest druga liga w Ostródzie. Tego sukcesu nikt mi nie zabierze.

Będąc trenerem Gryfa Wejherowo na szczeblu centralnym, pojawił się problem z licencją UEFA Pro. Udało się go już rozwiązać?

Zmieniono przepis i w drugiej lidze można już pracować z licencją UEFA A. Poszedłem do tej szkoły trenerów, zapisałem się, ale moja wizja piłki nożnej i być może moja elokwencja nie pasowały do polskiej myśli szkoleniowej. Nie żałuję. Kiedy starałem się dostać na kurs UEFA Pro, było dużo kandydatów i decydowano Vuković czy ja. Coś w polskiej piłce i dla polskiej piłki zrobiłem. „Vuko” zarabiał miliony dzięki Legii Warszawa, ale jego przyjęto, mnie nie. Vuković dostaje dzisiaj co miesiąc wypłatę. Myślę, że Legia to jest 100 tysięcy wzwyż. Dostał propozycję pracy w Zagłębiu Lubin i stwierdził, że woli siedzieć i pobierać pieniądze od Legii niż trenować, a całował „elkę”. Takich ludzi się wykształciło.

To jest jak z polskim lekarzem. Nie przyjmuje się polskich studentów na medycynę. Nie jestem rasistą, ale przyjmuje się wszystkie inne nacje. On się wykształci u nas i ucieka za granicę pracować. Potem my mamy problemy. Tak samo jest z tą moją licencją. Jak ktoś prześledzi, ile dla polskiej piłki zrobiłem, ile własnych pieniędzy w to władowałem, ilu chłopaków ze wsi wytrenowałem do ekstraklasy. Myślę, że to powinno być argumentem do przyjmowania do szkoły trenerów. Kiedy szukałem trenerów z UEFA Pro, to się zdziwiłem, ilu chłopaków, którzy nie powinni mieć nawet licencji UEFA C, dostali UEFA Pro. Nie grali w piłkę, wizualnie katastrofa. Niektórzy mylili Barcelonę z Realem czy Borussię Dortmund z Schalke.

To jak to się stało, że nie dostał się Pan do tej szkoły?

Poszedłem do tej szkoły trenerów, zapisałem się, ale moja wizja piłki nożnej i być może moja elokwencja nie pasowały do polskiej myśli szkoleniowej. Nie żałuję. Było 100 kandydatów na 20 miejsc. Niektórzy uważali, że powinienem to UEFA Pro dostać. Były zapytania z ekstraklasy, bo nie wierzyli, że ja tej licencji nie mam. Poszło, minęło. Za rok będę świętował 60 lat. Nie wyglądam na takiego. Postanowiłem nie kopać się z koniem i na siłę udowadniać, że się na tym znam. Udowadniam, że w takim klubie jak Sokół Ostróda można było zrobić drugą ligę za tak nieduże pieniądze. Śmieję się, jak widzę, ile klubów w Polsce pompuje wielkie pieniądze.

Kontrakty po 15, 20 tysięcy dla piłkarza w Kotwicy Kołobrzeg czy Raduni Stężyca. Dla mnie to nie jest normalne. Rozumiem, jak to są prywatne, ciężko zarobione pieniądze. Można je sobie wydawać, na co się chce. Gdy jednak wydaje się pieniądze miejskie kosztem szpitala, domów dziecka itp., to miałbym wyrzuty sumienia. Jak ktoś ma kaprys i płaci milion co pół roku i ma trzecią ligę, proszę bardzo. Ja nie muszę nikomu udowadniać, że się na piłce znam, bo myślę, że już swoje udowodniłem. Teraz jestem już starszym panem, który wie, jak się to robi.

Pana nazwisko przyciąga młodych piłkarzy z potencjałem do gry gdzieś wyżej.

Cieszę się, że ci wszyscy chłopacy przychodzą do mnie. Mają jakiś potencjał, ale muszę z nich jeszcze sporo wycisnąć. Cieszy mnie opinia ich menedżerów. Dzwoniąc, mówią: trenerze, oni przychodzą do pana, i to jest miłe. To moje męczenie się daje satysfakcję. Wieczorem kładąc się, myślę: masz odpowiedzialność. Zaufali tobie chłopacy, ich rodzice, którzy sporo pieniędzy w tych dzieciaków wpompowali. Nie udało im się gdzieś tam wyżej. Ich menedżerowie mówią: oni są w Sokole, bo pan jest trenerem. To jest taka moja nagroda.

Jest to jakiś sposób docenienia Pana pracy.

Tak. Zawsze jako piłkarz nie byłem doceniany, bo nawet do kadry Polski mnie nie brali (wszędzie są układy). Za to zawsze jak byłem w Zawiszy, Bałtyku czy już później w Niemczech, dostawałem puchar od kibiców. Dla najlepszego piłkarza. Córka ma na półce swoje puchary, medale z lekkiej atletyki, bo jako juniorka była bardzo dobra. Mówię jej: postaw moje obok swoich. Ona ma cały pokój, moich jest kilka. Bałtyk Gdynia był w ekstraklasie, teraz w trzeciej lidze kibice śpiewają: „Graj Bałtyku jak za dawnych lat”. Pytam się córki, wiesz o kim śpiewają? No o was, o was – mi odpowiada. Marzą o tej ekstraklasie. Dostałem od nich puchar, że byłem ich najlepszym piłkarzem w tym czasie.

To cieszy, tak samo cieszą teraz te słowa, jak mówi jeden kumaty menedżer z drugim: trenerze, my ich dajemy wyłącznie, bo pan tam jest. W tym momencie dostaję dodatkowej energii i wiem, że nie mogę odpuścić. Muszę jeszcze wydusić, bo wiem, że ci chłopacy mi zaufali. Czy nam się to uda? Życzę tego sobie. Powtarzam im, że jeżeli w ciągu dwóch lat nie wyskoczycie ode mnie i nie traficie do tej ekstraklasy, to już będzie wam trudno. Uważają nas za frajerów, uważają, że nie damy rady, dlatego pokażmy im, że się mylą. Bo to będzie dopiero wydarzenie, że drużyna bez przygotowania, bez zgrania, bez trenowania coś osiągnie.

Przygotowania w takim razie nie były chyba zbyt owocne?

My zagraliśmy tylko dwa sparingi. Dostaliśmy trzy gole po rzutach rożnych i jednego z wolnego. I tak sobie klepaliśmy. Wiemy, że ławeczkę mamy krótką. Wiemy, że sezon będzie szalenie trudny, że będą wyjazdy. Czyli ta energia pójdzie w cholerę. Dlatego proszę ich o profesjonalizm. Nie ma teraz czasu na Lacoste’a, na Hilfigera, na fryzurkę, na dziewczyny czy na prezenty za dwa tysiące złotych. Inwestujemy w siebie. Do zimy. Zobaczymy, czy padniemy czy damy radę. Znamy swoje miejsce w szyku. Pokora, ale jest też chęć pokazania.

Wspomniał Pan o czasach gry w Bałtyku, a stamtąd trafił Pan do Schalke. Przypadkowi piłkarze tam nie trafiają, więc musiał Pan potrafić grać w piłkę. Jak to się stało, że znalazł się Pan w drużynie z Gelsenkirchen?

To mi uzmysłowiła dopiero córka. Zawsze uważałem, że byłem słabym piłkarzem. Grałem jako defensywny pomocnik, nigdy nie błyszczałem. Doceniali mnie kibice. Nie chciałem opuszczać Bałtyku Gdynia. Byłem kapitanem i zawsze gadałem więcej, niż potrzeba. Widziałem, jakie przekręty się tam działy. Stocznia Komuny Paryskiej nas zatrudniała. Byliśmy stoczniowcami oddelegowanymi do grania w piłkę. Moja żona jako jedyna nie chciała dostawać pieniędzy za darmo, więc poszła do pracy. Pracowała w księgowości. Sztuka dla sztuki, ale prezes mówi: dobra, niech pracuje. Patrzyła na te kwity i mówiła mi: słuchaj, znowu są podrabiane podpisy całej drużyny. Znowu byliście na obozie. Czyli było mieszanie, oszukiwanie tej stoczni.

Ten klub był niestety okradany. Powiedziałem, że nie przyszedłem do Bałtyku, żeby bronić się przed spadkiem. Myślałem, że będziemy grać w europejskich pucharach. Kiedy przychodziłem, Bałtyk był na szóstym miejscu. Był potencjał, żeby wypłynąć dalej. Dobrych piłkarzy się jednak stamtąd sprzedawało. A to do Widzewa, a to do Górnika, a brało się jakichś gamoni. Jako kapitan poszedłem do prezesów, postawiłem się, powiedziałem, nie o to chodzi. Zawieszono mnie na pół roku w klubie. Skierowano do drużyny rezerw. No i padło hasło – uciekam z tego kraju. Bolało to, bo marzyłem o ekstraklasie. Mam bardzo mało meczów, chyba z 40 się uzbierało.

Uciekła szansa na zrobienie czegoś więcej.

Straciłem dwa lata, bo musiałem wojsko odsłużyć. Zawisza był wtedy w obecnej 1. lidze. Stwierdziłem, że jak mam kolejne pół roku nie grać, a gazety pisały: „Jarek Kotas ma kontuzję”, pomyślałem sobie, gdzie ja jestem. Nie po to walczyłem, żeby ze mnie robić wała. Uciekłem. Dostałem dwa lata zawieszenia. Musiałem się wprowadzać gdzieś tam do polskich rodzin. Biegałem po lasach, przygotowywałem się indywidualnie. W końcu ktoś zadzwonił do Schalke. Powiedzieli, żebym przyjechał. Dostałem możliwość zagrania w sparingu. Na dzień dobry idealny przeciwnik – Borussia Dortmund. Największe derby w Niemczech.

Tam trafił Pan na jednych z najlepszych piłkarzy w tamtych czasach.

Moim przeciwnikiem był Andreas Mueller. Mistrz świata, mistrz Europy. Wygraliśmy ten mecz. Grałem pod fałszywym nazwiskiem. Niemcy też oszukują. Jakiegoś Hansa Juergena Klossa ze mnie zrobili. Po tym meczu prezydent od razu powiedział: podpisujemy z tobą. Coś we mnie widział, tam się nie mylą. Udo Lattek im powiedział: tego Polaka bierzcie. Miałem jeszcze rok kary. Nie mogłem grać, płakałem. Zabrano mi rok grania w Bundeslidze. Trenowałem z piłkarzami typu Toni Schumacher, wtedy najlepszy bramkarz świata, Olaf Thon, który przeszedł potem do Bayernu. Ten świat był fajny i tam się przez te trzy lata kulałem. Dlatego ta poprzeczka u mnie wisi bardzo wysoko.

Musiał Pan udowodnić wszystkim, że się nadaje do Bundesligi.

Jako obcokrajowiec musiałem być tam zawsze lepszy od Niemców. Musiałem to codziennie udowadniać. Na początek nie interesowało ich, kim ja jestem. Jarosław miałem napisane przez v na końcu. Myśleli, że jestem z Czechosłowacji. Fajne wspomnienia pozostały. Zawsze brałem to spontanicznie. Na podwórku zawsze byłem najlepszy, w Starogardzie najlepszy, w Tczewie najlepszy, w Zawiszy najlepszy, w Bałtyku najlepszy. Poszedłem w Niemczech na trening Schalke i się udało. Nie miałem kompleksów. Trenerzy byli ze mnie zadowoleni i jakoś to działało.

Po latach, jak to skończyłem, brałem się za trenowanie. Córka się urodziła chwilę później i poszła do mojej mamy. Znalazła jakieś moje zdjęcie z meczu, gdzie było 80 tysięcy ludzi na trybunach. Zdziwiona pytała, kto to jest. No tata. To ty musiałeś grać jak Błaszczykowski. Ja mówię: no nie Magduś, no coś tam grałem. No ale jak 80 tysięcy ludzi i cię nie wygwizdali? Przecież Polacy słynęli wtedy tylko z kradzieży samochodów. To ty musiałeś potrafić grać.

Czyli córka miała rację.

Któregoś razu byłem z żoną w Krakowie. Zaszliśmy do cukierni i tam jakaś stara niemiecka ekipa nie może się dogadać z ekspedientką. Zapytałem, co by pan chciał. Pomogłem mu tam wybrać i on się mnie pyta, skąd dobrze znam niemiecki. To tłumaczę, że trochę u was mieszkałem, pracowałem i tak dalej. Niemiec drążył jednak temat, a gdzie pan pracował, aż w końcu mu powiedziałem: Profifussballer von Beruf auf Schalke 04 (profesjonalny piłkarz w Schalke 04). Kiedy to usłyszał, myślałem, że mu talerz spadnie. Oh mein Gott (o mój Boże), to pan musiał bardzo dobrze grać w piłkę. Wtedy pomyślałem: córcia, ty miałaś rację.

Niektórzy nie do końca wierzą, że tak było.

Jak ktoś zaczyna dyskutować, to wtedy mówię: ja byłem w jednej szatni z Tonim Schumacherem, a on do szatni nie wpuściłby byle frajera. Dopiero później mi powiedzieli, że on widząc, jak mocno trenuję przez ten rok zawieszenia, sam poszedł do prezesa klubu, żeby ten dał mi kontrakt. Jeżeli Udo Lattek, Toni Schumacher, Rudi Assauer czy Guenter Netzer, mistrz świata z 1974 roku, mówią, że potrafisz grać, to musi być to prawda.

Kiedyś po wielu latach pojechałem do Gelsenkirchen. Patrzymy z córką, wychodzi Tomek Wałdoch, Tomek Hajto czy Wilmots. Podjechałem swoim fordem, bo zawsze im tam przywoziłem Żubrówkę z trawą, a żona ptasie mleczko dla żony Muellera. Ochroniarz się na mnie wydarł, co pan tu robi, proszę natychmiast wyjść. Powiedziałem mu: „kolego, idę do swoich przyjaciół. Kiedy Jarek tu zapieprzał, jeszcze nie było tego nowego stadionu. Za czapkę śliwek graliśmy”.

Schalke nie było krezusem w tamtych czasach?

Schalke było bankrutem, prawie tak jak jest teraz. Wyszedł wtedy dziennikarz. Kiedy grałem, był młodziutki. Wyszedł i mówi stop. To jest Jarek Kotas, to był nasz piłkarz. W myśl zasady einmal Schalke, immer Schalke (raz Schalke, na zawsze Schalke). Zawsze będę miał miejsce, zawsze dostanę bilet do loży. Choćby grali z Realem Madryt i bilety były wykupione kilka dni przed. Gdy zadzwonię i powiem: wiem, że nie macie biletów, to miejsce dla mnie zawsze się znajdzie. Za to ich szanuję. Wkurzam się, gdy widzę, co tam się teraz dzieje. Facet na mojej pozycji zarabia 6 milionów euro. Może i byłem słaby, ale nie tak słaby jak on. Narobili 200 milionów zadłużenia. Teraz na inaugurację dostali 1:3 w czapkę od HSV. Śledzę ich wyniki.

Córka urodziła się w Gelsenkirchen na tym samym łóżku co Manuel Neuer, Mesut Oezil czy Leon Goretzka. Śmieję się, że zobacz córcia, taki rzut się tam trafił, tak było blisko. Żartuję oczywiście. Jestem z niej bardzo dumny. Wracając do Schalke, po tej wymianie zdań z ochroniarzem podeszli do mnie starzy kibice. Wyściskali się, a Mark Wilmots, wtedy przepiłkarz, patrzył, nie wiedział, co się dzieje. Nikt nie chciał z nim zdjęcia, tylko podchodzili do mnie. Pamiętam, że Tomek Wałdoch dał mi koszulkę, którą brałem na licytację dla powodzian.

Czyli pamiętają o Panu w Gelsenkirchen.

W Schalke przeżyłem w trzy lata trzech trenerów i dwóch prezydentów. Tam jest co roku wymiana, a mimo wszystko mnie zapamiętali. Myślę, że to przez to, że byłem po prostu normalny. Z każdym porozmawiałem, nie zadzierałem nosa. W Zagłębiu Ruhry docenia się ludzi ciężko pracujących. Któregoś razu wracaliśmy po przegranym meczu. Wściekli kibice już na nas czekali. Policja radziła, żeby godzinę poczekać, zanim wyjdziemy, bo może być nieprzyjemnie. Ja wyszedłem od razu, przepuścili mnie, powiedzieli tylko: Jarek jest w porządku. Wsiadłem do swojego Golfa i odjechałem.

Widać, że miło wspomina Pan te czasy w Niemczech.

Mam sentyment do Gelsenkirchen. Kończyłem tam szkołę kucharską, pracowałem w restauracjach, trenowałem małe klubiki w ościennych miejscowościach. Pasował mi niemiecki ordnung. Któregoś razu zostawiłem otwartą szybę w samochodzie przed blokiem. W popielniczce, jako że nigdy nie paliłem, miałem jakieś drobne pieniądze włożone. Rano dzwonek, dobija się ktoś do drzwi, jakiś sąsiad krzyczy: Jarek, zamknąłem ci okno i drzwi, bo zostawiłeś otwarte. Nie było nawet mowy, żeby ktoś cokolwiek ukradł.

Niemcy się zmieniły. Dzisiaj rowery przypinane są na sześć łańcuchów. Siostra do dzisiaj tam mieszka. Prawdopodobnie też wrócę tam na stare lata. Na pewno mojego pobytu w Schalke i mojego kontaktu z Niemcami nie muszę się wstydzić. Bardzo dużo mi pomogli. Byłem wyrzucony z Bałtyku jak taki psiak. Praktycznie płakałem. Marzyłem o graniu tam w ekstraklasie, a zostałem potraktowany jak śmieć przez ludzi, którzy spuścili ten Bałtyk do 4. ligi.

Wróćmy jednak na nasze lokalne podwórko. Pojawiają się zarzuty, że Pana wypowiedzi nie wpływają dobrze na relacje z miastem.

Ja jestem od piłki nożnej. Niektórzy mi zarzucają, że ja tu krytykuję burmistrza. Nie krytykuję. Tylko nieraz, gdy słyszę, że inne kluby mają to wsparcie, że miasto żyje. Może burmistrz to źle odebrał, kiedy powiedziałem, że ja parę awansów w życiu zrobiłem. Wszędzie byli zadowoleni, a tutaj odbiera się to, jakby to była jakaś kara, stypa. My nie chcemy żadnego niańczenia, ale żeby nas nie zaprosić do urzędu miasta? Chociaż podziękować. Nawet nie mnie, ja to mam gdzieś. Chociaż chłopakom. W tym sezonie fajnie, utrzymaliśmy się, ale dużo chłopaków poświęciło swoje zdrowie dla tego klubu.

Niektórzy zapłacili za to dość wysoką cenę.

Tomek Gajda zerwał krzyżowe. Miał podpisać kontrakt w 1. lidze. Na stole leżał kontrakt na 20 tysięcy. Osobiście na noszach znosiłem go do karetki, a potem po meczu jeszcze pojechałem do szpitala. On płakał, trenerze, dlaczego teraz? Ja mówię: Tomek, kontuzje zawsze są złe. Dostałbyś powołanie do kadry za dwa lata, czego ci życzę, też byś coś złamał i co? Wyleczysz się, wzmocnisz. Tomek strzelił dla nas kilka ważnych bramek, kreował nam grę w środku pola i nikt się nawet nim nie zainteresował. Żadnego dzięki Tomek, nic. Chłopacy mieli koszulki „jesteśmy z tobą”, żeby jakoś go wspomóc.

Przydałoby się jakieś chociaż podstawowe wsparcie.

Wypowiedziałem się, że potrzebujemy wsparcia miasta. Nasi sponsorzy, którzy wydawali na nas swoje ciężko zarobione pieniądze, byli zmęczeni już tą współpracą z miastem. Na mecze będziemy jeździć z tymi dzieciaczkami w dniu grania. Do Suwałk, do Chojnic, do Stężycy, te kilometry robią nogi z waty. Wszystkie kluby przyjeżdżają dzień wcześniej. Mają sztab trenerski siedmiu ludzi. Masażyści, odżywki i te sprawy. Na dzień dzisiejszy ja się zapisałem na Tour de France, a jadę na rowerze Wigry. Wszyscy dookoła w ultranowoczesnym sprzęcie, a ja na tych Wigrach. Jakoś ruszę i może 100 metrów dam radę. Potem będę szukał przerzutek, a ich nie ma. Chcielibyśmy, żeby chociaż ktoś nam te dwie przerzutki dorzucił.

Idzie się przez miasto, nagłaśniają, że będzie Cleo czy Rubik, a o piłce nikt nie wie. Na nasz mecz nikt nie zaprasza, a myślę, że jakaś komórka sportowa jest w tym mieście. Kiedy jeździmy przez Polskę, nas ludzie rozpoznają. Zatrzymujemy się w klubowych dresach na stacjach paliwa, to ludzie sobie z nami zdjęcia robią. Piłkarze zawsze generują jakiś dreszcz emocji. Na naszym autokarze nawet jakiejś tabliczki Sokół Ostróda czy miasto Ostróda nie ma. Kiedy tu przychodziłem, był piękny, wymalowany autobus. To nawet Mateusz Broź przyszedł z ekstraklasy i zdjęcia mu robił, pokazywał wszystkim, jaki Ostróda w 3. lidze ma autobus. Była euforia, było fajnie, a teraz mamy taki zjazd. Ja nikogo nie krytykuję, ja tylko proszę o jakąś pomoc.

Taką pomoc dostawał Pan do tej pory ze strony zarządu.

Prezes Sarnecki też ma już swoje lata, ja tak samo, ale robimy wszystko, żeby nie dopuścić, żeby to się rozsypało. Bo 4. liga to byłby dla nas koniec. Kto tu przyjdzie grać w 4. lidze? Kto będzie opłacał ten obiekt? Przecież to wszystko zarośnie trawą. Ile mamy pięknych obiektów, które już nie są użytkowane? Konin, Zamość, Brzesko, takie ośrodki giną. Dlatego walczę, żebyśmy tak samo nie zginęli. Nawet jeżeli ktoś teraz jest antyfutbolowy, może za 3-4 lata przyjdzie jakiś kibic i będzie chciał tym miastem rządzić, zrobić jakąś fajną drużynę, to już niestety tego nie zrobi. Jest tak trudno zrobić awans. Dlatego chwała tym ludziom, którzy mi bardzo pomogli ten awans zrobić.

Ta ich praca nie może pójść na marne. Są to bardzo inteligentni ludzie. Czy nasi prezesi, czy prezesi sponsorów wiedzą, że to jest walka z wiatrakami. Jeżeli wszyscy wspólnie się nie ogarniemy, to następnego awansu na szczebel centralny więcej nie będzie. Dlatego ja będę robił wszystko. Będę na pewno upokarzany w tych meczach ligowych. Za długo już jestem w piłce nożnej, żeby nie wiedzieć, co się będzie działo. Nigdy w życiu Paderborn nie przeskoczy Bayernu, dlatego Bayern gra o mistrza, a Paderborn właśnie spadło. Tak to działa i tak samo jest u nas. Z tymi piłkarzami, z tym budżetem i z takim zainteresowaniem niestety nie damy rady.

Ma Pan nie lada ambicje, żeby tak o ten klub walczyć.

Padło hasło „spadajcie z honorem”, ale to jest dla mnie za mało. Ja jestem ostatni, który się poddaje. Będę tracił zdrowie, gardło. Wiedząc, ile zarabiają piłkarze w innych klubach, ile zarabiają moi koledzy trenerzy, córka mi powiedziała, żebym mieszkał w jej mieszkanku. Mówi, że pracuje za granicą, za miesiąc wróci, opłaci mi rachunki, to i to. Córka haruje w Niemczech, żeby mnie utrzymać. Jest to niesmaczne. Nie mówiłem tego głośno. Ja to robię dla miasta Ostróda. Dla swojej córki, która nie chce derbów z Miłomłynem.

Robię to jeszcze dla tych ludzi, którzy stracili dużo prywatnych pieniędzy włożonych w ten klub. Jeszcze w 3. lidze jeździli z nami na wyjazdy. Mówiliśmy sobie: ostatni raz do Łowicza, ostatni raz do Ursusa, ostatni raz na Polonię Warszawa. Powtarzaliśmy – musimy awansować. I mamy to. Będziemy grali z Motorem Lublin, Stalą Rzeszów, Ruchem Chorzów. Piękne mecze. Szkoda, że nikt się nie cieszy. Nawet ja się już nie cieszę.

Podobną sytuację przechodził ŁKS Łomża. Teraz przez brak zainteresowania ta drużyna, która była na zapleczu ekstraklasy, utknęła w 4. lidze.

Kiedyś grałem z nimi jako trener Gryfa Wejherowo. Ich już nie ma. Piękny obiekt, piękne boisko. Jeżeli się nie ogarniemy, to będziemy tu mieli to samo. Pamiętam przypadek Bytovii. Pan Gierszewski z Drutexu też wpompował masę pieniędzy. Powiedział dość. Tylko że Drutex dostawał od miasta jakieś ziemie, pomoc miasta. Jego niestety oszukiwali piłkarze i trenerzy. Zrobił im warunki do grania w 1. lidze i w ekstraklasie. Jak ja z nim walczyłem w 3. lidze, to on ściągnął im autobus Barcelony. W tamtych czasach oni jako trzecioligowcy jechali na obóz na Cypr. W pewnym momencie stracił już cierpliwość do piłkarzy, którzy zamiast ciężko pracować, to zaczęli sobie jaja robić i powiedział: dziękuję. Dzisiaj Bytovii już nie ma. Łomży, jak pan zauważył, też już nie ma i za chwilę nas nie będzie. To jest nasze ostatnie podejście. Szacunek dla ludzi, którzy się zaangażowali, żeby ten klub ratować. Nie będzie łatwo, ale coś musimy zrobić.

Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę powodzenia w tym trudnym sezonie.

Również dziękuję.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze