W dotychczasowej historii starć Polski ze Słowacją nie mamy zbyt wielu powodów do dumy. Odkąd utworzyło się nowe państwo słowackie, zagraliśmy ze Słowakami sześć razy.
Słowacja powstała po rozłączeniu się Czechosłowacji. Razem nasi południowi sąsiedzi byli potęgą. Dwa razy zajmowali drugie miejsce w mistrzostwach świata. W mistrzostwach Europy udało im się nawet raz wygrać, pokonując po rzutach karnych Niemców. Poza tym dwa razy plasowali się na trzeciej pozycji. Po podzieleniu dwa kraje w sporcie zaczęły już znaczyć mniej. Nie tylko w piłce nożnej, ale przede wszystkim w ukochanym hokeju. Ale jeśli skupimy się tylko na futbolu po 1992 roku, to Czesi byli bardziej utytułowani. Osiągali sukcesy w wielkich turniejach, ale przede wszystkim się na nie kwalifikowali. W odróżnieniu od Słowaków. Ci dopiero w 2010 roku po raz pierwszy jako samodzielne państwo zawitali do grona najlepszych drużyn świata czy Europy. Wcześniej przegrywali w eliminacjach.
Tam też po raz pierwszy los zetknął ich z Polakami. 7 czerwca 1995 roku w Zabrzu doszło do pierwszego oficjalnego spotkania Polski ze Słowacją. Pojedynek odbył się w ramach kwalifikacji do mistrzostw Europy w Anglii w 1996 roku. Nasza reprezentacja wygrała pewnie 5:0. Dwa gole zdobył niezwykle skuteczny w tych eliminacjach Andrzej Juskowiak, a po jednym dołożyli Roman Kosecki, Tomasz Wieszczycki i Piotr Nowak. Polska była wówczas bardzo silną drużyną w meczach rozgrywanych u siebie. Niestety na wyjazdach nie potwierdzała swojego potencjału. Zawodnicy tacy jak Kosecki, Juskowiak czy Wojciech Kowalczyk, mimo że grali za granicą, nie zawsze udowadniali w kadrze swoją przydatność.
Rewanż, który odbył się w Bratysławie, pokazał, że Polacy są chimeryczni. Najpierw wygrali 5:0, by niecałe cztery miesiące później polec aż 1:4. 11 października 1995 zagrali fatalnie, zupełnie bez pomysłu i przegrali, ale już znacznie wcześniej stracili szansę na awans do mistrzostw w Anglii. Może też dlatego nie powalczyli o trzy punkty i nasi południowi sąsiedzi rzutem na taśmę wyprzedzili nas w tabeli. Nie znaczyło to wówczas praktycznie nic oprócz prestiżu.
Nieco ponad trzy lata później doszło do odwetu. Co prawda tylko w meczu towarzyskim, ale także na wyjeździe, również w Bratysławie. 10 listopada, tuż po kolejnych nieudanych eliminacjach dla obu ekip, doszło do następnej potyczki Polski ze Słowacją. Wygrali goście 3:1, co jak się okazało, było ostatnim zwycięstwem naszej kadry w starciu ze swoim sąsiadem. Do sukcesu poprowadziły nas wtedy dwa gole Wojciecha Kowalczyka i jedno trafienie Piotra Reissa. Dla Słowaków honorową bramkę zdobył Jancula.
Na kolejny mecz musieliśmy czekać prawie dziewięć lat. W ramach przygotowań do kolejnych bardzo ważnych spotkań w eliminacjach do mistrzostw Europy 2008 zmierzyliśmy się towarzysko ze Słowacją. Pojedynek został rozegrany w Hiszpanii. Ówczesny trener Leo Beenhakker eksperymentował ze składem, ponieważ był to okres przerwy zimowej w polskiej lidze. Szkoleniowiec szukał odpowiedniego ustawienia przed najważniejszymi starciami w grupie A. Rezultat 2:2 odpowiadał każdemu, nie wynik się bowiem liczył, a forma poszczególnych zawodników. Ze świetnej strony zaprezentował się Radosław Matusiak, jedno z odkryć tamtej kadry. Oprócz niego bramkę z karnego dołożył dla nas Michał Żewłakow. Dla Słowaków strzelali Jakubko oraz obecny gwiazdor Liverpoolu Martin Skrtel.
Już nie towarzysko, ale ponownie o punkty podejmowaliśmy naszych południowych sąsiadów w 2008 i 2009 roku. Najpierw będąc w komfortowej sytuacji, liderując grupie i prowadząc w Bratysławie, polegliśmy 1:2. Stało się to po nieporozumieniach w obronie, błędach Artura Boruca i obrońców. Od tego momentu Polska straciła pewność siebie i skuteczność. Kolejne mecze były męczarnią dla „Biało-czerwonych”, ponieśliśmy bowiem także porażkę z Irlandią Północną, Słowenią i Czechami. Oznaczało to dla nas koniec marzeń o mundialu w RPA. Natomiast dla Leo Beenhakkera koniec przygody z polską reprezentacją. Stąd też w rewanżu to nasi południowi sąsiedzi byli zdecydowanie bardziej zmobilizowani. Oni musieli wygrać lub zremisować, żeby bezpośrednio awansować, ponieważ rywalizująca z nimi Słowenia grała z San Marino. Po mało ekscytującym pojedynku Słowacy zwyciężyli 1:0 w Chorzowie i cieszyli się z wygrania grupy. Bramkę strzelił dla nich nasz obrońca Seweryn Gancarczyk.
Był to ostatni jak dotychczas mecz pomiędzy Polską i Słowacją. Kolejny już niedługo. W ramach ostatnich przygotowań do Euro zmierzymy się z naszymi sąsiadami już 26 maja. Będzie to dobry sprawdzian dla drużyny Franciszka Smudy i okazja, by zmienić niekorzystny dla nas bilans spotkań. Jak do tej pory wygraliśmy dwa z sześciu pojedynków. Zaledwie jeden raz był remis. W golach także jesteśmy gorsi, przegrywając 10:12. Warto więc wygrać, nie tylko jednak po to, by zmienić zły stosunek bramkowy. Trzeba przecież pokazać, że jesteśmy w formie tuż przed Euro. To będzie najważniejsze.
A przypomnijcie sobie mecz ze Słowacja