Jacek Kiełb o walce z kontuzją i pięknym powrocie [WYWIAD]


Piłkarz Korony Kielce udowadnia, że ciężka praca i zaangażowanie popłacają

16 kwietnia 2022 Jacek Kiełb o walce z kontuzją i pięknym powrocie [WYWIAD]
Łukasz Laskowski / PressFocus

Zerwane więzadła krzyżowe po trzydziestce dla niektórych oznacza nieodwracalną utratę formy sprzed urazu, a w najgorszych przypadkach koniec kariery. Jacek Kiełb jednak postawił się okrutnemu losowi i wrócił na boisko w fantastycznym stylu. Już w swoim drugim występie po kontuzji piękną przewrotką dał ważne zwycięstwo Koronie Kielce. Z doświadczonym zawodnikiem porozmawialiśmy m.in. o walce o powrót oraz najbliższych aspiracjach. 


Udostępnij na Udostępnij na

Twój powrót po kontuzji i zwycięska bramka przewrotką to scenariusz, którego nie powstydziliby się najlepsi reżyserzy na świecie. Jakie to uczucie?  

Nie będę ukrywał — to było coś niesamowitego, wręcz niepowtarzalnego. Po siedmiu miesiącach walki o powrót ponownie stanąłem na boisku Korony i udało mi się strzelić bramkę z przewrotki na wagę zwycięstwa. W tamtej chwili nie wiedziałem, jak mam wyrazić swoje emocje. Jednocześnie poczułem ogromną radość, ale też chciało mi się płakać. Dotarło do mnie, że ta katorżnicza praca nie poszła na marne.  Próbowałem sobie ustalić jakąś cieszynkę w geście podziękowań dla wszystkich za pomoc w trudnych chwilach, lecz trudno było mi zebrać myśli. Ta chwila pozostanie już ze mną na zawsze.  

Wieść o zerwaniu więzadeł krzyżowych musiała być strzałem prosto w serce.  

Nie będę ukrywał, że pierwsze chwile były bardzo trudne. Popłakałem się niczym małe dziecko. Pojawiały się najczarniejsze scenariusze, bo nigdy nie przechodziłem takiego urazu i kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. To była wielka niewiadoma okraszona sporym strachem.  

Pojawiła się gdzieś myśl, że to koniec kariery? 

Oczywiście. Gram już kilka ładnych lat w piłkę i zawsze gdzieś pobolewała mnie łękotka. To był ból, do którego z czasem zdążyłem się przyzwyczaić. Nie wymagało to żadnych poważnych zabiegów i po prostu zacząłem żyć z tym dyskomfortem. W momencie, gdy zerwałem więzadła, dopadł mnie natłok myśli. Czy dam sobie z tym wszystkim radę? Co teraz? Wiadomo – od razu zacząłem przeglądać internet i wyczytałem, że powrót do pełnej sprawności może potrwać nawet do roku. Wtedy przełknąłem ślinę i byłem przerażony. Znałem osoby, które były młodsze ode mnie i dawały rady wrócić po tej kontuzji. Koniec końców i mnie się udało. 

Co dało Ci siłę do walki o powrót na murawę? 

Jak wspomniałem — początki nie należały do najłatwiejszych. Niemniej z czasem zacząłem sobie tłumaczyć, że mam wciąż ambicje i co najważniejsze — bardzo pragnę wrócić na boisko. Gdyby nie było tego sportowego głodu, to od razu mógłbym dać sobie spokój. Dużo też mi dało wsparcie prezesów, kolegów z drużyny, rodziny, przyjaciół, trenerów i kibiców. To nie były jakieś tam wiadomości w stylu będzie dobrze, trzymaj się, Ryba”. Nasza społeczność jest niesamowita. Dzwoniło do mnie wiele ludzi ze słowami wsparcia, to dało mi jeszcze większą dawkę motywacji. Kto wie, gdyby nie to, to być może dłużej wracałbym do sprawności. Dostałem tyle pozytywnej energii, że po prostu nie mogłem tego zmarnować. Wiedziałem, że gdybym zadzwonił do któregoś z kibiców, to ten od razu by mi pomógł. Niesamowita sprawa. Postanowiłem sobie kilka rzeczy i walczyłem z całych sił o powrót.  

Jakie to były postanowienia?  

Przede wszystkim podczas rozmowy z moim fizjoterapeutą — Łukaszem Millerem — obiecałem i jemu, i sobie, że będę sumiennie wykonywał wszystkie polecenia oraz ćwiczenia. On już pracował przy takich urazach, więc mogłem mu stuprocentowo zaufać. Jeśli miałem zrobić 10 powtórzeń w jednym ćwiczeniu, to robiłem 10. Ani więcej, ani mniej. Chciałem, żeby rehabilitacja przebiegała w odpowiednim tempie. Przykładałem się do każdego zadania, bo wiedziałem, że jeśli coś sobie odpuszczę, to późniejsze konsekwencje mogą być tragiczne. Potem doszły suplementacja oraz dieta. To oczywiście oznaczało, że musiałem ograniczyć niezdrowe jedzenie i alkohol. To tylko by przeszkodziło w postępach i nie miałem najmniejszego problemu ze zrezygnowaniem z tych rzeczy. Obiecałem sobie również, że od momentu operacji do powrotu na boisko nie będę ścinał włosów. Ostatecznie słowa dotrzymałem.  

Jak w tym całym czasie wyglądały Twoje relacje z trenerem? Czułeś wsparcie i pewność, że nie zostaniesz skreślony? 

Ja z trenerem Ojrzyńskim znam się jeszcze z czasów „bandy świrów”. Często z nim rozmawiałem, dopytywał się o mój stan, sprawdzał, czy wszystko u mnie dobrze, ale on już taki jest. Kontrolował moje postępy i czułem jego wsparcie. Gdy dostałem pozwolenie na powrót od lekarzy, to powoli wchodziłem do treningu. Wszystko odbywało się spokojnie, bez zbędnego pośpiechu.  

Nie boisz się o swoją nogę? 

Gdy już zaczynałem trenować, to początkowo był taki strach. Przy każdym kontakcie byłem ostrożny i czułem niepewność. Dlatego też stopniowo wprowadzano mnie do różnych gierek. Na początku to był dziadek, później jakaś neutralna gierka. Powolutku zacząłem łapać pewność siebie. Moje myślenie o tej kontuzji skończyło się wraz ze sparingiem z Radomiakiem. Wszedłem w jakieś dwa, trzy kontakty z rywalem i poczułem, że z moim kolanem jest wszystko dobrze.  

Zapewne słyszałeś o tym, że Bartłomiej Kacprzak stwierdził, iż Jakub Moder w trzy miesiące może być gotowy do grania. Obecnie piłkarz Brighton użera się z niemalże identyczną kontuzją co Ty przez ostatnie miesiące. Co sądzisz na ten temat?  

Oczywiście, czytałem ten wywiad. Zanim jednak wyrażę swoją opinię, to chciałbym podkreślić, że nie jestem żadnym doktorem czy profesorem. Ja naprawdę solidnie i sumiennie pracowałem. Zawsze robiłem dokładnie tyle, ile ode mnie oczekiwano. Gdy u mnie był trzeci miesiąc rehabilitacji, to dopiero zaczynałem lekki marszobieg. I to było więcej marszu niż biegu. U mnie na tym etapie nie było nawet mowy o powrocie na boisko, a co dopiero o jakimś graniu w spotkaniach. Wiadomo, że młodsi zawodnicy szybciej się regenerują i wracają do sprawności, ale naprawdę nie wiem, jaką robotę trzeba by było wykonać, żeby wrócić już po trzech miesiącach.  

Nie czujesz się zawodnikiem jednego klubu? Miałeś kilka epizodów w innych drużynach, ale zawsze się wszystko kończyło w Kielcach.  

Kompletnie tak nie uważam. Najbardziej żałuję tej przygody z Lechem Poznań. Tam wszystko było na wysokim poziomie i czułem, że mogę się bardzo rozwinąć. Mecz z Manchesterem City dał mi sporo nadziei i myśli o trochę większej karierze, ale cóż. Nie pasowałem tam kilku osobom, sam też nie dbałem odpowiednio o siebie, dlatego też odszedłem. Później w Polonii też mi szło całkiem nieźle. Miałem wtedy pewne problemy z kostką, ale po powrocie mecze w moim wykonaniu wyglądały bardzo dobrze. Podobnie dobrze wspominam Śląsk Wrocław i Termalicę. Jeśli ludzie mówią, że jestem zawodnikiem jednego klubu, to niech tak mówią. Jestem dumny z bycia częścią Korony Kielce. 

Czy Koronę Kielce stać na awans do ekstraklasy?  

Do kogo byś z Kielc nie zadzwonił, to powiedziałby ci, że taki klub jak Korona musi grać w ekstraklasie. Jednak zakładam, że sympatycy z innych miast mówią podobnie o swoich zespołach. Przed nami ważny okres, ale wierzę w tę szatnię i wierzę, że sam też będę w stanie pomóc w awansie. To kluczowy moment i musimy dać z siebie wszystko. Awans do ekstraklasy byłby wielkim momentem dla klubu, ale też i dla mnie. Mam za sobą trudny czas i taki sukces stałby się zwieńczeniem tego etapu.  

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze