Amauri Carvalho de Oliveira, czyli droga od bohatera do zera. A może odwrotnie? Transfer brazylijskiego Włocha do Fiorentiny był tylko pretekstem. Niewielu z nas pamięta o długowłosym napastniku siejącym postrach na boiskach Serie A. Właśnie, jaki postrach?
Amauri za pół miliona euro przeniósł się z Turynu do Florencji. W barwach „Starej Damy” nigdy kariery nie zrobił, bo – jak sam mówił – nie mógł. Ciągle narzekał. A to, że trener go nie lubi, a to kibice obrzucali błotem, a to koledzy z zespołu źle podawali… Wyliczać można bez końca. Jednak zanim trafił do Juventusu za grube miliony, musiał przecież gdzieś się pokazać. Teoretycznie dobrze mu szło w Palermo, ale znów nie do końca. Zacznijmy zatem od początku. Od początku kariery naszego bohatera – tfu! – zera.
Jako młodzieżowiec zaczynał w klubie Santa Catarina Clube. Testowany był w innych brazylijskich klubach, ale nigdy nie potrafił do siebie przekonać trenerów większych zespołów. Przygoda z włoską piłką rozpoczęła się w momencie, gdy jego klub został zaproszony na turniej młodzieżowy rozgrywany w Viareggio. Tam pokazał swoje piłkarskie umiejętności i podpisał kontrakt ze szwajcarską Bellinzoną z włoskojęzycznej części tego państwa. Tam jednak nie zagrzał długo miejsca, został bowiem sprzedany do Parmy, która z kolei często wypożyczała młodego Amauriego do innych włoskich klubów. Tak zwiedził znaczną część Półwyspu Apenińskiego, występując kolejno w Napoli, Piacenzie, Empoli i Messinie. Nie można powiedzieć, że całkowicie zmarnował ten okres, ale żadnego klubu nie przekonał do swoich umiejętności. Czym przekonał zatem włodarzy Chievo Werona? Może sześcioma bramkami w ciągu trzech lat? Może.
W Weronie spędził trzy lata. W 90 spotkaniach w niebiesko-żółtej koszulce pokonywał bramkarzy rywali 17 razy. Niby niewiele, ale tu trzeba Amauriemu oddać, że nie zawsze występował on na szpicy. Owszem, był jednym z dwóch atakujących, ale z racji wzrostu zawsze był tym zgrywającym górne piłki do mniejszego i bardziej ruchliwego napastnika. Najbardziej udany miał sezon 2005/2006. Właśnie po tym sezonie Chievo awansowało do kwalifikacji Ligi Mistrzów. Oczywiście, był to kiepski rok dla ligi włoskiej, ponieważ Calciopoli wyszło na jaw, a kilka czołowych klubów zleciało z ligi. Fakt faktem, Chievo nie przebiło się później do fazy grupowej najbardziej prestiżowego turnieju klubowego w Europie, a sam Amauri ostatniego dnia letniego mercato opuścił szeregi Chievo. Za blisko 15 milionów euro przeniósł się do Palermo. Na Sycylii nie miał łatwo. Wcześniej Amauri zarzekał się, że kocha klub z Werony, całując herb klubu po każdej bramce. Tak samo zaczął robić w Palermo. Jednak z czasem nasz bohater zaskarbił sobie sympatię temperamentnych kibiców z wyspy. W nowym klubie Amauri stał się naturalnym następcą Luki Toniego, który rok wcześniej opuścił szeregi „Rosanero”. W Palermo grał do połowy 2008 roku, a podczas dwuletniej kariery w tym klubie zdobył 23 bramki w 52 spotkaniach. Trzeba mu jednak oddać, że przez siedem miesięcy pauzował z powodu ciężkiej kontuzji kolana.
Do Turynu przeniósł się za bagatela 23 miliony euro. Oczywiście, w odradzającej się wówczas ekipie „Bianconerich” miał robić za wielką gwiazdę. Na początku nawet się na to zanosiło, ale z każdym miesiącem, meczem, minutą na boisku – gasł. W „Juve” zdobył 17 bramek. W ciągu czterech lat. Oczywiście, ostatnie dwa lata nie grał prawie w ogóle. W sezonie 2010/2011, a konkretnie podczas rundy wiosennej tego sezonu, został wypożyczony do Parmy, w której w 11 występach zdobył aż siedem bramek. Wówczas całe włoskie środowisko piłkarskie obwieściło wielki powrót Amauriego. Po wypożyczeniu wrócił do Juventusu, w którym jednak przez pół roku nie grał w ogóle, nawet nie mógł trenować z pierwszą drużyną. Dzisiaj przeszedł do Fiorentiny za pół miliona euro i jego męczarnia się skończyła.
Etap „kariery” w Juventusie tylko na początku mógł się naturalizowanemu Włochowi podobać. W sezonie 2008/2009 strzelił 14 goli i był jednym z jaśniejszych punktów w drużynie. Kolejne miesiące jednak był coraz to gorsze. W „Starej Damie” zmieniano trenerów jak rękawiczki, a nie każdy z nich widział Amauriego w podstawowym składzie, a nieraz nawet w szerokiej kadrze. W końcu Antonio Conte w ogóle zapomniał, że ma takiego zawodnika i nawet przestał się nim interesować podczas treningu. Kibice obwiniali napastnika za słabe wyniki zespołu w poprzednich dwóch sezonach, wyzywali go z trybun, wywieszali obraźliwe transparenty. Prezes ze swoją świtą również nie przepadali za Amaurim, stąd całkowity brak poparcia dla niego ze strony zarządu był aż nadto widoczny. W końcu Juventus zaczął grać dobrze, więc wyszło na korzyść wszystkich – oprócz naszego Włocha (Brazylijczyka).
Obecnie 31-letni napastnik pragnie udowodnić, że jego czas jeszcze nie minął. Że to w Turynie się pomylili. Od dzisiaj ma trudne zadanie do wykonania, bo musi zastąpić w Fiorentinie sprzedanego niedawno do Genoi Alberto Gilardino. Łatwo nie będzie, ale może nasz bohater znów zacznie kopać piłkę tak samo, jak robił to w Palermo czy w Chievo? Być może transfer do Florencji będzie wybawieniem dla Amauriego, który ostatnie dwa sezony miał kompletnie nieudane. Być może doświadczony napastnik udowodni, że jego krytyczne wypowiedzi pod adresem byłego pracodawcy i kibiców choć w małym procencie były słuszne. Czasu ma jednak niewiele.
Ciekawy tekst, fajnie przypominać kibicom o takich
piłkarzach, prześwietlać ich kariery, pokazując,
że trzeba czegoś więcej niż kilka bramek w Serie
A i jest się wielkim. Pozdrawiam autora
Amauri to dobry klub tylko juve a dokladnie zarzad
jest zbyt tepy!!!!! Amauri sie teraz odrodzi a juve
bedzie sie uzalac jak zwykle!!!!