Mimo wygranej z Niemcami na Aviva Stadium w Dublinie i możliwości bezpośredniego awansu z grupy przy korzystnym wyniku, irlandzka piłka, gdy patrzeć na jej całościowy obraz, a nie tylko reprezentację, nie jest na fali, jak sugerowałyby ostatnie rezultaty. Wręcz przeciwnie, irlandzki futbol od wielu lat jest w kryzysie i nie zapowiada się na to, by ten stan miał się prędko zmienić.
W XXI wieku reprezentacja „Zielonej Wyspy” tylko dwukrotnie zawitała na duży międzynarodowy turniej. Pierwszy raz miało to miejsce za kadencji Micka McCarthy’ego, gdy udało się wywalczyć bilet do Japonii i Korei Południowej na mistrzostwa świata w 2002 roku. Na drugi wielki czempionat Irlandczycy musieli czekać aż 10 lat, gdy za swoimi piłkarzami przyjechali do Polski na mistrzostwa Europy, tłumnie witając w Poznaniu i Gdańsku, gdzie zostali zapamiętani jako najbardziej entuzjastyczni i rozrywkowi kibice, dobrze dogadujący się z Polakami.
Teoretycznie jest więc możliwość awansu na kolejną dużą imprezę, nie w odstępie 10 lat od poprzedniej, ale cztery lata od poprzedniej. Czy to poprawa? Tak, bo nie ma aż tak długiego okresu oczekiwania na promyk nadziei, ale jeśli popatrzymy na kadrę, jaką powołał selekcjoner naszych rywali, Martin O’Neill, i jej przekrój wiekowy, to prędko nabierzemy współczucia dla kibiców z kraju Guinnessa, świętego Patryka i Ryanaira.
Ów przekrój wskazuje coś bardzo niepokojącego – dziesięciu z dwudziestu siedmiu graczy powołanych na październikowe starcia z Niemcami i Polakami to piłkarze powyżej trzydziestego roku życia, a wśród powołanych jest tylko czterech zawodników poniżej dwudziestego piątego roku życia.
Rzecz jasna będziemy mniej skłonni do współczucia, jeśli to nasi rywale kosztem kadry Adama Nawałki zakończą eliminację na miejscu gwarantującym bezpośredni awans, ale tu od razu zaznaczę, że to nie jest tekst dla tych, którzy chcą budować przedmeczowe emocję i szukają listy „Top 10 powodów, dla których pokonamy Irlandię”.
Kłopot naszych grupowych rywali z wymianą pokoleniową dobrze pokazuje wypowiedź selekcjonera ich kadry na konferencji przed spotkaniem z Polską. O’Neill mówił o Jamesie McCarthym, swoim środkowym pomocniku, który zagrał w meczu z Niemcami: – Wziął na siebie odpowiedzialność i mam nadzieję, że część starszych graczy, których doświadczenie jest nadal bardzo pomocne, razem z grupą młodszych chłopaków, jak ten siedzący dziś koło mnie (na konferencji obok selekcjonera Eire siedział Shane Long), będzie w stanie utrzymać ten pozytywny moment nie tylko na niedzielne spotkanie, ale i na przyszłość. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wspomniany młodszy piłkarz, czyli Long, ma w tym momencie 28 lat. Sporo jak na przedstawiciela grupy młodych.
Taki a nie inny przekrój wiekowy kadry O’Neilla nie jest dziełem przypadku. Powoli do przeszłości odchodzi dość bogate (jak na Irlandię) w jakość piłkarską pokolenie, które na pewno nie wykorzystało pełni swojego potencjału w kontekście gry dla narodowych barw. Pokolenie Robbiego Keane’a i Johna O’Shea było tym, które jeszcze regularnie grało w Premier League w czołowych drużynach. Gracze wyżej wymienieni oraz Steve Finann, Richard Dunne czy Shay Given na pewno nie należeli nigdy do światowej czołówki, ale z pewnością mieli wystarczające umiejętności, by częściej gościć na wielkich imprezach.
Nie widać w ich miejsce zastępców, a już w szczególności zastępców szkolonych przez system irlandzki. Pewnie powiecie: jak to nie, a grający w Evertonie James McCarthy nie jest jakościowym zastępcą? Oczywiście, że jest, w czym bardzo mu pomógł Roberto Martinez, dając mu szansę gry w Premier League jeszcze w Wigan i sprowadzając go później na Goodison Park. Sęk w tym, że McCarthy urodził się w Szkocji i jest produktem szkockiego systemu, nie irlandzkiego. Cyrus Christie? Pudło, obrońca urodził się i wychował w angielskim Coventry.
A Robbie Brady notujący niezłe występy w beniaminku z Norwich? Jasne, do 16. roku życia rozwijał się w Dublinie, po czym ściągnął go Manchester United. Tyle że takich przypadków przy obecnym stanie szkolenia w Irlandii będzie z roku na rok coraz mniej, ale o tym za chwilę. Podobnie sytuacja ma się z Jeffem Hendrickiem który mając 16 lat, wybrał grające wówczas w Premier League Derby County.
Anglia zawsze była miejscem, do którego trafiali piłkarze wychowani w Dublinie, Cork, Derry czy innych miastach Zielonej Wyspy. Głównie z powodu bardzo niskiego poziomu ich własnych krajowych rozgrywek, ale również przez bliskość geograficzną oraz kulturową.
http://i60.tinypic.com/efqu5s.png
Teraz to się zmienia. W Premier League oglądamy co tydzień piłkarzy z najróżniejszych stron globu – od Azji, przez Afrykę, po Amerykę Południową. Bywają drożsi od Irlandczyków (choć nie zawsze,) ale na pewno są w przeważającej większości lepiej wyszkoleni. W sezonie 2007/2008 Irlandczycy stanowili 6% wszystkich piłkarzy grających w Premier League.
Sześć lat później ta liczba zmalała do 4,7%, a w obecnym sezonie nie ma ani jednego przedstawiciela tej nacji poniżej dwudziestego trzeciego roku życia grającego w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii. Młodzi Irlandczycy są w kadrach drużyn Premier League, występują w meczach rezerw czy na poziomie juniorów, ale gdy przychodzi moment, gdy trzeba się przebić do pierwszego zespołu, okazują się za słabi. Wtedy mają dwa wyjścia – odejście do niższych lig w Anglii lub powrót do ojczyzny.
A przecież kiedyś stanowili trzony wielkich brytyjskich ekip – Liverpoolu czy Arsenalu w latach 80. czy Manchesteru United sir Alexa Fergusona nieco później. Teraz na próżno ich szukać w ekipach walczących o mistrzostwo w BPL. Już ich tam nie ma.
Możliwość ściągania lepszych piłkarzy innych nacji całkowicie wypunktowała niedostatki szkoleniowe Irlandzkiej Federacji Piłkarskiej(FAI). Co robią źle? Po pomoc w diagnozie tego problemu FAI sięgnęła dwa lata temu po Holendra, Ruuda Doktera, pracującego wcześniej w Holenderskiej Federacji Piłkarskiej, który jest specjalistą w dziedzinie tworzenia programów szkoleniowych. Ma pomóc Irlandczykom naprawić ich błędy z zakresu szkolenia i przenieść holenderskie wzorce na wyspiarski grunt. Nie przez przypadek obrano kierunek holenderski, wszak jest to kraj o podobnym potencjale ludzkim co Irlandia, a jednak dzięki idei, szkoleniu i organizacji jest w piłce lata przed nią.
Jednym z problemów przez lata było granie na serio o wynik w niższych grupach wiekowych. Jak mówi Dokter: – Dwunastolatki grały na pełnowymiarowych boiskach, z pełnowymiarowymi bramkami, a trenerzy graliby o jak najlepszy rezultat, nie o jak najlepszy rozwój dla swoich młodych adeptów. Wystawiano i zapewne nadal się to robi, najbardziej fizycznych piłkarzy, oraz tych, którzy nie podejmują ryzyka. Bo ryzyko sprawia, że możesz przegrać. Zapomina się o tym, że podejmowanie ryzyka sprawia, że się uczysz. Wiesz na następny raz, co jesteś w stanie wykonać, a czego nie. Na etapie młodzieżowym nie ma innej drogi niż nauka przez błędy i ich poprawę.
Taki sposób gry sprawia, że jak wyliczył jeden irlandzki uniwersytet, piłkarze między szóstym a szesnastym rokiem życia, szkoleni przez krajowy system, mieli około 14 razy mniej (!!!) kontaktów z piłką niż ich rówieśnicy z kontynentu przez analogiczne 10 lat. Te braki prowadzą później do tego, że oglądając Irlandię w akcji, nie widzimy płynnych akcji i umiejętności utrzymania się przy piłce, tylko stawianie na siłę fizyczną i grę w powietrzu, co jak pokazuje ostatnia dekada, niekoniecznie sprzyja dobrym rezultatom.
Dokter na każdym kroku podkreśla, że do szesnastego roku życia nie liczy się wynik osiągany przez zespół, ale rozwój indywidualny każdego z zawodników znajdujących się w danym zespole. Dopiero gdy piłkarz dotrze do wieku szesnastu lat, zaczyna się liczyć kolektyw, taktyka i strategia.
Ruud Dokter – 'Winning a tournament at u14's is not as important as bringing kids to the next level'. @GoalComIreland pic.twitter.com/8qxEJtthQk
— Dave O'Grady (@DaveOGrady1) July 27, 2015
Inna sprawa to liczba wykwalifikowanych trenerów. Nie ma ich wystarczająco wielu, a dużą część obecnie pracujących nie posiada odpowiednio dużej wiedzy lub źle ją wykorzystuje. Dla przykładu – Hiszpania ma jednego trenera z licencją UEFA Pro na 21 tysięcy mieszkańców, Irlandia z kolei ma jednego trenera z taką licencją na 100 tysięcy osób. Olbrzymia różnica.
Problem tkwi także w lidze. Z powodu niskiego poziomu zespoły w niej grające nie są w stanie przyciągnąć bogatych sponsorów. A jeśli nie ma pieniędzy, to nie ma szans na rozwój. Dlatego celem dla wielu klubów jest sprzedaż młodych piłkarzy do Anglii. Dominuje myślenie krótkoterminowe – znaleźć, ograć chwilę i oddać Anglikom. Błędne koło. Gdyby kluby pomyślały bardziej długoterminowo i postanowiły zainwestować w swoje akademie, to wynik krótkoterminowy byłby zapewne gorszy, ale perspektywy na przyszłość byłby lepsze.
Innym rejonem w północnej Europie, który wiele stracił na napływie piłkarzy z całego świata do Premier League, jest Skandynawia. W latach 90. oglądaliśmy na Wyspach sporo kopaczy z tego regionu, szczególnie Norwegów. Zamiłowanie obywateli tego kraju do Premier League nie minęło i wielu Norwegów lata do Wielkiej Brytanii co weekend, by obejrzeć swoje ulubione kluby w akcji. Podobnie jak kibice z Irlandii. Z tą różnicą, że Norwedzy nadal wspierają swoje własne kluby.
Dla przykładu, na mecze Rosenborga przychodzi średnio 15 tysięcy osób. Średnia frekwencja na meczach ligi irlandzkiej w pierwszej części 2015 roku oscylowała wokół 1,5 tysiąca fanów. Władze ligi narzekają, że mecze ich rozgrywek nie są tak opakowane w telewizji jak spotkania Premier League i proszą federację krajową o pomoc w wymiarze marketingowym, by przyciągnąć ludzi na stadiony, ale FAI na razie nie jest skora do pomocy, więc kibice, a wraz z nimi ewentualne przychody mogące napędzić klubowe budżety, odlatują w każdą sobotę rano w stronę Anglii. To smutne, bo koszt jednej takiej wyprawy starczyłby pewnie na zakup karnetu na sezon lub dwa w krajowym klubie.
Sytuacja szybko nie ulegnie zmianie. Co prawda dwa miesiące temu Ruud Dokter wraz z Royem Keane’em, asystentem Martina O’Neilla, zainaugurowali rozgrywki ligowe dla piłkarzy kategorii U-17, ale na efekty tego ruchu będziemy musieli trochę poczekać. Patrząc na rezultaty kadry U-21, myślę, że konieczna zmiana pokoleniowa może być bardzo bolesna. Kadra ta wygrała tylko trzy z ostatnich dwunastu spotkań, jakie rozgrywała, a wiktorie przyszły dwukrotnie z Andorą i raz z Wyspami Owczymi, więc generalnie nie ma powodów do optymizmu.
Irlandia, podobnie jak Litwa, Mołdawia czy Czarnogóra, nigdy nie miała drużyny w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Na pewno prędko nie będzie miała, bo jest lata za resztą Europy, jeśli chodzi o szkolenie piłkarzy (czy gdzieś już tego przypadkiem nie słyszeliśmy?). Cele w tym 4,5-milionowym kraju są w tej chwili jednak nieco inne, bardziej fundamentalne. Nauczyć się na nowo grać w piłkę. Inną piłkę niż dotychczas.