Ireneusz Pietrzykowski: stary człowiek i może – po raz drugi [WYWIAD]


Trener Stali Stalowa Wola w swoim pierwszym sezonie na szczeblu centralnym awansował ze Stalą do 1. ligi

13 czerwca 2024 Ireneusz Pietrzykowski: stary człowiek i może – po raz drugi [WYWIAD]

Sam mówi o sobie, że jest starym człowiekiem. Ireneusz Pietrzykowski nie wpisuje się w trendy sięgania po młodych trenerów, lecz jego Stal Stalowa Wola znakomicie wkomponowała się do 2. ligi. Na tyle dobrze, by po roku opuścić jej szeregi i zagrać w 1. lidze. Po zakończeniu sezonu porozmawialiśmy z 54-szkoleniowcem beniaminka ze Stalowej Woli.


Udostępnij na Udostępnij na

Przed startem sezonu 2023/2024 nikt nie stawiał beniaminka ze Stalowej Woli w roli faworytów do gry o najwyższe lokaty. Potwierdzała to także forma podopiecznych Ireneusza Pietrzykowkiego, którzy słabo zaczęli sezon. Jednak z upływem czasu „Stalówka” pięła się w tabeli, by ostatecznie wygrać baraże i po 14 latach powrócić do 1. ligi. Zapraszamy na wywiad-rzekę z opiekunem Stali. W nim między innymi o:

  • kluczu do sukcesu Stali w minionym sezonie,
  • przełomowym momencie finału baraży,
  • świętowaniu sukcesu,
  • podsumowanie transferów z sezonu 2023/2024,
  • oraz zapowiedź ruchów kadrowych na nadchodzący sezon.

***

Panie trenerze, stary człowiek i może raz drugi – nawiązując do naszej pierwszej rozmowy w marcu tego roku. Stal awansowała do pierwszej ligi jako beniaminek drugiej ligi. Jakie to uczucie?   

Inne niż to, które towarzyszyło mi po awansie z 3. ligi, kiedy ograliśmy Wieczystą Kraków. Wtedy mieliśmy “wesele” co tydzień. 11 zwycięstw, 2 remisy, 1 porażka. Co weekend wygrywaliśmy w lidze, a do tego jeszcze zdobyliśmy Puchar Polski na Podkarpaciu. Cały czas się wygrywało i każdy tydzień był niezwykle radosny. Wówczas było mniej nerwowo, choć ograć Wieczystą oczywiście nie było łatwo. Teraz było zupełnie inaczej.

Tak jak powiedziałem to tuż po meczu w wywiadzie, ten sezon był takim z bliznami. W tamtym momencie, kiedy usłyszałem gwizdek kończący mecz z KKS-em poczułem spokój. Przy rożnym, gdzie bodajże Imiela z Klisiewiczem kradli czas poczułem, że to zrobiliśmy. To świętowanie awansu z trzeciej ligi do drugiej i ta radość była niczym niezmącona, a to co było teraz to dwie różne rzeczy.

To był trudny sezon począwszy od pierwszych kolejek. Zawsze będę to przypominać, bo w czterech meczach na wyjeździe zdobyliśmy tylko dwa punkty. Te pierwsze kolejki zadecydowały o tym, że ten sezon tak wyglądał. Mozolnie pieliśmy się w górę. Po tych czterech meczach wygraliśmy 5:2 z Chojniczanką, to za chwilę przegraliśmy i znowu zaczynało być trudniej.

Potem wygrywaliśmy, najpierw uciekając ze strefy spadkowej, później spoglądając w dół, bo ta strefa była wciąż blisko. Aż na koniec sezonu, czyli naszego wejścia do strefy barażowej i zwycięstwa w niej. Też nie było łatwo, bo niby byliśmy w tych barażach, ale w ostatniej minucie meczu z Zagłębiem II Lubin, czyli ostatniego meczu w sezonie zasadniczym byliśmy na szóstym miejscu. Bramka Furtaka na 2:1 sprawiła, że jeden mecz graliśmy u siebie. To też było ważne. Reasumując, poczułem wtedy spokój.

Zespół się cieszył, pan oczywiście równie. Faktycznie dało się zauważyć po tym finale, że zachował pan ogromny spokój.  

Wracamy znowu do wieku. Wracamy do całej trudności tego sezonu. Myślę, że studio po meczu w TVP Sport i wszystko co działo się po meczu… Rozumiem, że nawiązuje pan do papierosa na ławce po meczu? (śmiech)

Między innymi, ale nawet tuż po pierwszym gwizdku wszyscy wyskoczyli z radości, a pan po prostu stał zadowolony, szczęśliwy z tego, co się udało osiągnąć.  

No tak, tak to wyglądało. Doszliśmy do celu Oczywiście, że również się cieszyłem, ale bardziej patrzyłem, jak moi zawodnicy świętują, wpadają sobie w objęcia na murawie. To są takie obrazki, które zostaną ze mną do końca życia. Podobnie jak liczni kibice świętowali ten sukces. Później zapaliłem papierosa i patrzyłem na radość wokół.

Czy przychodząc do Stali spodziewał się pan, że ta przygoda może się aż tak dobrze ułożyć? Dwa awanse pod rząd. 

Nikt zdrowo myślący na pewno nie wpadłby na taki pomysł. Ja zawsze powtarzam, że jest to liga takich samych drużyn. Jednak my byliśmy beniaminkiem i zaczęliśmy, jak zaczęliśmy, więc pewnie nie. Natomiast to jest nieoczywisty awans, bo i z nieoczywistymi zawodnikami. W ciągu całego sezonu wykonaliśmy siedemnaście transferów. To duża zmiana kadry. Zdawałem sobie sprawę, że nie można grać w 2. lidze, zespołem, który do niej awansował. Mówiąc o nieoczywistych zawodnikach, nie mam zamiaru nikogo obrazić i zdeprecjonować. Największym no name’em w Stali Stalowa Wola to jestem ja. Trener, który debiutuje na tym szczeblu rozgrywek w tym wieku.

Popatrzmy na zawodników, którzy przychodzili przed sezonem 2023/2024 oraz w jego trakcie do zespołu. Byli to zawodnicy z niższych lig, którym daliśmy szansę, ale i ci, którzy grali już na szczeblu centralnym, ale w ostatnim czasie nie odgrywali kluczowych ról w swoich drużynach. Stal była dla nich szansą, którą z nawiązką wykorzystali.

Zacznę od bramkarzy, w pierwszej rundzie Adam Przybek, w drugiej Wojciech Muzyk, czyli solidni zmiennicy Mikołaja Smyłka. To bramkarze gwarantujący, że w razie potrzeby dadzą jakość. Do tego młodzież – Zieliński i Leyek, którzy są melodią przyszłości. W obronie nową twarzą był Damian Oko. Zawodnik, który gdyby nie problemy zdrowotne, grałby na wyższym poziomie. Zresztą, ma występy w Ekstraklasie. On przyszedł do nas w momencie, gdzie nikt go nie chciał. Był po kontuzji, sezon wcześniej coś pograł w rezerwach Zagłębia. Wszyscy jednak patrzyli na jego historię zdrowotną i się bali go wziąć.

Pamiętam, jak po badaniach medycznych u nas fizjoterapeuta stwierdził, że ten transfer może być dużym ryzykiem. I ja je podjąłem. Wiedziałem, że mamy świetnego trenera przygotowania motorycznego. Widziałem, jak Paweł Żmuda pracuje i wiedziałem, że doprowadzi Damiana do takiego stanu, że będzie on gotowy do gry. W pierwszej rundzie bywało z tym różnie, ale druga już niemal w całości przez niego rozegrana. Zresztą, z Damianem na powitanie nie mówimy sobie „Dzień dobry”, a witam się pytaniem „Czy jesteś zdrowy?”, śmiejąc się, że to kolejny dzień, kiedy jest zdrowy. Oczywiste nazwisko, nieoczywisty moment.

Przejdźmy dalej. Łukasz Furtak – przyszedł do nas z rezerw Rakowa Częstochowa i okazał się jednym z najważniejszych graczy drużyny. Bardzo dobrze grał, strzelał bardzo ważne bramki. Na wahadłach Damian Urban, czyli piłkarz niby z Cracovii, ale wypożyczony wcześniej do Hutnika Kraków, który w poprzednim sezonie walczył o utrzymanie. Dominik Maluga – piłkarz z 3. Ligi. Patryk Zaucha – piłkarz Cracovii trenujący z pierwszą drużyną, grający w rezerwach, a później po ich rozwiązaniu bez gry pół roku.

Łukasz Seweryn – kilkanaście występów w pierwszoligowej Resovii, ale nie zapracował sobie na przedłużenie kontraktu. Michał Mydlarz – 3. Liga. Oliwier Sukiennicki – dzisiaj wszyscy się nad nim rozpływają, ale jak przychodził, to był niechciany w Rakowie. Gdyby on w tamtym okresie funkcjonował dobrze, to ze swoją historią – zespoły w Anglii i Raków – nie byłby dla nas dostępny. Bartosz Wiktoruk – rezerwy Jagiellonii Białystok.

Lucjan Klisiewicz, czyli głośny transfer, który powinien być game changerem. To zawodnik, który chwilę wcześniej strzelał gole Wiśle Kraków w finale baraży o ekstraklasę. Transfer, który nie potoczył się tak dobrze, jak można było się spodziewać. Sebastian Strózik – lata treningu w Cracovii, potem niewiele minut w Wiśle Płock. Dominik Kościelniak – to drugi transfer, który wydawał się mocny. Przyszedł do nas z GKS-u Katowice. Transfer inny niż pozostałe, bo z wyższej ligi. Jakub Górski – trochę występów na poziomie pierwszej i drugiej ligi.

Kuba przyszedł do nas późno, w sierpniu. Bardzo podobała mi się jego determinacja, że chce do nas przyjść. Mieliśmy wtedy kadrę praktycznie zamkniętą, ale on bardzo chciał grać w Stali. Znaliśmy się, więc łatwo było mi podjąć decyzję, że chciałbym go w zespole, skoro jest taka możliwość. Jak pokazała historia, był ważną postacią. Kacper Chełmecki – zawodnik Wisły Kraków, ale ostatnio KS Wiązownica. Oprócz nich było z nami dziewięciu zawodników, którzy wywalczyli awans z 3. ligi i zostali z nami w klubie. To także ich zasługa.

Jeszcze raz powtórzę. Ja sam jestem największym no name’em w Stali. To drużyna była po prostu nieoczywista i cieszy to, że potrafiliśmy wyciągnąć razem tak wiele. Dla sztabu również to było ważne przeżycie, podobnie jak dla wielu zawodników były to pierwsze tak poważne występy na poziomie centralnym. Maciej Jarosz – debiut w 2. Lidze. Paweł Żmuda – debiut w 2 lidze. Przemek Stelmach –trenersko stawia pierwsze kroki. Denis Parechyn, czyli trener bramkarzy jako jedyny funkcjonował już na wyższym poziomie. Tym bardziej smakuje ten awans.

Dołożę jeszcze jedną rzecz. Te transfery w większości pilotowałem sam, zaczynając od kontaktu z zawodnikiem, agentem aż po negocjacje z klubem i przedstawienie propozycji prezesowi Wiesławowi Siembidzie. Lubię dużo pracować i w Stali oprócz plakietki “trener” czasem zawieszam sobie taką z napisem “dyrektor sportowy”. (śmiech) Przy takiej wymianie zawodników i przebudowie wszystko zakończyło się awansem, co pokazuje ogrom dobrze wykonanej pracy.

Tak jak pan mówi, wiele nieoczywistych transferów. Jak sobie myślę teraz o drużynie „Stalówki” to widzę właśnie drużynę. Nie było wybijających się postaci jak Jonathan Junior w Kotwicy, Cezary Demianiuk w Pogoni Siedlce czy Hubert Sobol w KKS-ie Kalisz. W Stali Stalowa Wola gwiazdą była drużyna kompletna, w której gdy jednemu nie idzie, to jego zastępca gra lepiej.

Na pewno tak można powiedzieć, bo jeżeli ktoś był w słabszej formie, to zastępował go ktoś inny i ciągnął zespół. Mieliśmy wyrównaną kadrą, w której mieliśmy 20-22 zawodników w polu, z których korzystaliśmy. Wracamy do tematu rotacji, z której często korzystaliśmy. Słuchałem wywiadu po awansie Kuby Górskiego dla świętokrzyskich mediów i z jego słów wybrzmiało to, że zawodnicy nie do końca rozumieli rotację. Strzelił bramkę, a w następnym meczu siadał na ławce. Było kilka powodów takiego zachowania. W pewnym momencie sezonu potrzebowaliśmy mieć więcej zawodników „pod prądem” i te rotacje powodowały, że 17-18 zawodników wciąż było w grze.

W pewnym momencie sezonu potrzebowaliśmy mieć więcej zawodników „pod prądem”.

Na dystansie całego sezonu okazało się to niezwykle ważne. Wydaje się, że Hutnik Kraków ze względu na wąską kadrę w pewnym momencie nie dał rady. My mieliśmy jakość zapewnioną dzięki rotacji. Druga sprawa to układanie zespołu pod przeciwnika, gdzie dla nas jako sztabu ważnym aspektem była dostępność do pressingu. Graliśmy w różnych systemach: najczęściej, 3-4-3, ale i 4-4-2 czy 4-3-3. To wszystko powodowało, że dobieraliśmy zawodników pod rywala i system. Oczywiście ważną rolę odgrywała forma i to, jak zawodnicy funkcjonowali w danym tygodniu. To bardzo trudna sytuacja, bo mam w szatni wkurzonych 15 zawodników, którzy nie wybiegali w wyjściowym składzie w danym tygodniu. (śmiech).

Co do tego, co pan powiedział o indywidualnościach oraz o tym, że u nas była drużyna to trzeba zwrócić uwagę na to, że te indywidualności też są wartością dodaną. Zawodnicy jak Junior czy Sobol ciągnęli swoje zespoły. U nas w górę zespół ciągnęła drużyna.

W marcu rozmawialiśmy o tym, że strefa barażowa i dziewięć punktów przewagi nad strefą spadkową to całkiem fajny wynik. Dzisiaj rozmawiamy po wygranej w barażach i awansie do pierwszej ligi. W którym momencie w szatni Stali pojawiła się realna myśl, że to nie jest to tylko marzenie, ale i cel.  

Czy awans to trudno powiedzieć, ale baraże „były grane” w szatni dość wcześnie. Na zewnątrz nikt się z tym nie wychylał, ale hasło „Chcemy więcej” funkcjonowało już od jakiegoś czasu. Ta drużyna cały czas chciała więcej i patrzyła w górę. Na początku sezonu każdy chciał grać o coś w tej lidze. Słynna przemowa Kuby Kowalskiego „mamy plan minimum, ch** z minimum” potwierdza, że tak było.

Na Twitterze jeden z kibiców wrzucił naszą rozmowę po siódmej kolejce. Drużyna miała wówczas pięć punktów, a ja wówczas powiedziałem, że stać ją na baraże. Poprosiłem, żeby nikomu tego jednak nie mówił, bo brzmiałoby to jak herezja (śmiech). Ta drużyna cały czas chciała więcej, a gdy pojawiła się realna szansa, to ta wiara urosła. Zresztą, w ostatnich dziewięciu spotkaniach wygraliśmy sześć razy, remisując trzykrotnie. Zespół mocno pilnował tego, by na końcu skończyło się happy-endem.

W ostatnich dziewięciu spotkaniach wygraliśmy sześć razy, remisując trzykrotnie. Zespół mocno pilnował tego, by na końcu skończyło się happy-endem.

Warto wspomnieć też o paradoksie tego sezonu. Jedziemy na Olimpię Grudziądz w 31. kolejce i to był mecz, który definiował ten sezon. Gdybyśmy go przegrali, to trzeba by było patrzeć w dół w strefę spadkową. Zwycięstwo powodowało, że patrzyliśmy w górę i walczymy o baraże. Trzydzieści spotkań i grasz jeden mecz, który de facto definiuje ci sezon. Przegrałeś – to był zły sezon. Wygrałeś – to był udany sezon. To jest niesamowite w sporcie, co potwierdził ten sezon 2. ligi, że wygranego i przegranego dzieli taka cienka nić.

Jest wiele rzeczy, o których możemy opowiadać w kontekście plusów i minusów. Chociażby bramka Imieli w pierwszym meczu z Chojnicami, gol Stróźika w 95. minucie dająca na remis z Kotwicą Kołobrzeg. Bramka Furtaka w 92. minucie pozwalająca grać nam pierwszy mecz barażowy u siebie. Kilka wygranych w końcówce: bramka Banacha w Olsztynie, gdzie mecz był na 0:0, a w końcówce wykorzystaliśmy stały fragment gry.

Z drugiej strony mieliśmy niestrzelonego karnego przez Kubę Kowalskiego w meczu z Sandecją w pierwszej rundzie, który odwrócił ten mecz. Dobry mecz z ŁKS-em II, gdzie mimo porażki 0:3 długo wydawało się, że powinniśmy ten mecz wygrać. Dużo było takich małych rzeczy na przestrzeni sezonu, o których teraz mówimy „co by było gdyby”. To jest genialne w piłce nożnej. Gdybania jest dużo, ale liczy się przede wszystkim konkret.

Co w takim razie usłyszeli piłkarze w szatni po meczu w Kaliszu, kiedy był już ten konkret, czyli awans? 

Dość długo wszyscy się zbierali, ale jak już to się stało, to sobie pośpiewaliśmy i powiedziałem „Dobra robota, panowie. Gratulacje”. Króciutko i to, co zwykle. Po meczu w Kaliszu wiele osób pytało mnie, co działo się w szatni, ale nie po zakończeniu meczu, ale w przerwie spotkania. Znajomi trenerzy pytali mnie, jak wymyśliłem te zmiany i jakim kluczem się kierowałem. Pierwsza nieoczywista, ale która broni się logiką. Zmieniłem Damiana Oko na Jakuba Banacha, bo „Oczko” miał już żółtą kartkę.

Nam zależało, by grać w kontakcie z Sobolem i nie dawać mu miejsca. Jeśli on je dostaje, to przeciwnicy mają problem. Wiedziałem, że Banach sobie poradzi, bo zawsze jak wchodził, to dawał radę. I tak też się stało. Damian na przestrzeni całego sezonu był najlepszym zawodnikiem defensywy, szef obrony – mogło to wielu zaskoczyć, lecz można to obronić.

Natomiast druga zmiana to zdjęcie silnego napastnika i wejście w jego miejsce z „dziesiątki” Chełmeckiego. Inna charakterystyka piłkarza, kilkanaście centymetrów wzrostu mniej. Na pozycję numer dziesięć wpuściliśmy Pioterczaka i było to dość nieoczywiste. Spowodowane było to tym, że w zamierzeniu w pierwszej połowie chcieliśmy mieć dwóch piłkarzy w polu karnym rywala. Chełmecki miał dołączać do Strózika i tam mieliśmy dostarczać piłkę.

To było tylko założenie, bo ich tam nie dostarczaliśmy. Wydawało nam się, że ta zmiana sprawi, że Chełmecki przejdzie na „dziewiątkę” i lepiej poradzi sobie z piłkami granymi dołem, bo takie było zamierzenie w drugiej połowie. Nie grać piłek górą w pole karne, tylko wjeżdżać z nią z bocznych stref.

Stąd właśnie Pioterczak, którego domeną są pojedynki jeden na jeden. Tak też padła pierwsza bramka. Z Górskim ograli przeciwników na prawej stronie, weszli w nią w pole karne, co ostatecznie zakończyło się „jedenastką” i golem dla Stali. Zresztą, Górski zdaniem wielu był pierwszym do zmiany. Sam zresztą w przerwie stwierdził, obserwując rozgrzewającego się Bartka, że chyba chodzi o niego. (śmiech) Został jednak na boisku do końca i strzelił dwa gole.

Trenerzy mają takie momenty, kilka na przestrzeni sezonu, w których swoimi decyzjami są w stanie pomóc zespołowi i myślę, że to był jeden z nich. Wraz ze sztabem pomogliśmy drużynie wygrać ten mecz. Nie mówię o samym pomyśle na granie, a o takich dotknięciach w trakcie meczu.

Trenerzy mają takie momenty, w których swoimi decyzjami są w stanie pomóc zespołowi i myślę, że to był jeden z nich.

Druga rzecz to reakcje w przerwie w szatni. Na konferencji zostałem zapytany, czy były jakieś krzyki i nerwy. Wręcz przeciwnie – było bardzo spokojnie. Przekazaliśmy zmiany, powiedziałem, że pierwsza połowa była nijaka, każdy ogląda się na kolegę i nie chce wziąć odpowiedzialności na siebie. My tego nie chcieliśmy, bo przecież ta drużyna jest nauczona ryzyka, gry jeden na jeden i szukania okazji do zdobycia przewagi. Musieliśmy do tego wrócić w drugiej połowie i to się udało.

Co było punktem zwrotnym tego meczu? Niestrzelony karny Sobola? Zmiany w przerwie, a może pierwsza bramka dla Stali? 

Myślę, że niestrzelony karny Sobola. Inaczej się wraca z 0:2 niż z 0:1. I to jeszcze z niestrzelonym karnym. Pozostałe rzeczy również były ważne, ale gdyby ten karny został strzelony, to trudniej byłoby wrócić do tego meczu pod względem mentalnym.

Tuż po meczu świętowanie, następnie podróż do Stalowej Woli, zapewne wesołym autobusem. Miasto przywitało was z honorami. Była to pana największa feta w karierze?  

To było uczucie trochę podobne do tego sprzed roku, kiedy feta była na stadionie. Nie spodziewaliśmy takiej ilości kibiców. Plac przy domu kultury w Stalowej Woli był cały zapełniony – od małych dzieci po starsze osoby. Widać było, że dla miasta to wielka radość. Po to gra się w piłkę, by doznawać takich chwil i przeżywać te emocje. Wiadomo, mecze, kontrakty i wszystkie te sportowe rzeczy dookoła są ważne.

Jednak jak widzi się, jaką radość daje to ludziom, wrażenie jest ogromne. Jak wjeżdżaliśmy na plac widząc morze ludzie, gdy wychodziliśmy na scenę cały czas czuliśmy, jak ludzie reagują. To było przyjemne zwieńczenie całego sezonu. Stalowa Wola żyje klubem i jest to dla tej społeczności bardzo ważne miejsce.

Zresztą, do miasta wróciliśmy ok. 2-3 nad ranem. Kibice, którzy byli z nami w Kaliszu wrócili później, a przed klubem przywitało nas ok. 50 fanów. Przyjechali oni w nocy przybić piątki i cieszyć się z nami z awansu. Gdy wychodziłem z autobusu i nagle przed wyjściem zobaczyłem, że ktoś klęczy przed drzwiami. W momencie, gdy do niego podszedłem, nagle zaczął całować mnie w ręce. Byłem w szoku! Oczywiście zabrałem szybko rękę i pomogłem kibicowi wstać. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo ważny jest ten sukces dla tych ludzi. Dla niektórych ten klub jest naprawdę ważny i cieszę się, że mogliśmy im dać tyle radości w postaci powrotu do 1. ligi po 14 latach.

Piłka nożna budzi wiele emocji i nie dziwi mnie, że niektórzy tak zareagowali, choć z pewnością jest to osobliwe. Chciałbym jeszcze dopytać o Kubę Kowalskiego, bo nie ukrywam – nieco się martwię. Tuż po meczu w rozmowie z TVP Sport przeprosił on małżonkę informując, że nie wie, kiedy wróci do domu. (śmiech) 

Dzwoniłem do Kuby w piątek, to już był w domu. W sobotę zresztą było wesele Mikołaja Smyłka. Widziałem zdjęcia, „Kowal” mimo wieku szybko się regeneruje. (śmiech)

Bardzo się cieszę w takim razie, że u kapitana Stali wszystko w porządku. Był sezon, były baraże oraz świętowanie. Jest pan na urlopie, ale tak jak wspominał okres transferowy już trwa. Do tej pory odpowiadał pan za całość procesu transferowego. Czy ten system pozostanie aktualny także przed nowym sezonem? 

Tak. Urlopuję od poniedziałku i jestem w miejscu, gdzie przesunięcie czasu jest wynosi trzy godziny. Mam zatem rano trochę czasu, gdy u mnie jest piąta, a w kraju ósma, żeby pozałatwiać wszystkie telefony, e-maile czy pooglądać zawodników. Jestem też w kontakcie z moim sztabem i dzięki temu ten czas wykorzystujemy ten czas efektywnie. Gdyby był dyrektor sportowy, to pewnie byłoby łatwiej i można by zrobić więcej. W tym momencie tak nie jest. Ja nie mam z tym problemu. Lubię pracować i wydaje mi się, że w miarę się na tym znam. Będziemy działać tak jak do tej pory. Chcę skompletować zespół, który poradzi sobie w 1. lidze.

Pan od razu powiedział, że zmiany są nieuniknione. Tym bardziej, że do Stali byli  wypożyczeni byli Ziarko, Chełmecki, Górski, Urban, Klisiewicz czy Strózik. Ilu zawodników może odejść ze Stali przed nowym sezonem?  

Jeśli chodzi o zawodników, którzy byli w tej 22-23, która grała to mamy jedenastu zawodników, którzy mają kontrakty na przyszły sezon. Wśród nich są tacy, którym zaproponowaliśmy nowe kontrakty i przyjęli propozycję. Co do wypożyczonych mam nadzieję, że część z nich zostanie z nami na przyszły sezon. W kilku przypadkach toczą się takie rozmowy. Oprócz tego zrobimy osiem-dziesięć transferów. Dużo się mówi, że Oliwier Sukiennicki odejdzie, ten transfer jest już na finiszu i pewnie go dopniemy. Jest jeszcze jedna propozycja, jeśli chodzi o zawodnika istotnego dla nas. Ma on jednak ważny kontrakt i wydaje mi się, że raczej z nami zostanie.

A jak wygląda sytuacja Bartosza Pioterczaka? Jakie kluby o niego pytają?  

Poziom 1. ligi oraz ekstraklasy. Pamiętam, jak rozmawiałem z Bartkiem i jego rodzicami jak przedłużaliśmy kontrakt. Byłem przekonany, że latem go stracimy. Jego tata powiedział, że „jeśli byłby awans, to nie ma potrzeby, by czegoś szukać”. Awans jest, więc mam nadzieję, że Bartek będzie z nami także w sezonie 2024/2025. Pierwsza liga, u siebie w domu z trenerem, który jest fanem jego talentu. Myślę, że to się dobrze dla nas ułoży.

Kto zatem może wzmocnić Stal przed nowym sezonem? Gdzie poszukuje pan wzmocnień? 

Rozmawiam z agentami od dwóch miesięcy, ale te rozmowy były nieco zawieszone, ponieważ nie wiedzieliśmy, w której lidze będziemy grać. Jednak wszystkim mówię, że potrzebujemy zawodników do każdej formacji i to tylko takich, co potrafią grać w piłkę. Jedno jest pewne – wzmocnimy każdą formację. Na dzisiaj [rozmowa odbyła się 9 czerwca] mamy wypełnioną pozycję bramkarza. Jest dogadany golkiper, który będzie rywalizować z Mikołajem Smyłkiem, do tego dwóch młodych graczy jest już w klubie.

Na pewno będą to i młodzi wyróżniający się zawodnicy oraz tacy wyróżniający się w 2. lidze. Będziemy też potrzebować zawodników, którzy znają pierwszoligowe boiska i dobrze na nich funkcjonowali. Realnie rzecz biorąc, nieoczywiste i dobre strzały trafią się pod koniec okienka. Choćby tak, jak to było z Klisiewiczem przed rokiem. Pewnie zostawimy sobie 2-3 miejsca, by ściągnąć zawodnika, który z jakiś powodów nie łapie się w składzie na przykład ekstraklasowej drużyny.

W sztabie szkoleniowym jakieś zmiany i wzmocnienia są przewidziane? 

Ci, którzy byli pozostają i i się nic nie tutaj zmienia. Zostajemy w tym składzie osobowym. Trener Maciej Jarosz dalej będzie odpowiadać za proces treningowy. Jest on fanem atakowania i to, w jaki sposób funkcjonujemy w fazie z piłką to jego olbrzymia zasługa. Na bramkarzach się nie znam, ale ufam trenerowi Denisowi Parechynowi w tym temacie. Zresztą, efekty jego pracy z naszymi chłopakami widać gołym okiem.

Przemek Stelmach pracuje z zawodnikami indywidualnie i mam sto procent pewności, że nieważne, jak zarotujemy składem to każdy piłkarz będzie gotowy do gry. Mieliśmy mało kontuzji i naprawdę dobrze biegaliśmy, a to zasługa trenera przygotowania motorycznego Pawła Żmudy, który też zostaje w sztabie. Pracujemy nad tym, żeby jeszcze jeden z trenerów dołączył do nas. Pewnie w ciągu kilku dni to się rozstrzygnie i powinno się tu udać zrealizować.

 Panie trenerze, powoli kończąc naszą rozmowę…Jakie to jest uczucie być szkoleniowcem pierwszoligowej drużyny?   

Nie wiem, bo nigdy nie byłem (śmiech).

Jednak od tygodnia już pan nim jest.  

Dziś jeszcze nie trenujemy, więc trudno o tym rozmawiać. Awans wiąże się z coraz lepszymi zawodnikami i większymi możliwościami. Tak realnie to robota będzie taka sama. Tutaj nic się nic się nie zmienia. Musimy sobie zdawać sprawę, jak to jest ważne. Moment świętowania i chwały są już za nami. Za nami są już przysłowiowe „wizyty w zakładach pracy” i kwiaty też dostaliśmy. W tej chwili idziemy do pracy, gdzie czeka nas jej ogrom, by Stalowa Wola znów wygrywała. Skończył się sezon, była feta, a od poniedziałku zaczynamy nowy etap.

Kiedy wracacie do treningów? Czy są znani już sparingpartnerzy Stali?  

Będzie to krótki cykl, bo do treningów wracamy dwudziestego czerwca, a miesiąc później gramy już ligę. Zawodnicy będą do nas dochodzić w trakcie tego okresu, a od 24 czerwca chcemy przetestować grupę młodzieżowców i pewnie nie tylko. Jeśli chodzi o sparingpartnerów, to gramy tylko weekendami. Rywalami będą Resovia, tego samego dnia Podlasie Biała Podlaska i Wisła Puławy oraz drugi dwu-mecz, gdzie przeciwnikami będą Termalica Nieciecza i Broń Radom. A później już liga. Krótki okres przygotowawczy, ale wiemy, że damy radę. Wiemy, co chcemy robić piłkarsko i motorycznie.

Beniaminek 2. ligi, beniaminek 1. ligi. Za rok Ekstraklasa?   

Lądujemy. (śmiech)

Komentarze
Stefan (gość) - 3 miesiące temu

Fajny wywiad , jednak przydałoby się aby przed publikacją dobrze zredagować go i sprawdzić błędy stylistyczne i literówki.

Odpowiedz
Bartłomiej Majchrzak - 3 miesiące temu

Dzięki! Co do literówek - przeczytam raz jeszcze i je poprawię :) Przy tak dużej liczbie znaków musiało coś uciec ;)

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze