Kończenie kariery w jakimś egzotycznym zakątku świata to trend znany już za czasów gry słynnego Pele. Historia futbolu pamięta niejednego wybitnego piłkarza, który po wielu latach gry na szczycie, u schyłku swoich możliwości uprawiania wyczynowego sportu chętnie wyrusza w regiony piłkarsko znaczące mało, a nawet nic. Obrzydzeniem czy niechęcią takie działania zazwyczaj nie trącą, ale chyba swego rodzaju niesmakiem naznaczony jest przeskok Alessandro Del Piero do Sydney FC.
Zawodników tak mocno ze swoim klubem związanych próżno szukać w dzisiejszym przesiąkniętym mamoną świecie piłki. Owszem, o niejednym rzec można ikona klubu, ale często są to gracze zmieniający kluby za młodu lub pod koniec przygody z futbolem. Symboli, wręcz pomników pokroju naszego bohatera praktycznie nie ma. I, niestety, nawet on nie utrzymał swojej pozycji do końca.
Przez prawie dwie dekady Del Piero grał dla Juventusu Turyn. Z klubem tym zdobył wszystko, od mistrzostwa Włoch, poprzez Puchar i Superpuchar Włoch, aż po tryumf w Lidze Mistrzów oraz Superpucharze Europy i Pucharze Interkontynentalnym. Pozostał biało-czarnym barwom wierny nawet w chwili, gdy wyszło na jaw, że włodarze „Starej Damy” kilka sukcesów załatwili przy zielonym stoliku i za karę „Juve” spadło do drugiej ligi. Wielu graczy wtedy z Turynu odeszło, ale Del Piero został i do swojej gablotki dorzucił wygraną w Serie B.
Wszystkie znaki na niebie, ziemi i boisku wskazywały na to, że swój ostatni mecz w karierze Del Piero rozegra na turyńskim stadionie, gdzie przy gromkich brawach wiernych mu kibiców zejdzie do szatni i zawiesi buty na kołku. Wzajemna miłość między zawodnikiem a klubem była tak wielka i bezgraniczna, że nawet króciutki epizod nastoletniego wówczas Del Piero z drugoligową Padwą zdawał się być jedynie malutką ryską na krystalicznym niemal obrazie. Rzeczywistość zweryfikowała jednak marzenia o tak romantycznym wręcz końcu wspaniałej kariery.
Sam piłkarz otwarcie deklarował chęć pozostania w Turynie, dogrania jeszcze choć jednego sezonu, nawet w roli jokera. Możnowładcy klubu byli jednak nieugięci i swojej 38-letniej legendzie nie zaproponowali nowej umowy, choć życzyli sobie tego fani. Nie chodziło tu tylko i wyłącznie o bycie w zespole na zasadzie sztuki dla sztuki, bo leciwy już piłkarz miał realny wpływ na wyniki zespołu.
W Australii, którą wybrał na kolejny etap swojej kariery, zamierza podjąć wyzwania zupełnie mu dotąd obce. Z dala od europejskiego kultu futbolu ma zamiar krzewić miłość do piłki w kraju, w którym zawodowa liga istnieje od ledwie ośmiu lat. Zresztą w ogóle piłkarski poziom tamtejszego rejonu geograficznego jest tak słaby, że australijska federacja już kilka lat temu skorzystała z możliwości rywalizowania w strefie azjatyckiej, żeby swoje umiejętności sprawdzać w starciach z drużynami znacznie silniejszymi. Piłka nożna nie jest na tym najmniejszym kontynencie sportem dominującym, ale ludzie pokroju Del Piero mają ten trend odwrócić. W samym Sydney FC grali wcześniej chociażby Juninho Paulista czy Dwight Yorke. Podstarzałe gwiazdy światowego futbolu mają na australijskie boiska przenieść swoje ogromne doświadczenie, profesjonalizm, chęć do gry.
Zdawać by się mogło, że Del Piero do takiego zadania jest wręcz stworzony. Legendą co prawda pozostanie, ale jednak szkoda, że do szatni po raz ostatni zejdzie gdzieś na antypodach…
Taki nostalgiczny artykuł...