Japonia i Hiroszima – futbol w cieniu atomowego grzyba


16 grudnia 2015 Japonia i Hiroszima – futbol w cieniu atomowego grzyba

Trofeum za triumf w klubowych mistrzostwach świata można niemal z góry przyznać Barcelonie. Trudno sobie wyobrazić, aby ktokolwiek mógł zagrozić „Dumie Katalonii” w sięgnięciu po kolejny w 2015 roku puchar. Przyjrzyjmy się jednak bliżej jednemu z potencjalnych rywali Blaugrany w finale tej imprezy – Sanfrecce Hiroszima. iGol wkracza do kraju Kwitnącej Wiśni!


Udostępnij na Udostępnij na

Krótki rys historyczny

Zespół, który dziś znamy pod nazwą Sanfrecce Hiroszima, powstał w 1938 roku. Wówczas był to Toyo Kogyo Soccer Club. Soccer Club oczywiście jesteśmy w stanie rozszyfrować i z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy stwierdzić, że chodziło o klub piłkarski. Czym jednak było „Toyo Kogyo”? Hiroszimska dzielnica? Cesarski przydomek? Nic z tych rzeczy.

Kojarzycie firmę Mazda? Produkują całkiem niezłej jakości samochody, prawda? Jeśli znacie Mazdę, znacie także Toyo Kogyo. W I połowie XX wieku właśnie taką nazwę nosił dzisiejszy koncern motoryzacyjny. Trzeba więc przyznać, że w japońskim futbolu dość szybko pojawiły się niemałe pieniądze. Czyżby wpływ imperialistycznych zapędów cesarstwa?

Odstawmy jednak na bok domysły i domniemania redaktora zafascynowanego twórczością Wołoszańskiego i trzymajmy się faktów.
Drużyna z Hiroszimy powstała w roku 1938, a więc na trzy lata przed atakiem japońskiego lotnictwa na bazę amerykańską w Pearl Harbor i rzeczywistego początku (dla Japonii rzecz jasna) II wojny światowej. 6 sierpnia 1945 roku Hiroszima legła w gruzach – świat po raz pierwszy, lecz nie ostatni ujrzał potęgę broni jądrowej. „Little Boy” – bo tak amerykanie nazwali swoją bombę – zmiótł z powierzchni ziemi 70 000 budynków i zebrał potworne żniwo blisko 100 000 zabitych cywilów Hiroszimy. Całe dotychczasowe życie tak prężnie funkcjonującego miasta upadło jak domek z kart. Wspaniała przeszłość została odgrodzona grubą kreską – kreską martwych Japończyków.

Zmartwychwstanie japońskiego futbolu

Nie było Hiroszimy, nie było piłkarskiego klubu. To logiczne, acz brutalne. W ciągu pięciu lat Japonia zniknęła z piłkarskiej mapy świata – dopiero w roku 1950 został umożliwiony tamtejszej federacji powrót w szeregi FIFA, a w 1954 roku reprezentacja Japonii zagrała w turnieju eliminacyjnym do mistrzostw świata w Szwajcarii. Niestety musiała uznać wyższość Koreańczyków z południa, co dla piłkarzy z Seulu było nie lada wyczynem (z powodu historycznych zatargów. Japonia okupowała Koreę Południową przez blisko 35 lat).

Jednakże odrodzenie japońskiej reprezentacji było podwalinami do powrotu piłki klubowej. Prawdziwy boom na futbol przypada w Japonii na lata 60. XX wieku. Na początku roku 1960 na Daleki Wschód przybywa przedstawiciel zachodnioniemieckiej szkoły trenerskiej – Dettmar Cramer (postać warta osobnego artykułu, CV godne uwagi). Wprowadzając europejskie, nowatorskie podejście do kwestii taktyki i przygotowania fizycznego, doprowadził reprezentację Japonii do dwóch przełomowych sukcesów – 8. miejsca na igrzyskach olimpijskich w Tokio (1964) i brązowego medalu na olimpiadzie w Meksyku (1968).

Dettmar Cramer – architekt japońskiego futbolu

Po olbrzymim osiągnięciu, jakim niewątpliwie było wysokie miejsce w roku 1964, postanowiono o utworzeniu ligi japońskiej. W roku 1965 startuje Japan Soccer League, do której zgłosiło się osiem drużyn, a wśród nich… tak jest, Toyo Kogyo Soccer Club!

Zespół z Hiroszimy nie patyczkował się, nie bawił się ze swoimi rywalami w kotka i myszkę. Mistrzostwo Ligi Mistrzów, Puchar Cesarza i podwójna korona to olbrzymi sukces dla tak doświadczonego historycznie miasta. A tak na marginesie. Kojarzycie zespół Arsenalu z sezonu 2003/2004? Słynni „The Invincibles” to drugi w historii angielskiej piłki zespół, który nie poniósł porażki na przestrzeni całego sezonu.
Toyo Kogyo w roku 1965 dokonali dokładnie tego samego! Od dziś przestańcie zachwycać się Henrym, Piresem i Bergkampem, a przyjrzyjcie się bliżej takim nazwiskom, jak: Matsumoto, Ogi, i Yasuyuki Kuwahara.
Against Modern Football!

Mazda SC Toyo

1966, 1967, 1968, 1970 – w tych latach, wybaczcie nadany przeze mnie przydomek, „Duma Hiroszimy” zdobywała mistrzostwo Japonii. Prawdziwa, niezaprzeczalna, niemożliwa do zakwestionowania dominacja. Jednak wszystko co dobre, kiedyś się kończy.

W 1980 roku klub przeszedł delikatną modernizację. Do lamusa odeszła nazwa, z którą muszę przyznać, związałem się podczas pisania tego tekstu. W miejsce nieodżałowanego Toyo Kogyo Soccer Club pojawił się twór pt. Mazda SC Toyo. W końcówce XX wieku hiroszimski futbol przeżywał załamanie. Klubowe półki świeciły pustkami. Lata, które minęły od ostatniego mistrzostwa, skreślano na futrynach i korach drzew. Kibice wyczekiwali sukcesów. Sytuacja w klubie przypomniała nieco, zachowując wszelkie proporcje, wyczekiwanie na mistrzostwo Anglii w Liverpoolu. Wielkie nadzieje, wielkie pieniądze, wielka mobilizacja i długo, długo nic.

Sanfracce Hiroszima

W 1992 roku włodarze postanawiają zerwać z nazwą, która nie przynosi szczęścia. Mazda SC Toyo staje się Sanfracce Hiroszima. Niestety, zmiana szyldu nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Lata posuchy trwają w najlepsze. Sytuacja pogarsza się do tego stopnia, że w 2003 roku i w 2008 zespół występuje, na szczęście tylko jednorazowo, na zapleczu japońskiej ekstraklasy.

Zostawiając zespół Sanfracce Hiroszima, zniecierpliwionym i zniesmaczonym obiecuję, że jedynie na moment.

Od początku XXI wieku widać ogromne zaangażowanie europejskich potentatów na rynku azjatyckim. Real Madryt, Barcelona, Manchester United – wszyscy ruszają na tournee po krajach Dalekiego Wschodu. Dlaczego? Bo futbol coraz bardziej zaczyna przypominać biznes. Tu sprzedamy miliony koszulek, tu zagramy mecz, tutaj zapozujemy do setek tysięcy zdjęć, a nasze konta bankowe z pewnością odczują znaczny przypływ gotówki. Wydaje się, że dziś nawet sprowadzanie azjatyckich piłkarzy nastawione jest na zysk ze sprzedanych koszulek z nazwiskiem Minga czy innego Yanga, niż podwyższenie poziomu sportowego. Ot, zwykła, zimna kalkulacja.
Właśnie wtedy ożywił się azjatycki rynek piłkarski. Azja pokochała futbol. Mistrzostwa świata (2002) w Korei i Japonii pokazały, że skośnoocy ludzie widzą piłkę nożną dokładnie tak samo, choć może w nieco zawężonej perspektywie. Rozrywka, emocje, kwintesencja dobrej zabawy, a jednocześnie okazja do kibicowania reprezentacjom narodowym – magia najpiękniejszej gry świata.

I wtedy do Hiroszimy wróciła Mazda.

Hiroshima Big Arch - wizytówka Sanfrecce
Hiroshima Big Arch – wizytówka Sanfrecce

Walczymy razem…

Właśnie tak brzmi dewiza Sanfracce Hiroszima. W tej walce klub pozyskał dość potężnego sprzymierzeńca – do gry wróciła Mazda. Dlaczego? Nietrudno się domyślić, że włodarze i ekonomiści potężnego koncernu wyczuli możliwość zysku i to zysku całkiem sporego. Na oficjalnej stronie Mazdy możemy przeczytać informację z 2010 roku, która brzmi mniej więcej tak:

„Mazda będzie wspierać Sanfracce Hiroszima na drodze klubu do pierwszego triumfu w azjatyckiej Lidze Mistrzów. Sanfracce Hiroszima będzie rozgrywać swoje mecze zarówno za granicą, jak i na własnym stadionie w centrum miasta. Dlatego Mazda, mając na względzie długoletnią współpracę między klubem i koncernem, przygotowała specjalne koszulki na całe rozgrywki. Walczymy razem!”

Wnioski niech każdy z Was wyciągnie samodzielnie.

Powrót na japoński tron

Lata 2012, 2013, 2015 – trzy tytuły mistrzowskie. Wspaniałe nawiązanie do tradycji, tak tak, nieodżałowanego Toyo Kogyo. Mazda pompuje pieniądze w Sanfracce Hiroszima, ale trudno się temu dziwić. Sakiewka koncernu nie należy do kategorii pustych i płytkich. W 2011 roku przychody Mazdy wyniosły blisko 24 miliardy dolarów. Jednak ciągle klubowego muzeum nie zasilił najważniejszy z pucharów – ten przyznawany zwycięzcy azjatyckiej Ligi Mistrzów. Prezesi klubu, jak i główny inwestor, są mimo wszystko spokojni, cierpliwi, a co najważniejsze konsekwentni, co z kolei pozwala wierzyć, że:

  • Członkiem zarządu nie jest nikt z dwójki – Józef Wojciechowski, Ireneusz Król
  • Sukcesy w Azji w końcu przyjdą

Klub wyznaczył sobie także jasną i klarowną ścieżkę rozwoju. Na oficjalnej stronie Sanfracce możemy przeczytać, że:

„Naszym celem jest poprawa osiągnięć w rozwoju piłkarzy, globalnym scoutingu, aby stać się najlepszym klubem w Japonii pod względem sportowym, znanym i kochanym przez lokalną i światową społeczność”.

https://www.sanfrecce.co.jp/en/
https://www.sanfrecce.co.jp/en/

Na przykładzie tej piramidy możemy jasno i wyraźnie zauważyć, że podwaliną pod przyszłość klubu i siłę pierwszej drużyny ma być stały, systematyczny rozwój młodzieży. U podstaw leży edukacja, która jak wiadomo w Japonii stoi na niebotycznie wysokim poziomie. To właśnie szkoły mają być miejscem, w którym scouci z Hiroszimy będą szukać nowych talentów. Na każdym etapie rozwoju młodzi adepci sztuki piłkarskiej z Sanfracce muszą mieć przekonanie, że kiedyś w przyszłości staną się piłkarzami pierwszej drużyny. „Development” – rozwój – to jest najważniejsze.  Na cztery z pięciu poziomów piramidy widzimy, że przyszły zawodnik musi przeć do przodu, musi z każdym dniem stawać się coraz lepszym. Dopiero na poziomie „Pro” następuje stabilizacja. Wynika więc z tego, że szkółki piłkarskie w Japonii są w stanie nauczyć wszystkiego co potrzebne, aby zostać gwiazdą futbolu. Utopia? Być może, ale przecież gdzieś tam w piłkę grają prawdziwe roboty.

A co z KMŚ?

Półfinał klubowych mistrzostw świata. W polu pozostawieni tacy rywale jak Auckland City, z kwitkiem odprawiony mistrz Afryki – TP Mazembe. Teraz na tapecie rywal latynoamerykański – River Plate. Trzeba otwarcie powiedzieć, że to Argentyńczycy są faworytami, ale rola czarnego konia spodobała się japońskim piłkarzom. Nie ma wielkiej presji, nie ma wielkich oczekiwań, ale są wielkie marzenia. W finale prawdopodobnie czeka wielka Barcelona. Dla wielu piłkarzy rodem z Hiroszimy mecz z Blaugraną byłby spełnieniem dziecięcych marzeń. A przecież futbol jest po to, aby spełniać marzenia.

[interaction id=”5670b5be53665321325173de”]

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze