W dobie współczesnego zawodowego sportu bardzo łatwo o uraz czy przeciążenie, a kontrakty zobowiązują. Jeśli więc zawodnikowi nie urwało nogi, można pokusić się o występ w ważnym meczu dzięki wspomaganiu farmakologicznemu (w dozwolonym stopniu rzecz jasna). Rodzi to jednak pewien inny problem – czyżby nadchodziła fala byłych piłkarzy-lekomanów?
Mistrzostwa świata w piłce nożnej, Republika Południowej Afryki, rok 2010. Turniej tego typu wiąże się z wyrzeczeniami – wiadomo. Trzeba zacisnąć zęby i zasuwać – w imię dumy narodowej i własnych ambicji. Tak, by nie zawieść swoich rodaków, a także… sponsorów, którzy oczekują, że właśnie w tym momencie i właśnie w tym miejscu będziesz błyszczał. Nie ma więc mowy o odpuszczeniu ważnego spotkania, nawet jeśli na poprzednim treningu coś zakuło w kolanie czy szarpnęło w kostce.
Na 736 uczestników mundialu aż 444 (ponad 60%) co najmniej raz zażyło w jego trakcie środek przeciwbólowy. Spośród nich ponad połowa brała go przed każdym swoim występem. Oczywiście im dalsza faza turnieju, tym więcej zawodników stosowało jakieś leki, naturalnie z coraz większą częstotliwością. Co najciekawsze, w statystykach przodowali reprezentanci obu Ameryk, którzy faszerowali się niemal dwa razy bardziej niż reszta świata.
Co najczęściej stosują sportowcy? Na pierwszym miejscu – tutaj całkowity brak zaskoczenia – niesteroidowe leki przeciwzapalne. Szacuje się, że każdego dnia co najmniej miliard osób przyjmuje coś z tej grupy – najczęściej aspirynę, ibuprofen lub diklofenak. Ten ostatni, dostępny pod wieloma nazwami handlowymi, jest najczęściej stosowany wśród zawodowców. Zażywanie tych środków hamuje procesy zapalne w organizmie, w wyniku czego niweluje przyczynę bólu. To bez wątpienia ta dobra strona.
A zła? Po pierwsze, środki przeciwbólowe uzależniają. Nawet jeśli mówimy o substancjach w pełni legalnych, po dłuższym czasie regularnego stosowania obserwujemy zależność psychiczną – odcięcie od leków powoduje pojawienie się różnych dolegliwości wywołujących chęć sięgnięcia po kolejną dawkę. Gdyby to były cukierki, nie byłoby problemu – co najwyżej człowiek przybrałby nieco na wadze. Niesteroidowe leki przeciwzapalne bardzo mocno zaburzają jednak procesy metaboliczne, co skutkuje różnymi poważnymi konsekwencjami. Za odczuwanie bólu odpowiadają niestety te same substancje, które regulują istotne procesy życiowe. To właśnie dlatego regularne stosowanie tabletek na ból głowy kończy się wrzodami żołądka (czasem groźnymi dla życia), problemami z sercem i nerkami. Znacząco obniżają też (po pewnym czasie) zdolności motoryczne, co może tłumaczyć, dlaczego niektórzy piłkarze tak szybko się „starzeją” na boisku.
Konkluzja? Badania wykonano kilka lat temu – do publicznej wiadomości dochodzą one z niemałym opóźnieniem. Naukowcy stwierdzili, że tendencja, jeśli chodzi o stosowanie środków farmakologicznych, jest ciągle rosnąca. Trudno czasem o zdrowy rozsądek, gdy gra się o spełnienie marzeń – swoich i tysięcy kibiców. W kwestii stosowania leków przeciwbólowych powinno się jednak w piłce coś zmienić – tak dłużej być nie może, bo za kilkanaście lat dojdzie do prawdziwej epidemii choroby wrzodowej u zawodowców.
Amerykanie z Uniwersytetu Michigan udowodnili zaś, że sportowcy, którzy reprezentują dyscypliny kontaktowe (piłka nożna się do nich zalicza), statystycznie częściej niż ogół populacji stosują środki odurzające. Wnioski oparli na obserwacjach dokonanych wyłącznie w swoim, dość specyficznym, kraju, niemniej od czasu do czasu słyszy się zakulisowe szepty, jakoby piłkarze lubili nie do końca legalną zabawę.
Brytyjczycy z Uniwersytetu w Chester postanowili zrobić ankietę wśród piłkarzy, żeby sprawdzić, ilu z nich stosuje suplementy diety, leki i substancje odurzające. Co ciekawe, aż 75% pytanych zawodników odmówiło udziału w badaniu, co niejako sugeruje, że mogą mieć coś do ukrycia (choć ta naturalna podejrzliwość nie musi być w tym wypadku uzasadniona). Spośród tej 1/4 (706 graczy) prawie wszyscy stosują jakieś suplementy diety, jedna piąta przyznaje jednak, że robi to bez konsultacji z lekarzem i sztabem szkoleniowym klubu (bardzo niebezpieczne, przy braku świadomości można zaliczyć wpadkę dopingową). Sześć procent ankietowanych wyznało, że zna kogoś, kto zażywa nielegalne środki dopingujące, a 45% piłkarza, który używa „rekreacyjnych” używek (czyli, innymi słowy, narkotyków). Amerykanie mogą mieć więc rację.
Każdy, kto zna te, niekiedy ekstremalne, emocje, nie dziwi się specjalnie tym wynikom. Duże pieniądze, szybka sława, wielu „kolegów”. I ciągły stres. To wszystko sprawia, że wielu z nich szuka alternatywnego sposobu na rozładowanie napięcia. Nie jest to raczej dobra droga – łatwo złamać sobie w ten sposób karierę, zwłaszcza że wiele się teraz mówi o poszerzeniu kontroli antydopingowych. W dodatku nietrudno zniszczyć swoje zdrowie, którego niestety nie da się łatwo przywrócić do idealnego stanu. Odpowiedź na pytanie zawarte w tytule? Tak, piłkarze też bywają lekomanami.