Drugi rok dla beniaminków zawsze jest najtrudniejszy – brzmi to jak banał, ale często słyszymy takie zdanie. O trudności zadania w drugim roku gry w Bundeslidze przekonuje się na własnej skórze Ingolstadt. Jeszcze nie tak dawno bawarski zespół zachwycał kibiców i wszystkich obserwatorów. Dziś jest na dnie tabeli Bundesligi.
Statystyki są nieubłagalnie i to właśnie one pokazują prawdziwe oblicze kryzysu. Ingolstadt, jak się rzekło, zajmuje ostatnie miejsce w Bundeslidze, ma na koncie tylko jeden punkt zdobyty z równie słabym Hamburgerem SV, cztery bramki strzelone (obok hamburczyków drugi najgorszy wynik) i aż czternaście straconych (trzeci najgorszy wynik ex aequo z Darmstadt).
Ingolstadt zajmuje ostatnie miejsce w Bundeslidze, ma na koncie tylko jeden punkt zdobyty z równie słabym Hamburgerem SV, cztery bramki strzelone (obok hamburczyków drugi najgorszy wynik) i aż czternaście straconych (trzeci najgorszy wynik ex aequo z Darmstadt).
Defensywa Ingolstadt – było dobrze, jest słabo
W porównaniu z poprzednim sezonem zjazd. Choć akurat trzeba wyjaśnić jedną kwestię. Zespół z miasta Audi przez większość rozgrywek nie imponował grą w ofensywie (zmieniło się to trochę dopiero w drugiej części sezonu), a punkty gromadził przede wszystkim dzięki szczelnej defensywie. Wystarczającym dowodem na poparcie tej tezy jest kolejna porcja liczb. Po siódmej kolejce zeszłego sezonu „Die Schanzer” mieli po stronie strat sześć goli, a na koniec rundy tylko 18, dzięki czemu wespół z Herthą byli drugą najlepszą obroną.
Po siódmej kolejce zeszłego sezonu Ingolstadt miało po stronie strat sześć goli, a na koniec rundy tylko 18, dzięki czemu wespół z Herthą był drugą najlepszą obroną.
Dziś o takich dobrych statystkach defensorzy Ingolstadt mogą tylko pomarzyć. W niemal każdym meczu popełniają większe bądź mniejsze klopsy i często sprawiają wrażenie osób, które w najmniej oczekiwanych momentach tracą koncentrację i dają sobie wbić gola. Mimo to skład osobowy formacji się nie zmienia, a obudzeni w środku nocy kibice Bundesligi mogliby bez trudu wymieniać kolejne nazwiska: Matip, Levels, Tisserand, Suttner.
Zmiana trenera wpływa na wyniki?
Sporym problemem, a chyba nawet możemy zaryzykować stwierdzenie, że kluczem do rozwiązania zagadki, dlaczego idzie tak jak idzie, czyli słabo, jest osoba trenera. W tej materii było to w Ingolstadt lato co najmniej ciepłe. Odejście do RB Lipsk ogłosił dotychczasowy architekt wyników Ingolstadt Ralf Hasenhuttl (o nim szerzej w tym tekście), a w jego miejsce trafił Markus Kauczinski, który notował dobre wyniki w Karlsruher (w 2013 roku awansował do 2. ligi, a w 2015 roku był o krok od wywalczenia awansu do Bundesligi) i o którym mówiło się, że jest piłkarskim czarodziejem, ponieważ wyciąga ze swych piłkarzy (a nie miał w zespole wielkich nazwisk) więcej niż maksa.
Skoro najpierw to, co najlepsze, z graczy Ingolstadt wydobywał Hasenhuttl, to zatrudnienie Kauczinskiego miało być kontynuacją pewnego planu, ponieważ w tym aspekcie obaj pokazali, że są do siebie bardzo podobni. Dla tego drugiego był to też kolejny, całkiem naturalny, krok w karierze trenerskiej. Istniało prawdopodobieństwo, że nowy układ na Audi-Sportpark wypali, a klub z południa Niemiec pójdzie śladami m.in. Hoffenheim, które ugruntowało już po kilku latach na dobre swoją pozycję w niemieckiej elicie.
Stary pomysł, nowe problemy
Nowy trener wyszedł także z założenia, że lepsze jest wrogiem dobrego, i postawił na początku nowego sezonu na system używany przez swojego poprzednika Ralfa Hasenhuttla – 4-3-3. Niby wszystko w teorii powinno funkcjonować jak dobrze naoliwiona maszyna, ale tak nie było. Rywale „nauczyli się” pomysłu na grę Ingolstadt, zespół spod szyldu Audi starał się grać ofensywnie, angażować w akcje na połowie rywala większą liczbę piłkarzy. Różnica między Ingolstadt z pierwszego sezonu a Ingolstadt z drugiego polega również na tym, że zespół Hasenhuttla był lepiej zbilansowany (zwłaszcza w pierwszym okresie pobytu w elicie) i lepiej reagował na stratę piłki, lepiej odbudowywał ustawienie i w defensywie nie popełniał tylu prostych klopsów co obecnie.
Były trener Karlsruher utrzymał swoją posadę, mimo że coraz częściej dziennikarze rozpisują się, że będzie kolejnym (po Skripniku, Labbadii i Heckingu) szkoleniowcem, który straci pracę. On sam natomiast w ostatnich dniach zaczął podkreślać wagę najbliższego tygodnia (najpierw mecz z Borussią Dortmund, potem rywalizacja z Eintrachtem w Pucharze Niemiec), nazywając go tygodniem prawdy.
Trener Ingolstadt Markus Kauczinski w ostatnich dniach zaczął podkreślać wagę najbliższego tygodnia (najpierw mecz z Borussią Dortmund, potem rywalizacja z Eintrachtem w Pucharze Niemiec), nazywając go tygodniem prawdy.
Już dziś po południu pierwszy z dwóch egzaminów. Na dzień dobry bawarski zespół przywita egzaminator z najwyższej półki – Borussia Dortmund, która rok temu wygrała na południu Niemiec aż 4:0. Dziś nikt nie wyobraża sobie podobnego wyniku, ale też mało kto daje szanse Ingolstadt w sobotnie popołudnie. Kibicom pozostaje więc modlić się o sporego kalibru niespodziankę, a piłkarzom wznieść się na wyżyny umiejętności, bo w obecnej sytuacji każde zwycięstwo będzie na wagę złota.