Niezależnie od ostatecznych rozstrzygnięć tego sezonu, Lech Poznań zakończy rozgrywki wystarczająco poobijany. Wtopa w finale Pucharu Polski, jesień pełna problemów, kłopoty drużyny na koniec sezonu – to wystarczająco dużo kwestii, które trzeba w najbliższej przerwie przeanalizować. Wśród nich szczególne miejsce powinno zająć omówienie problemu związanego z atmosferą wewnątrz szatni. Podsumowując, tegoroczne lato w Poznaniu zapowiada się dość gorąco. Wygląda jednak na to, że tym razem działacze rozwiązania poszukają w innym miejscu, wbrew powszechnym w Polsce standardom.
Nenad Bjelica i zbuntowana starszyzna
Polska piłka to środowisko specyficzne, ujmując to delikatnie, do którego jednak przez tyle lat zdążyliśmy się przyzwyczaić. Zazwyczaj, gdy klub dotyka kryzys, a szatnię spowija gęsta atmosfera, działacze w pierwszej kolejności szukają diagnozy na ławce szkoleniowej. Piłkarze nie dogadują się ze szkoleniowcem? No to wywalmy trenera! – ten tok myślenia w zdecydowanej większości wypiera jakiekolwiek inne rozumowanie. W pewnym sensie można to zrozumieć, w końcu łatwiej każdemu prezesowi wymienić jednego szkoleniowca niż zbuntowaną część drużyny.
Tym bardziej z dużym zainteresowaniem obserwujemy wydarzenia, które w ostatnich tygodniach mają miejsce przy Bułgarskiej. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że między Nenadem Bjelicą a trójką doświadczonych zawodników drużyny w ostatnim czasie wystąpiły poważne zgrzyty. Poskutkowały one poważnymi konsekwencjami, wśród których najbardziej na czoło wysunęła się odmowa udziału w rozgrzewce ze strony Łukasza Trałki i Marcina Robaka. Biorąc pod uwagę moment sezonu, obecną sytuację trudno określić mianem komfortowej dla trenera Lecha, a także całego zarządu klubu. Mówimy tu w końcu o zawodnikach stanowiących od wielu lat ważną część pierwszego składu.
W typowych, polskich realiach zazwyczaj włodarze stanęliby po stronie zawodników, zwłaszcza tych o tak długim stażu. Wygląda jednak na to, że w Poznaniu sprawy mogą pójść w przeciwnym kierunku. Analizując obecne nastroje w klubie i na trybunach, widać wyraźnie, że w tej chwili większym poparciem cieszy się Bjelica. Ma on w ręku poważny argument – poparcie kibiców. Dowodem na to jest chociażby akcja, jaką zorganizowali fani Lecha.
Jakkolwiek kibicowskie inicjatywy do tej pory przynosiły różne skutki, tak „In Bjelica we trust” wbrew pozorom może mieć bardzo duże znaczenie dla dalszych losów klubu. To bowiem wyjątkowo jasna deklaracja ze strony kibiców, że najważniejsze decyzje powinny należeć do trenera, niezależnie od tego, kogo one dotyczą. Mamy to pewnego rodzaju novum, ponieważ śledząc ostatnie lata, zdamy sobie sprawę, że do tej pory w konflikcie między piłkarzami a trenerem ten drugi niemal zawsze stał na straconej pozycji.
Zerknijmy na krótki przegląd najsłynniejszych wojenek.
Dan Petrescu – Wisła Kraków
Być może najsłynniejszy przykład, obrazujący dramatyczne zetknięcie się dwóch wizji. Z jednej strony mieliśmy Dana Petrescu, byłą gwiazdę znającą smak rywalizacji na wysokim poziomie. Nie żadnego anonima, któremu dziś Patryk Małecki mógłby zadać swoje ulubione pytanie, prędzej faceta, który lekcje wychowania fizycznego spędził z wcieleniem Felixa Magatha. Z drugiej, byli piłkarze Wisły, którym to Rumun chciał za wszelką cenę wpoić kult ciężkiej, tytanicznej pracy. Symbolem tego morderczego okresu dla piłkarzy „Białej Gwiazdy” stały się nie tylko katorżnicze treningi, ale też dyskusyjne metody motywacyjne. Nie wszystkim one przypadały do gustu. Opowiadał o tym m.in. w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” były właściciel Wisły Kraków, Bogusław Cupiał:
– Zdarzyło się, że kiedy grali słabiej, Petrescu zebrał ich o szóstej rano i zamiast na boisko zaprowadził do jednej z naszych fabryk, żeby zobaczyli, jak ciężko ludzie pracują. Już wtedy wiedziałem, że to koniec. Wkrótce zaczęli grać przeciw niemu i musiałem go zwolnić. Zawodnik zawsze w podobnej sytuacji wygra z trenerem czy prezesem. Niestety. (źródło: „15 lat przyjemności i stresu”, Stefan Szczepłek, 25.02.2013)
Nie był to ostatni raz, gdy Cupiałowi przyszło się zmierzyć z podobnym problemem.
Petrescu bardzo negatywnie wspominał współpracę z polskimi piłkarzami. Skutkowało to m.in. odmową skorzystania z oferty powrotu do ekstraklasy. W kraju zaś gdybano nad alternatywnym ciągiem wydarzeń, gdyż kilka lat po porażce w Krakowie Rumun osiągnął historyczny sukces z drużyną Unirea Urziceni, wprowadzając ją do Ligi Mistrzów. Czy dziś Petrescu powiodłoby się lepiej? Trudno orzec, ponieważ Rumun, pomijając ogromne wymagania, był po prostu człowiekiem obdarzonym trudnym charakterem.
Michał Probierz – Wisła Kraków
Związek mniej więcej tak toksyczny, jak poziom skażenia środowiska wokół Czarnobylu. A przecież to miało zupełnie inaczej wyglądać. Wisła Kraków po kilku epizodach włącznie z zagranicznym wojażem do Grecji powinna być wówczas dla Probierza pierwszą, ogromną szansą na zawojowanie ligi. Wtedy jeszcze „Biała Gwiazda” stanowiła jedną z trzech największych marek ekstraklasy obok Legii i Lecha. Oczywiście, pamiętamy również okoliczności, w których szkoleniowcowi przyszło pracować pod Wawelem. Po pierwsze, w klubie rozpoczynał się wieloletni kryzys finansowy. Po drugie zaś, trzon drużyny stanowili sprowadzeni przez poprzednią ekipę zagraniczni zawodnicy, z którymi – jak się później okazało – Probierz nie mógł znaleźć wspólnego języka.
Mimo tych niesprzyjających okoliczności, wielu kibiców sporo obiecywało sobie po panu Michale. Panowała przede wszystkim nadzieja na to, że nowemu sternikowi zespołu uda się zagonić większość zawodników do ciężkiej pracy. Bo przecież trudno było spodziewać się czegoś innego po Probierzu, aniżeli rządów twardej ręki. Gdyby zaś niektórym przyszedł do głowy bunt przeciwko trenerowi, rozwiązaniem miały być szumne zapowiedzi prezesa Bednarza o koniecznym wietrzeniu szatni.
Niestety, po średnim zakończeniu sezonu, lato przyniosło efekt zupełnie odwrotny od zamierzonego. Już na dzień dobry Probierz zdał sobie sprawę, że całe wietrzenie szatni to pic na wodę, skoro klub w okienku zakontraktował chociażby Daniela Sikorskiego. Po drugie, część z pozostałych „gwiazd” wolała pozostać przy imprezach we Franticu, zamiast podporządkować się twardym rządom trenera. Efekt? Koszmarny start w lidze, dwuznaczne apele szkoleniowca do klubu o pomoc, a na koniec dymisja, do której podał się sam szkoleniowiec.
Trzeba to powiedzieć jasno, w Krakowie Probierz zaliczył solidny upadek, w końcu do tego momentu jego kariera przebiegała na fali wznoszącej. Porażka ta długo leżała mu na wątrobie, w końcu przez pewien okres czasu o krakowskim epizodzie wypowiadał się bardzo gorzko. Do historii przeszedł m.in. słynny odcinek „Cafe Futbol”, w którym Probierz dosłownie zgrillował personalnie niektórych zawodników.
Długo też trwał powrót pana Michała na trenerski top, wszak po Wiśle wcale nie tak dobrze wiodło mu się w kolejnych miejscach. Dopiero podjęcie pracy w Jagiellonii okazało się doskonałym ruchem w celu odbudowy własnej marki.
Orest Lenczyk – Śląsk Wrocław
Przykład absolutnie ekstremalny. Historia z gatunku od bohatera do człowieka potraktowanego jak zwykły śmieć. Mocne? Ani trochę. Zresztą przypomnijmy to sobie, przecież mówimy o osobie, która jeszcze trzy miesiące przed utratą posady przeszła do historii całego klubu jako zdobywca mistrzostwa Polski. A jednak, włodarze najwidoczniej dość szybko zapomnieli o tych zasługach, przy okazji rozstając się bez zachowania ani odrobiny klasy. Trener Lenczyk o swojej dymisji dowiedział podczas porannej kawy… dostrzegając informację na pasku informacyjnym. Miało to miejsce tuż po przegranym dwumeczu z Hanowerem w eliminacjach do fazy grupowej Ligi Europy.
To nie była tylko „zwykła” dymisja. Podejmując taką decyzję, klub postanowił zalegalizować swoją pieczęcią panoszącą się już wówczas we wrocławskiej szatni patologię. Degrengoladę, której twarzą stał się niejaki Cristian Omar Diaz.
Umówmy się, obowiązkiem profesjonalnego piłkarza z pewnością nie jest obdarzanie sympatią każdego szkoleniowca. Wiadomo, człowiek jest tylko zwykłą istotą, jednych można lubić, innych zaś nie. Nie zmienia to jednak faktu, że osobiste odczucia nie powinny wpływać na profesjonalizm. Tak, profesjonalizm – tak bardzo odległe hasło od omawianej sprawy.
Wracając do meritum, niezależnie od sympatii, rzadko zdarza się w profesjonalnym futbolu, by jeden piłkarz nazwał swojego trenera „ch…”. Jeszcze rzadziej zdarza się, by ten sam zawodnik nie poniósł z tego powodu żadnych konsekwencji. A już zupełnie nieprawdopodobne jest, by miał on zostać z polecenia zarządu delegowany do meczowej osiemnastki. Tymczasem te wszystkie trzy absurdalne sytuacje wydarzyły się we Wrocławiu.
To prawda, pan Orest miał swoje za uszami. Przecież kilka miesięcy wcześniej o mały włos cała walka o mistrzostwo nie zakończyła się katastrofą z powodu słynnych „taśm Lenczyka”, które opublikował portal Weszło. Nagraniach stworzonych kuriozalnie, niemniej jednak prezentujących opinię szkoleniowca na temat niektórych zawodników. Nie zmienia to jednak faktu, że zachowanie zarządu w kwestii Diaza było po prostu skandaliczne. Wspierając zawodnika, zarząd dał jasny sygnał – trener nie ma tu już nic do gadania. I rzeczywiście, nie minęło wiele czasu, a pana Oresta w klubie już nie było.
Piotr Mandrysz – Zagłębie Sosnowiec
A tu już przykład świeżutki z ostatniej jesieni. I ponownie mamy do czynienia z historią, gdy w starciu między szkoleniowcem a piłkarzem zarząd klubu postanowił stanąć po stronie zawodnika, konkretnie Sebastiana Dudka.
Z byłym już pomocnikiem Zagłębia wiąże się zresztą ciekawa sprawa. Konflikt z Mandryszem nie był pierwszą tego typu sytuacją, gdy zawodnikowi przyszło do głowy kwestionować zdanie przełożonego. Swego czasu miał wypowiedzieć podobnie niepochlebne opinie na temat… trenera Lenczyka.
Wróćmy jednak do Sosnowca, Piotr Mandrysz otrzymał za zadanie po raz kolejny pokierować klub z I ligi do ekstraklasy. Na papierze miał wszelkie do tego podstawy, w końcu Zagłębie na początku jego pracy znajdowało się w ścisłej czołówce. Zabrakło jednak chemii między nim a zawodnikami. Drużyna zaczęła tracić punkty i osuwać się w tabeli.
Swoje trzy grosze postanowili dołożyć piłkarze. Najpierw osobisty roast na szkoleniowcu przeprowadził Sebastian Dudek, wykrzykując swoje pretensje na antenie Polsatu. Pomocnikowi nie spodobało się przede wszystkim posadzenie go na ławce. Z kolei już po rozstaniu z trenerem z szatni zaczęły dochodzić kolejne smaczki. Mandryszowi zarzucano m.in. brak komunikacji, nie wchodzenie do szatni czy… nadmierne analizowanie rywali. Słowem, piłkarze zakwestionowali metody szkoleniowe. Klub uznał, że nie ma wyjścia i podziękował trenerowi.
Besnik Hasi – Legia Warszawa
W przeciwieństwie do powyższych, jawnych konfliktów nie było, w tym przypadku możemy raczej snuć domysły, aniżeli stwierdzać fakty. Oficjalnie nikt nigdy nie wspomniał o jakimkolwiek sporze w szatni. Z drugiej strony, poszlak wskazujących na to mamy dość sporo, na czele z beznadziejną grą legionistów z początku sezonu i ich nagłym odrodzeniu… już po zwolnieniu Hasiego. Trudno nie odnieść wrażenia, że coś musiało być na rzeczy.
Już od początku pewne ruchy szkoleniowca budziły pewne kontrowersje. Najsłynniejszym było oczywiście zabronienie piłkarzom Legii uczestnictwa w ślubie Jakuba Rzeźniczaka. Zamiast budowy jakiegokolwiek autorytetu trener na dzień dobry wywołał na linii z piłkarzami pierwsze zwarcie. Potem zaś doszły do tego kwestie personalne w tym m.in. wstawianie od razu do składu zaufanych piłkarzy z Belgii.
Tak, dzisiejszy paradoks polega na tym, że bez Hasiego w Legii nie byłoby Vadisa i Moulina. Był to jednak jedyny pozytyw tego epizodu. Już w sierpniu wszyscy zaczęli zdawać sobie sprawę, że ten związek na dłuższą metę nie ma prawa się udać. I rzeczywiście, we wrześniu przelała się czara goryczy.
Troszkę śmieszne :D
---
http://spaceofhacks.com