W tej kampanii emocje w dolnych rejonach tabeli Premier League nie były zbyt wielkie. Szybko stało się jasne, że Huddersfield nie ma szans na utrzymanie. Ostatecznie "Teriery" zostały drugim zespołem, który pożegnał się z ligą już w marcu – wcześniej dokonał tego zespół Derby County w sezonie 2007/2008. Fulham niewiele później dołączył do czerwonej latarni. Co prawda nie znamy jeszcze trzeciego spadkowicza, ale najprawdopodobniej będzie to Cardiff City. W tym wszystkim nie ma przypadku. Te trzy ekipy naprawdę nie zasłużyły na to, by w przyszłym sezonie grać w Premier League.
Dawno nie mieliśmy tak słabych spadkowiczów (dwóch, nie jednego). „Teriery” i „The Cottagers” łącznie zdobyli do tej pory raptem 40 punktów, wygrali tylko 10 meczów (Fulham 7, Huddersfield 3). To musiało się skończyć degradacją. Poznajmy szczegóły katastrofalnego sezonu dla dwóch ostatnich zespołów ligowej tabeli.
Nie udało się znów oszukać przeznaczenia
Postawa Huddersfield niespecjalnie dziwi. „Teriery” były skazywane na spadek już w poprzedniej kampanii, kiedy były beniaminkiem, ale wtedy jakimś cudem udało się uniknąć degradacji. Jednakże ich skład jest nieprawdopodobnie przeciętny. Defensywa jest dziurawa niczym ser szwajcarski, w ofensywie nie ma nikogo, kto mógłby zrobić różnicę.
Huddersfield wywalczyło promocję na najwyższy szczebel w sezonie 2016/2017, mając ujemny bilans bramkowy. W Championship zajęło 5. miejsce, ale w barażach dwukrotnie pokonało swoich przeciwników po konkursie rzutów karnych. Awans, a następnie utrzymanie w Premier League drużyny o tak mizernym potencjale kadrowym to spory sukces Davida Wagnera. Jednakże w tych rozgrywkach nawet Wagner nie był w stanie oszukać przeznaczenia.
Jeśli w dwóch ostatnich kolejkach podopieczni Jana Siewerta nie strzelą gola, to powtórzą niechlubny wyczyn wspomnianego wcześniej Derby, które też miało na koncie tylko 20 goli, kiedy spadało z ligi w sezonie 2007/2008. Jednakże trudno oczekiwać dużej liczby goli, kiedy twój podstawowy napastnik – Steve Mounie – tylko dwa razy znalazł drogę do bramki rywala (podczas gdy trzy gole strzelił Zanka, czyli środkowy obrońca). Sytuacja w ataku „Terierów” trochę się poprawiła, kiedy pod koniec zimowego okienka transferowego do klubu został ściągnięty Karlan Grant.
21-latek przybył do Huddersfield Town z Charlton Athletic. W League One miał niezłe statystyki – statystycznie strzelał bramkę w co drugim meczu (28 spotkań, 14 goli). Jednakże wydawało się, że ten młody piłkarz, bez doświadczenia na tak wysokim poziomie ma niewielkie szanse, żeby pokazać coś dobrego w zespole, który praktycznie nie istnieje w ofensywie. Nic bardziej mylnego!
Grant strzelił w krótkim czasie cztery gole, co naprawdę jest wyczynem, biorąc pod uwagę, w jakiej ekipie występuje. W tym momencie jest oczywiście najlepszym strzelcem „Terierów”. Jeśli najjaśniejszą postacią w ofensywie jest 21-latek ściągnięty z trzeciej ligi, to znaczy, że coś jest nie tak.
Z drugiej strony niewykluczone, że urodzony w Londynie piłkarz będzie zawodnikiem, który latem trafi do jakiegoś klubu Premier League. Być może gdyby Grant został pozyskany przez Huddersfield na początku sezonu, to wówczas udałoby się tej drużynie trochę mniej skompromitować.
Już w poprzednich rozgrywkach, kiedy „Teriery” zajęły 16. miejsce w tabeli, miały problem ze strzelaniem bramek. W całej kampanii 2017/2018 strzeliły zaledwie 28 goli, czyli najmniej w lidze. Mniej nawet od Stoke City i West Bromwich Albion, które zajęły dwie ostatnie lokaty w tabeli. Jednak wtedy Huddersfield jakoś ciułało punkty dzięki w miarę dobrze funkcjonującej defensywie. Duńsko-niemiecki blok obronny stworzony przez Davida Wagnera–spisywał się solidnie. Zwłaszcza na początku sezonu. „Teriery” straciły 58 bramek w całych poprzednich rozgrywkach. Można na to spojrzeć dwojako – z jednej strony mniej goli stracił spadkowicz ze Swansea (56), z drugiej strony tyle samo bramek przepuścił Jordan Pickford – bramkarz ósmego w tabeli Evertonu.
Jednakże nie ma wątpliwości, że tamten wynik jest dużo lepszy od tego, co się dzieje w tej kampanii. 74 stracone gole i tylko 5 czystych kont – to mówi samo za siebie. Zanka i Lossl, czyli dwaj najlepsi piłkarze Huddersfield (obok Mooya) w poprzednim sezonie, teraz nie są w stanie zapewnić spokoju w defensywie zespołu.
Szybki powrót do Championship
O ile Huddersfield to zespół, który kadrowo jest na poziomie środka tabeli drugiej ligi angielskiej, o tyle Fulham to bez wątpienia spore rozczarowanie. W poprzednim sezonie drużyna prowadzona przez Slavisę Jokanovicia awansowała do Premier League po barażach, ale latem klub dokonał ciekawych wzmocnień. Na Craven Cottage przyszli tacy zawodnicy, jak: Luciano Vietto, Sergio Rico, Havard Nordtveit, Aleksandar Mitrović (wcześniej był tylko wypożyczony), Andre Schuerrle czy Jean Michael Seri. Zwłaszcza te dwa ostatnie nazwiska budziły uznanie. Te transfery miały zapewnić Fulham przynajmniej środek tabeli, chociaż po cichu mówiło się, że ekipa z zachodniego Londynu może być, obok Wolves, czarnym koniem sezonu 2018/2019.
Rzeczywistość okazała się zdecydowanie inna niż oczekiwania. Przede wszystkim w klubie podczas letniej ofensywy transferowej zaniedbano wzmocnienie defensywy. Co prawda do zespołu dołączyli tacy piłkarze jak Callum Chambers czy Alfie Mawson, ale opieranie na nich bloku obronnego to, mówiąc eufemistycznie, nie jest gwarancja spokoju w tyłach.
Z kolei Sergio Rico potwierdził to, o czym mówiło się już podczas jego gry w Sevilli. Ten zawodnik nie ma odpowiedniej mentalności do grania w piłkę na najwyższym poziomie. Obrońcy „The Cottagers” nie mogą czuć się pewnie, kiedy między słupkami stoi Rico.
Hiszpan ma kruchą psychikę, każde niepowodzenie powoduje, że się załamuje i nie potrafi wyrzucić negatywnych myśli z głowy. Jego mowa ciała obrazuje wieczne zniechęcenie i brak pewności siebie. Jest to o tyle przykre, że bez wątpienia ma potencjał na granie w dużo lepszym klubie niż Fulham. Niestety bez odpowiedniej mentalności nie zrobi kariery na miarę swoich możliwości.
Rico w 27 meczach wpuścił 51 goli, ale można to zrozumieć, defensywa „The Cottagers” funkcjonuje bowiem koszmarnie i dopuszcza rywali do wielu sytuacji strzeleckich. To nie do końca wina Hiszpana. Podejrzewam, że Marc-Andre ter Stegen, mając przed sobą takich defensorów, też wpuściłby dużo goli. Pewnie nie tyle co Rico, ale wciąż sporo. W tym sezonie nawet Huddersfield (przynajmniej do tej pory) straciło mniej goli niż Fulham. Być gorszym od „Terierów” w jakiejkolwiek istotnej statystyce to jednak powód do wstydu.
Jednakże nie jest to jedyny aspekt, w którym podopieczni Scotta Parkera są słabsi od Huddersfield. W tabeli uwzględniającej tylko mecze wyjazdowe „The Cottagers” są na ostatnim miejscu. Z delegacji przywieźli zaledwie pięć oczek (18 meczów, 1 zwycięstwo, 2 remisy, 15 porażek). Jeśli chcesz się utrzymać, to nie możesz polegać tylko na punktach, które zdobędziesz u siebie. Tym bardziej że akurat ekipa z zachodniego Londynu na swoim obiekcie też nie punktuje jakoś wybitnie. W każdym razie trzeba raz na jakiś czas uzyskać pozytywny rezultat na stadionie rywala, a nie za (niemal) każdym razem wracać do domu z niczym.
Fulham w sezonie 2018/2019 to był chaotyczny projekt. Istna wieża Babel (nomen omen). Wiele narodowości, żadnego wspólnego celu. Zdecydowana większość zawodników nie wykazywała takich cech jak waleczność, nieustępliwość. To są podstawy futbolu. Piłkarze wychodzili na boisku ot tak sobie, odbębnić zadanie do wykonania, jakim jest rozegranie meczu piłkarskiego. Fulham w tym sezonie miało twarz Sergio Rico – jedno wielkie zniechęcenie. Nawet Seri, którym niedawno interesowała się ponoć Barcelona, zapomniał w ekipie „The Cottagers”, jak się gra w piłkę.
Nie dziwi mnie zupełnie fakt, iż Claudio Ranieri nie był w stanie pobudzić tej ekipy. Jedyne, co mnie zdumiewa, to fakt, iż Włoch dał się w ogóle namówić do prowadzenia takiego zespołu. Wejściem do takiej drużyny można sobie tylko niepotrzebnie zepsuć reputację w świecie trenerskim. Obecny szkoleniowiec AS Roma znany jest ze swojego pogodnego charakteru, a tej ekipie potrzebny był trener zamordysta. Ktoś taki pokroju Antonio Conte. Chociaż ten projekt Fulham był tak bezsensowny i tak bardzo zmierzał donikąd, że tego raczej nie dało się uratować.