Juventus – Napoli. Zderzenie północy Italii z południem, dwóch tak odległych od siebie światów, że nawet na boisku pragną rozstrzygać od lat zaognione spory. A przy tym spotkanie najlepszych ekip Serie A. Na papierze ten mecz zapowiadał się świetnie. Jednak gdzieś pałętały się myśli o tym, że możemy obejrzeć typowy włoski gniot, nudne 0:0 zgodne z filozofią catenaccio. No i nie pomyliliśmy się, bo poza kilkoma wstrząsami hitowe spotkanie zawiodło.
Chcielibyśmy napisać artykuł pełen wnikliwych wniosków, inteligentnych spostrzeżeń, które zrobiłyby wrażenie na najbardziej wymagających czytelnikach, ale piłkarze obu drużyn zagrali tak, że jesteśmy po prostu bezradni. Pierwsza połowa była nocnym koszmarem, idealnym dowodem potwierdzającym tezę o upadku Serie A. Chaos, brutalne faule, liczne straty z obu stron, brak jakichkolwiek składnych akcji. W takich momentach używa się argumentu o tym, że pierwsza część była „dla koneserów”, ale nie tym razem, byłoby to zwykłe kłamstwo.
Drugą połowę na krótki moment ożywił Faouzi Ghoulam… swoim błędem. W niegroźnej sytuacji obrońca wybił piłkę tak fatalnie, że ta trafiła Leonadro Bonucciego, a obrońca mocnym strzałem z woleja (łudząco podobnym do wielu strzałów Higuaina) pokonał bezradnego Pepe Reinę. No i karuzela ruszyła. Napoli zaczęło grać z polotem i intensywnością, szybkimi wymianami podań zdobywało teren, a Juventus odpowiadał groźnymi kontrami. W 54. minucie „Azzurri” rozegrali akcję według znanego schematu: Insigne zszedł do środka i rzucił piłkę do wbiegającego w pole karne zza pleców obrońców Jose Callejona, a Hiszpan dokończył dzieła, strzelając wyrównującego gola. Dobrze, takimi zagraniami można mylić obrońców Chievo, ale linia defensywa z Bonuccim i Barzaglim nie powinna dać się oszukać według tak oklepanego schematu.
Możemy pisać o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu 90 minut, ale i tak sceną meczu, a może i sezonu, jest Gonzalo Higuain, zasmucony po golu na wagę zwycięstwa. Napastnik uderzył w swoim stylu, idealnie w róg bramki Pepe Reiny. Przed meczem Maurizio Sarri mówił, że przywita Higuaina jak ukochanego syna marnotrawnego, który popełnił największy błąd w swoim życiu, a sami zawodnicy Napoli wspominali o tym, że radzą sobie bez Argentyńczyka i nie żywią do niego żadnej urazy. Cóż, wydaje nam się, że to jego przebłysk geniuszu (w reszcie spotkania grał fatalnie) zadecydował o końcowym wyniku.
Tak jak wyżej wspominaliśmy, chcielibyśmy napisać coś więcej o tym spotkaniu, ale się nie da. Obie drużyny w ostatnich tygodniach prezentowały się słabo. Napoli po stracie Milika wygląda na drużynę bezbronną w ataku, natomiast Juventus w większości meczów tego sezonu prezentuje się ospale, jak gdyby grał na 50% swoich możliwości. I tak było tym razem. „Bianconeri” wygrali, ale gdyby skończyło się odwrotnym wynikiem, nikt nie mógłby być zdziwiony, bo poza golami i przewagą Napoli w końcówce nie wydarzyło się NIC. Aha, neapolitańczyków możemy właśnie wykreślić z walki o scudetto, bo siedmiu punktów do Juventusu już nie odrobią.
Niby padły trzy gole, trochę emocji było, ale, Boże, chroń nas przed takimi hitami!