Dzisiaj rozpoczynamy nowy cykl. Będę w nim przedstawiał zawodników, którzy w ekstraklasie byli gwiazdami i wychodzili ponad przeciętność naszej ligi, a po wyjeździe za granicę stali się po prostu przeciętnymi zawodnikami. Jako pierwszy do tablicy wywołany będzie łotewski kałasznikow, czyli Artjoms Rudnevs.
Gdy Łotysz w 2010 roku za kwotę 500 tysięcy euro przechodził do Lecha, wielu się zastanawiało, czy będą to dobrze wydane pieniądze. Jednak chyba nikt nie spodziewał się, że Rudnevs stanie się tak ważną postacią dla Lecha.
Swoją karierę rozpoczynał on w łotewskim FC Daugava, następnie trafił do ligi węgierskiej i podpisał kontrakt z Zalaegerszegi. W barwach węgierskiego klubu jego statystyki wyglądały wspaniale. W 35 meczach strzelił aż 23 bramki i wtedy poznańskie władze zwróciły uwagę na łotewskiego napastnika. Przygoda Rudnevsa w Lechu to liczne pasmo sukcesów.
Jego główną cechą była dynamika. Potrafił on z łatwością uciec obrońcom drużyny przeciwnej i tym samym stworzyć sobie kapitalną sytuację do zdobycia gola. Łotysz strzelał bramki zarówno nogą, jak i głową, ponieważ gra w powietrzu także była jego wielkim atutem. Grając w Poznaniu, wyglądał na napastnika kompletnego, był zawodnikiem, który przewyższał innych występujących w naszej lidze. Wtedy wydawało się, że drzwi to wielkiej kariery stoją przed nim otworem.
Co najważniejsze, łotewski napastnik potrafił także strzelać bramki w europejskich pucharach. Chyba wszyscy pamiętamy mecz przeciwko Juventusowi Turyn, kiedy to strzelił on hat-tricka i tym samym pokazał się całemu świata. Strzelić trzy bramki przeciwko takiej drużynie to nie jest łatwa sztuka i przypadkowi zawodnicy tego nie dokonują. W rewanżowym meczu tych drużyn także zdobył gola. Ogólnie w lidze europejskiej w ośmiu meczach zapisał na swoim koncie pięć trafień i tym samym bardzo przyczynił się do tego, że Lech stał się jedną z rewelacji tych rozgrywek w sezonie 2010/2011. W następnym sezonie z dorobkiem 22 bramek został królem strzelców ekstraklasy.
W 73 meczach w barwach poznańskiej drużyny strzelił aż 45 bramek, a to zaowocowało zainteresowaniem ze strony innych klubów. W maju 2012 roku podpisał kontrakt z HSV Hamburg. Jego przygoda z Bundesligą rozpoczęła się bardzo dobrze. W pierwszym sezonie strzelił 12 bramek i był podstawowym zawodnikiem swojej drużyny. Niestety później jego kariera zaczęła schodzić na niewłaściwą drogę.
Runda jesienna sezonu 2013/14 była dla niego wręcz tragiczna. Grywał tylko tzw. ogony i nie strzelił żadnego gola dla Hamburga i tym samym był zmuszony odejść na wypożyczenie do Hannoveru. Tam prezentował się trochę lepiej i cztery razy wpisał się na listę strzelców, jednak to także nie był szczyt marzeń dla łotewskiego gracza. Poprzedni sezon spędził znowu w Hamburgu, ale był to dla niego fatalny okres. Strzelił tylko jedną bramkę i przez większość czasu był tylko rezerwowym. Po prostu widać było, że coś się w nim wypaliło i gra przestała mu sprawiać taką przyjemność.
Kariera łotewskiego zawodnika jest na dużym zakręcie. Gdy grał w ekstraklasie, uważałem go za najlepszego napastnika występującego w naszej lidze w ciągu ostatnich kilku lat. Wielu ekspertów wróżyło mu naprawdę wielką karierę. Jego łatwość w zdobywaniu bramek była wręcz niesamowita, ale niestety grając w silniejszej lidze, nie za bardzo sobie poradził. Łotysz był nawet blisko powrotu do ekstraklasy. Najpierw spekulowano, że może powrócić do Lecha, później mówiono o Lechii, a w ostatnim czasie zainteresowana nim była Cracovia, ale ostatecznie strony nie doszły do porozumienia. Wszystko wskazuje na to, że na następny sezon pozostanie on w Hamburgu.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że powrót do Polski byłby krokiem w tył dla Rudnevsa. Wróciłby, strzelił kilka bramek i co z tego? Pokazał już, że w ekstraklasie strzelać potrafi, a jeżeli chce jeszcze coś większego w karierze osiągnąć, to musi to samo pokazać w silniejszej lidze. Łotysz jest tylko jednym z wielu zawodników, którzy na ekstraklasę byli po prostu za dobrzy, a w mocniejszej lidze mają spore kłopoty.