Guardiola po 10 latach w finale Ligi Mistrzów. Powód? Aż trzy!


Dekadę potrzebował kataloński szkoleniowiec, by zrozumieć – nie kombinuj. Daj grać swoim zawodnikom

5 maja 2021 Guardiola po 10 latach w finale Ligi Mistrzów. Powód? Aż trzy!
101greatgoals.com

Były szkoleniowiec FC Barcelona i Bayernu Monachium zapisze sobie, że 4 maja 2021 roku zakończył się jego koszmar. Wreszcie wkroczył do finału Ligi Mistrzów, i to w jakim stylu! W dwumeczu odprawił zeszłorocznego finalistę, a więc zespół z Paryża, 4:1. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie pewna trójka zawodników, która jest papierkiem lakmusowym nowego zachowania – od teraz Guardiola nie szuka lepszego, gdy jest dobrze.


Udostępnij na Udostępnij na

Wiele rzeczy widziała piłkarska dekada, jednak jedno wciąż się nie zmieniało – odpadanie obecnego opiekuna „Obywateli” w dziwnych okolicznościach z Champions League. Po meczach, których nie powinien przegrać. W dwumeczach, w których przekombinował z taktyką. Ciągle coś uwierało jego oraz drużyny, które prowadził. Przez dekadę szukał odpowiedzi na pytanie „Czemu ciągle to ja odpadam”. Ona okazała się jednak banalna jak zachowania paryżan w dwumeczu z Manchesterem City. Wystarczyło pozwolić grać drużynie najlepiej, jak umie. Nie zmieniając piłkarzom pozycji. Nie komplikując im życia. Po prostu dać grać swoim wybrańcom.

Powód pierwszy – posiadanie Mahreza

Człowieka, który strzela trzy bramki w dwumeczu. Tym Algierczyk najlepiej pokazuje, dlaczego warto było go sprowadzić na Etihad Stadium. Jego gole dały to, na co czekał niebieski Manchester, czyli finał Ligi Mistrzów. Jednak czy ten błyskotliwy skrzydłowy zagrałby, gdyby katalońskiego szkoleniowca nawiedziły demony przeszłości i zmieniłby wszystko przed meczem rewanżowym?

Przecież to były zawodnik Leicester City najlepiej oddaje filozofię, jaką Guardiola wyznaje – fałszywa „dziewiątka” to klucz do sukcesu. To właśnie w tej grze jest potrzebny Riyad Mahrez.

Pomimo tego, że jest nominalnym skrzydłowym, to umie odnaleźć się na pozycji napastnika. Owszem, przez większość meczu będzie nękał swojego rywala rajdami na flance, na której gra. Jednak gdy trzeba zamienić się na chwilę z którymś z partnerów z przodu, nie widzi w tym problemu.

Wydaje się, że dopiero w trzecim sezonie pobytu najbardziej udowadnia swoją grą zasadność trwania w tej drużynie. Najlepszym dowodem są jego występy w meczach półfinałów tegorocznej Ligi Mistrzów. Algierczyk ma już cztery bramki w tych rozgrywkach, ale aż trzy strzelił w półfinale. To pokauje, że dzisiejszy Rijad Mahrez w końcu nie jest piłkarzem chimerycznym, ale stworzonym do wielkich meczów.

Jego statystyki w starciu rewanżowym z PSG są fantastyczne. Dwa gole zdobył po trzech celnych strzałach na bramkę przeciwnika. Zagrał 41 podań, z czego ich skuteczność wyniosła 83,7%. Podjął 22 pojedynki, w tym dziesięć rozstrzygnął na swoją korzyść. W całym meczu zanotował 81 kontaktów z piłką. Patrząc na te osiągnięcia, możemy powiedzieć wprost – Riyad Mahrez wygrał ten mecz przy pomocy kolegów, a nie na odwrót.

Dlatego dobrze, że Pep Guardiola w końcu przekonał się do tego magika. Postawił na niego. Nie szukał innej opcji, która mogłaby zasiać niepewność w zespole, który tak świetnie działa właśnie ze swoim skrzydłowym.

Powód drugi – Ruben Diaz, czyli najlepsza inwestycja Pepa

Szef obrony. Skała nie do przejścia. Lider defensywy. Tych krótkich, acz treściwych, sformułowań można by mnożyć w nieskończoność. Jednak czy nie należy mu tego oddać? To on stał się w końcu tym, czego Guardiola w Manchesterze City poszukiwał od początku swojego pobytu. Nie chwalony John Stones, a tym bardziej mający skłonności do łapania ciągłych urazów Laporte, ale sprowadzony w letnim okienku transferowym zawodnik z Benfiki rządzi obroną „Obywateli”.

Jeśli kibice z niebieskiej części Manchesteru będą wspominać drogę do upragnionego finału Champions League, to stacją postojową będzie gra Rubena Diaza. Ten, kto ogląda Premier League, zdążył już przywyknąć, że portugalski defensor to opoka, która trzyma w ryzach wszystko to, co dzieje się przed Edersonem. Jednak dla kibica, który nie śledzi angielskich rozgrywek, pokaz umiejętności obrońcy był wczoraj.

Do tej pory większość z nas powinna pamiętać, że to on przyjął na głowę dwie potężne bomby, które mogły zmusić bramkarza City do wyciągnięcia piłki z bramki. Pierwsza była tym bardziej symboliczna, że zatrzymała największą gwiazdę Paryża, a więc Neymara, który próbował dośrodkować piłkę w światło bramki, ale ona zatrzymała się na głowie Rubena Diaza. Druga sytuacja miała miejsce po uderzeniu jednego z pomocników PSG sprzed pola karnego. To również wyłapał Portugalczyk.

Aby już konkretnie uzasadnić wybór lidera linii obronnej drużyny Manchesteru City do powodu drugiego, napiszę tytuł zawodnika meczu. To właśnie nim został ten pierwszoroczniak w zespole byłego opiekuna Barcelony.

Ilu zawodników może pochwalić się takim wejściem w drużynę? Myślę, że niewielu. Guardiola z pewnością wie, że atakiem można wygrać mecz, ale to obroną sięga się po tytuły. Dlatego dobrze posiadać takiego obrońcę w swojej tali kart.

Powód trzeci – Oleksandr Zinchenko, czyli twór treningu Pepa

Pewnie jest to najmniej oczywisty powód, ale bardzo istotny. Dlaczego? Bo który trener nie chciałby mieć takiego rezerwowego, który odwraca losy meczu albo wchodzi do pierwszego składu i jest jednym z najlepszych zawodników na boisku. Inaczej po prostu nie da się powiedzieć o Ukraińcu.

O tym zawodniku, którego my poznaliśmy już na… Euro 2016, które tak miło wspominamy. To, na którym Gary Lineker zachwycał się Bartoszem Kapustką. W tym turnieju, w którym zagraliśmy z naszym wschodnim sąsiadem i mogliśmy zobaczyć skalę jego talentu.

Choć Guardiola, kiedy go sprowadzał, wywoływał na wielu twarzach uśmiech, i to raczej nie ten płynący z podziwu, ale prześmiewczy, to udowodnił, że się nie pomylił. Może i Oleksandr Zinchenko, który wtedy grał na środku boiska, do dzisiaj nie został królem dryblingu. Nie posiadł uderzenia, jakim dysponuje chociażby jego kolega z reprezentacji, czyli Malinovskyi. Jednak ma w sobie coś, co czyni go idealnym piłkarzem dla City – elastyczność, pracowitość, pokorę.

To właśnie to wszystko mogliśmy zobaczyć w dwumeczu z PSG. Zacznijmy od pokory, ta objawiła się w pierwszym pojedynku, gdy po 45 minutach zmienił Cancelo w sposób genialny. Pociągnął zespół do wygranej w delegacji. Teraz czas na elastyczność i pracowitość. Te objawiły się chociażby teraz. Kiedy w fazie ataku Ukrainiec gra wręcz na całej długości boiska, często pełniąc funkcję skrzydłowego, to w obronie jest… środkowym pomocnikiem. Dzięki czemu w ofensywie drużyna zyskuje niesamowite rozciągnięcie i gaz – patrz pierwsza bramka City wtorkowego wieczoru.

Nawet patrząc na statystyki Ukraińca za ten mecz, dojdziemy do wniosku, że jego wkład w awans nie podlega żadnej dyskusji. Tylko w tym starciu zawodnik zanotował 67 celnych podań, które przekładają się na skuteczność 95,7%. Zaliczył 83 kontakty z futbolówką. Wygrał wszystkie cztery pojedynki. Zablokował jeden strzał, zrobił jeden przechwyt. Ten wynik jest po prostu fenomenalny.

Wniosek – Guardiola odrobił lekcje

Te trzy powody najlepiej obrazują skalę geniuszu katalońskiego trenera, który przez dekadę cierpiał na chorobę stworzoną przez siebie samego. Ciągła chęć doskonalenia czegoś, co funkcjonuje bez zarzutu, musi się kończyć źle. Skoro nie było wcześniej kryzysów, to wystarczy nie wkładać wytrychu w dobre zębatki. Trzeba tylko zaufać, że dobrze naoliwiona maszyna odpowiednio się rozpędzi i pokonana napotkaną przeszkodę. Tak jak Manchester City!

Tu wcale nie trzeba zmieniać taktyki podczas meczu czy na kilka minut przed nim. W takiej fazie rozgrywek liczy się to, czego nauczyłeś zespół przez cały sezon. W tej kampanii Guardiola nauczył swoją drużynę nie tylko demolować rywali, ale także i bronić. Pokazał, że choć jego filozofia gry dalej jest taka sama, to można pójść w niej na kilka kompromisów.

Tymi stała się skuteczna gra w obronie, która wcale nie musi polegać na murowaniu bramki. Wystarczy po prostu posiadać zawodników, którzy będą biegać efektywnie. Dać defensywie w końcu kogoś, kto stanie się jej szefem, a atak sam się obroni. Nawet odejście Aguerro nie zmieni tego, że drużyna, którą prowadzi Guardiola, dalej będzie umiała strzelać bramki, bo bez napastnika gra już prawie cały sezon. Przecież Jesus regularnie przesiaduje na ławce, a za napastnika gra jakiś pomocnik czy skrzydłowy.

Czasami dobre jest wrogiem lepszego. Guardiola, aby to zrozumieć, potrzebował dekady. Dobrze dla futbolu, że ta nauka już za nim. Teraz czekajmy na to, z kim się zmierzy w finale. Obaj rywale będą dla niego niezwykle trudni do pokonania. Jeden jest królem Ligi Mistrzów, bo wygrał już ją czterokrotnie. Drugi zaś utarł mu nosa w półfinale Pucharu Anglii.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze