Joachim Loew i Luis Felipe Scolari już raz zmierzyli się ze sobą – sześć lat temu podczas ćwierćfinału Euro 2008 na boiskach Austrii i Szwajcarii. Loew prowadził tę samą ekipę co dziś, Scolari zaś Portugalię. Niemcy wygrały 3:2. Dziś spotkali się po raz drugi i znów górą był Niemiec. I to o ile! 7:1! Tylko człowiek niespełna rozumu, kompletny wariat mógł przewidzieć taki wynik spotkania. Kluczowe pytanie brzmi: dlaczego? Co spowodowało tak sromotną porażkę „Canarinhos”? Dlaczego w roli generała ponownie wygrał Loew, a Scolari znów musi lizać rany?
1. Defensywa
Nie można zaprzeczyć, iż pierwsze minuty należały do Brazylii. Piłkarze Scolariego łatwo odbierali Niemcom piłkę za pomocą wysokiego i agresywnego pressingu, a następnie, głównie dzięki długim piłkom z linii defensywy (David Luiz) przerzucali futbolówkę w wolne rejony boiska na połowie Niemców. Do momentu strzelenia bramki przez Müllera to działało i gospodarze turnieju kreowali wydarzenia boiskowe. Jednak później „Die Manschaft” zobaczyli, co się święci, i zareagowali perfekcyjnie. Szybkie wyprowadzanie piłki z własnej połowy, gra na jeden, dwa kontakty i wykorzystanie nienagannych umiejętności technicznych sprawiły, że Niemcy wrzucili wyższy bieg, wyższe tempo, zostawiając Brazylię w tyle. Bardzo widoczny był brak Thiago Silvy. Dante, który go zastępował, grał katastrofalnie. Nie nadążał z kryciem, gubił linię, przegrywał pojedynki jeden na jeden. Jednak to, co martwić może najbardziej, to oglądanie powtórek goli naszych zachodnich sąsiadów. W większości sytuacji defensywa Brazylii miała przewagę liczebną nad atakującymi i bez problemu mogłaby pokryć ofensywnych zawodników przeciwnika tak, aby ci stali się bezradni. Aby zliczyć wszystkie sytuacje, w których zawodnik niemiecki pozostawał bez krycia w obrębie pola karnego i był na czystej pozycji, nie wystarczyłyby palce rąk i nóg razem wzięte. Według mitologii na początku był chaos. W przypadku Brazylii chaos totalny pojawił się dopiero na zakończenie turnieju.
2. Batalia o środek pola
Na załączonym obrazku widać, że Brazylia z kretesem poległa w walce o środkową strefę boiska. Wymieniała podania głównie na własnej połowie, nie stwarzając zarazem sytuacji i zagrożenia pod bramką Neuera. Taki stan rzeczy miał miejsce przez to, że „Canarinhos” za wolno rozgrywali piłkę. Niejednokrotnie zaliczali wiele kontaktów z piłką przed jej oddaniem do partnera. Brakowało też kreatywności z przodu. Większość akcji była rozgrywana schematycznie, bez spontaniczności i improwizacji. Dowodem na to jest statystyka liczby i dokładności dośrodkowań w pole karne przeciwnika. Gospodarze turnieju takowych zaliczyli 16. Żadne (!!) nie było celne. Niemcy dla kontrastu nie bawili się w nabijanie statystyki posiadania piłki (procentowo w 1. połowie mieli jej mniej). Grali konkretnie, do przodu, bez zbędnych podań. Momentami przypominali Real Madryt w szczytowej formie pod wodzą Jose Mourinho. Kończąc, trzeba wspomnieć, że bardzo ważnym elementem, który wpłynął na wynik batalii o środek pola, były umiejętności indywidualne poszczególnych zawodników i ich charakterystyka, ale o tym później.
3. Elastyczność Niemców
Klęska pięciokrotnych zwycięzców mundiali to nie tylko ich własne błędy, braki i wady, ale również geniusz Niemców. A ci byli elastyczni do bólu. Jak nigdy wcześniej. Elastyczni taktycznie, rzecz jasna, jednak fenomen tej strategii polega na tym, że zarazem każdy poszczególny zawodnik generała Loewa wiedział, co i jak ma robić w każdej strefie boiska. Gospodarze mundialu z 2006 roku w zasadzie zagrali z czterema zawodnikami operującymi w środku pola. Był to najczęściej głęboko ustawiony Schweinsteiger (podczas rozegrania wchodził między stoperów), wyżej byli Kroos z Khedirą którzy się wymieniali funkcjami i zadaniami. Raz jeden grał wyżej, raz drugi. Z tą różnicą, że Khedira operował bliżej Lahma (np. szósta bramka), a Kroos w zasadzie wszędzie. Oezil z kolei z lewą stroną miał tyle wspólnego co Fred ze strzelaniem goli na mundialu. Piłkarz Arsenalu permanentnie schodził do środka, stwarzając przewagę liczebną dla Niemców. Kluczowy był Kroos, który pociągał za sznurki i sam zdobył dwie bramki, a na koniec został MVP spotkania.
4. Technika i charakterystyka poszczególnych piłkarzy
Kiedyś zabrzmiałoby to śmiesznie, ale niestety takie były wczoraj fakty. W Belo Horizonte Niemcy byli lepsi technicznie od Brazylijczyków. I o wiele lepiej swoje wyszkolenie techniczne wykorzystywali. Podejmowali ryzyko pojedynków jeden na jeden, umieli wiązać akcje na jeden kontakt. Górowali pod tym względem. Jedynym piłkarzem gospodarzy, który był w stanie do tego nawiązać, był Hulk który jednak nie zaistniał z dwóch powodów. Nie miał z kim grać w pierwszej połowie wskutek dominacji Niemców. A w drugiej połowie go już nie było, bo Scolari poświęcił go dla ratowania sytuacji w środku pola. Wątpliwe jednak, aby to Neymar był receptą na całe zło zaznane w tym meczu. Momentami brakowało techniki, ale był to problem jeden z wielu, który złożył się na klęskę, więc argumenty kibiców „Canarinhos” o tym, że gdyby Neymar zagrał, to byłoby inaczej, są – lekko mówiąc – irracjonalne.
5. Psychika
Nie trzeba być geniuszem, żeby spostrzec, że brazylijscy piłkarze mieli bardzo duży problem ze sprostaniem z wagą spotkania. Presja, która na nich ciążyła, była ogromna i stanowiła dla nich barierę nie do pokonania. Przez to nie byli w stanie się podnieść po pierwszej bramce. Byli zgaszeni i jakby pod napięciem. Niepewni przy każdym kontakcie z piłką, co pokazał przede wszystkim Fernandinho, indywidualnie prezentując Niemcom jedną z bramek. I to tu był największy kontrast w porównaniu z Niemcami. Piłkarze Joachima Loewa podeszli do meczu bez respektu dla rywala (w pozytywnym sensie), grali bez kompleksów (bo też czemu mieliby je mieć?) i grali bezwzględnie. Nie mieli litości i byli bardzo pewni siebie. Dowodem na to były koronkowe akcje i wymienianie podań w polu karnym Cesara przy akcjach zakończonych bramkami. Jedyne, o co musi się teraz martwić Loew, to, aby ten głód zwycięstw został Niemcom w ostatnim meczu, czyli w finale na Maracanie w Rio De Janeiro. Miejscu, które było celem Brazylijczyków. Ale już nim nie jest. Przez fakt, że Scolari koniec końców to gorszy generał od Loewa.